W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





29 września 2010

Oj!!!

Worek z prezentami się rozpruł u mnie!!!
I znowu stałam się właścicielka cudeniek nad cudeńkami:))) Co tam będę gadać, spójrzcie proszę:)))

Takie śliczne broszki dostałam:)))) Przepięknej urody, doskonałego wykonania:)) No i się chwalę, bo czemu nie? :)) Kwietnie będzie na mojej garderobie, kwietnie i pięknie:)
Tosia już zauważyła te wszystkie wspaniałe błyskotki i zażyczyła podobnych dla siebie:) Cóż, może i mnie się uda coś podobnego chociaż uczynić?
Na koniec dodam iż  wszystko zapakowane zostało w taki o to gustowny woreczek:

Wszystkie te skarby zawdzięczam niezwykle zdolnej Kobiecie Ivonnie . Bardzo, bardzo dziękuję, gębusia śmieje mi się dziś od samego rana, mimo zgniłej pogody za oknem:))))
Przyznajcie same, CUDA PRAWDZIWE Iwonka tworzy!!!

Dzisiejszy dzień jest w ogóle wyjątkowy.
Otóż dzieci swe miałam w domku o nieprzyzwoicie wczesnej porze, bo już o godz. 14:))) Zawdzięczam to temu że przebywam aktualnie na urlopie, i nadganiam prace domowo -  porządkowe i kuchenne. I tak się fajnie dziś złożyło że dzieciaki wylądowały w domu niezwykle wcześnie.
Wreszcie mogłam spełnić swoją obietnicę, złożoną nieopatrznie w minioną sobotę. A prosiły mnie dziatki o hot-dogi:) Mama zróbmy, zróbmy, plizzzz:wołał Jan:))) Niestety w sobotę się nam nie udało wspólne kucharzenie, toteż niewiele się namyślając zabraliśmy się do pracy dziś. Oto jej efekty:
1. najpierw należy wszystkie składniki na ciasto dokładnie zamieszać:



2. następnie należy ciasto dokładnie zagnieść:


3. żeby na koniec móc zajadać się...

...pysznymi hot-dogami:)))

Zazwyczaj staram się ich zrobić więcej. Nadwyżkę mrożę w kilku pojemnikach, i gdy chcę rozmrażam w mikrofalówce, i mam, świeżutkie pachnące i pyszne na przekąskę... a właściwie moje dzieci mają, ja nie zdążam zazwyczaj nawet ich powąchać:)))
Martwi mnie tylko troszkę jedno... Mianowicie  córa moja zupełnie nie garnie się do pomocy. Wręcz notorycznie jej unika! Dzisiejsze kucharzenie od początku odbywało się przy czynnym udziale i zainteresowaniu w ogóle, wyłącznie Janka. Stwierdziliśmy kiedyś w desperacji prawie że nasza Tosia musi znaleźć sobie wielce posażnego małżona, księcia jakiegoś albo co, z zastępem służb wszelakich do oporządzania księstwa i jej samej, Księżniczki Wielkiej Koronnej:)))  Toś czasem w rozmarzeniu sama nawet dochodzi do powyższych wniosków, twierdząc bezczelnie nieco: księżniczki to mają słodkie życie... Staram się jako ta matka, momentami nawet odpowiedzialna, naprowadzić nieszczęsne dziecko na  tory realizmu, ale jak na razie bez efektów... Oby się dziecku powiodły te plany, bowiem na dzień dzisiejszy kiepsko widzę jej przyszłość:) No chyba że brat będzie jej dogadzał, przynajmniej kulinarnie:)))
Potrzebuje KTOŚ przepisu???

HOT DOGI

ok 1 kg kilograma parówek, ze zdjętą skórką, pokrojonych (każda) na cztery równe części.

Ciasto: 0,5 kg mąki, 2/3 kostki margaryny, 1 szklanka kwaśnej śmietany, 1 łyżka cukru, 4 żółtka, 5 dkg drożdży, szczypta soli. Przepis na ciasto jest uniwersalny ponieważ jeśli dodamy 2 łyżki cukru mamy ciasto na słodkie rogaliki. Można z tego rodzaju ciasta zrobić również paszteciki:)

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni C.
Margarynę roztopić, wymieszać z żółtkami, cukrem i solą i rozrobionymi (tradycyjnie) drożdżami oraz śmietaną. Dodać mąkę. Wyrobić ciasto rękoma. Wałkować porcje, wykrawać paski i przecinać je na małe prostokąty, na każdym układać kawałek parówki i zawijać. Można też położyć pod parówkę cienki plasterek sera żółtego i zawinąć. Przed pieczeniem mozna posmarować białkiem.
Układać na blasze w odstępach 2 cm, piec w piekarniku przez ok. 20 min.
Smacznego:)
Proste prawda? I świetne jako przekąska na jesienno-zimowe wieczory:)

Szybkie w robocie naprawdę, dlatego polecam wszystkim zapracowanym mamusiom.
Żeby nie było, wyjaśnię czemu nie robiłam w sobotę skoro takie szybkie jak twierdzę:P
Nie leniłam się, co to to nie:) Przetworzyłam nieszczęsne kabaczki co to mi w warzywniaku zalegały. Przetworzyłam bo znalazłam na nie wielce apetyczny przepis na garkotłukowym blogu Aty. W między czasie nastawialiśmy z mężem wina, wspominane już wcześniej. Miało być tylko z winogron, a jest jeszcze smakowite i ulubione przez nas ryżowe oraz rodzynkowe:) Rozumiecie, zima idzie...
I tak się zajęliśmy tymi pracami winno-przetwórczymi że nie stało juz czasu na te  błagalne hot - dogi:P
Wiem, złą matka jestem, mało że dzieciom odmówiłam, to jeszcze tłumaczę się idiotycznie... wina pędzeniem w dodatku...

No to ja już zmykam jednak do dalszych porządków, godzina jeszcze młoda, należy ją wykorzystać:)))

Oj! Nie, jeszcze jeden prezent dziś dostałam, toż mówię że gębusia śmieje mi się od rana (a za oknem nadal plucha i zimnica...). Nagrodę dostałam od uzdolnionej aż do zazdrości MaJu:



Wyróżnienie mam kolejne.Choć nie wiem czy do końca na nie zasłużyłam, aczkolwiek dumna sie czuję bowiem znalazłam się pośród niezwykle uzdolnionych dziewcząt, a wytypowanych przez przemiłą MaJu:) Dziekuję, czuję sie niezwykle wyróżniona:)
Jednak nie będę nikogo nominować, po prostu zapraszam do odebrania tego wyróżnienia wszystkie dziewczyny których jestem wierną podglądaczką:)))
Jak wspominałam kiedyś, wdzięczna jestem za wszelkie przejawy wyróżnienia, ale dla mnie NAJWAŻNIEJSZYM wyróżnieniem jest sam fakt iż zaglądacie do mnie tak tłumnie:))) Tak więc, bardzo dziękuję  jeszcze raz, i uprzejmie dopraszam się w przyszłości o KOMENTARZE jeno. Za wyróżnienia bardzo dziękuję:)

Cieplutko pozdrawiam i jeszcze raz serdecznie dziękuję Iwonce - wspaniałą niespodziankę mi przygotowałaś.


27 września 2010

Historia

pewnej znajomości :-D

Zaczęło się niewinnie. Od "listu".
Któregoś upalnego, sierpniowego bodajże dnia podczas przeglądania swojej poczty e-majlowej, patrzę, a tu "list" zaczynający się od słów: "Malowana ścina"...
W pierwszej chwili pomyślałam sobie że ktoś chce mnie z błockiem zamieszać, wytargać po  podłodze i patrzeć czy jeszcze dycham :>
Za co? - myślę w popłochu. Krzywdy nikomu nie zrobiłam, na blogu poprawnie sie wypowiadam - no chyba że błędy potworne (co ma sens!) sadzę i jakaś Pani Nauczycielka chce mnie do porządku przywołać, takie jej prawo... no, rozumiem, ale mimo wszystko, zamarłam nad klawiaturą na dłuższą chwilę, zanim wcisnęłam ikonkę: OTWÓRZ... I czytam z duszą na ramieniu, a tam czarno na białym: droga... miła..., przepraszam..., proszę... No Wersal normalnie i pełna kultura:)
Musiałam zacząć czytać jeszcze raz, albowiem literki deczko rozmywały mi się na ekranie (chyba z emocji i strachu...), i doczytałam że pewna przemiła Dama, po przejrzeniu Werandy Country zapoznała sie z zamieszczonym w niej, między innymi moim, przepisem na chutney. Po czym ścigana ciekawością zajrzała na mojego bloga, i tam ujrzała fragment mojej boazerii:))))
I tak się zaczęła nasza znajomość. Znajomość moja i przesympatycznej Joli :-)))

Za Jej sprawą poznałam kilka ciekawych przepisów na fajne potrawy. Między innymi na TO:

Przepraszam za jakość zdjęcia, ale robione mocno wieczorową porą:)

To chlebek bananowy, który Jola, jako fanka dobrej i prostej kuchni wynalazła na necie na stronie kucharzenia pełną... buzią :). Ja, jako kolejna fanka kuchni nieskomplikowanej i szybkiej nie omieszkałam go wykorzystać, jak widać. Szkoda że nie wiecie jak smakuje! I TEN zapach! Nie ma łatwiejszego sposobu nad samodzielne wykonanie tej potrawy - mnie pomagali moi mali pomocnicy:))) Już w trakcie prac orzekli iż chlebek smakuje "wyśpienicie" :DDD. I tak właśnie jest. Polecam.
Od Joli mam też przepis na zupę, ciepłą i egzotyczną, ale jeszcze jej nie robiłam, ponieważ nie mogę dokopać sie przepisu na nią w moich z Jolą majlach :>
Już widzę komentarz, już słyszę Jej głos pełen oburzenia:)))) 

Czemu dziś o tym piszę? Bo tak! :)))
Bo ciekawe znajomości bardzo często zaczynają się nietypowo.
Zakładając bloga nie przypuszczałam że tyle osób będzie chciało tu zajrzeć, że z tyloma osobami będę miała przyjemność konwersować wirtualnie, że tyle fajnych, pełnych ciepła osób przyjdzie mi "poznać". Niektóre nawet "głosowo", przez telefon:) Strasznie to miłe:) Fajnie jest tez wiedzieć że tak wielu osobom, zupełnie różnym, zarówno pod względem charakteru jak i poglądów, będzie podobało się to co robię, o czym piszę, co pokazuję. A jest to przecież fragment mojego życia. Mojego i mojej rodziny:).A przecież zaczęłam pisać z myślą o tych co "na morzu". Choć w tej sytuacji bardziej adekwatne będzie stwierdzenie  "za morzem"... Zaczęłam pisać również ze względu osobistego, nieistotnego dla tego posta, nie mniej tak się zaczęło.
I proszę. Minął rok, poznałam tak wiele wspaniałych osób, z tak wieloma wymieniam się mejlami, sms-ami, czy nawet rozmawiam przez telefon. Nigdy nie sądziłam że TEN świat tak mnie wciągnie!
Dlaczego? Bo dotąd jeśli ktoś opowiadał mi o blogowaniu, o znajomościach netowych ja tylko powątpiewająco stukałam się w czoło. Szybko zmieniałam temat, ponieważ nie wierzyłam że można nawiązać miłe "stosunki" wirtualnie, mimo wielu doświadczeń najbliższych mi osób - i w dodatku bez podtekstów! :)

Z Jolą mejlujemy nadal od pamiętnego sierpnia. Jej listy zawsze poprawiają mi nastrój. Czekam na nie z niecierpliwością. Dowiedziałam się o Joli wielu "rzeczy", mam nadzieję jeszcze Ją poznawać. Może w realu? Kto wie:)) Na razie jest ok, tak jak jest.
I jeszcze jedno, to kolejna rzecz która doprowadza Ją do złości:))))
Jeśli to czyta ( a wiem że czyta z pewnością !!!:)), już zaczyna się gotować, bowiem zamierzam powiedzieć magiczne, powtarzane od dawna zdanie: ZAKŁADAJ BLOGA KOBIETO!!!!
Jola buduje dom, tych kilka zdjęć ze swojej budowy, które mi podesłała, i miałam przyjemność obejrzeć świadczy o Jej niesamowitym guście:) Te kilka "listów" które napisała świadczy o Jej niesamowitym poczuciu humoru, dystansie do świata (choć są sprawy które podburzają jej krew - jak każdemu:)).
JOLU ZAKŁADAJ BLOGA - po takim poście który wysmarowałam na Twoją część, nie ma możliwości żebyś się wyłgała. Teraz nie tylko ja będę Twoją wierną czytelniczką, zresztą, sama zapewnisz sobie RZESZE wielbicieli i fanów. Załóż bloga, grzecznie proszę :))) Podziel się tym co Ci w duszy gra, a gra że hej, zapewniam Was Kochani Zaglądający w skromne progi mojej Szafy Malowanej:)
Tym postem dziekuję również za Waszą obecność, za Wasze uznanie, dobre słowo , ciepło i radość jakie stały się moim udziałem:) Dziekuję za miłe przyjęcie do świata blogowego:)

DZIĘKUJĘ SERDECZNIE :)))

Dziewczyny, to podziękowanie jest dla Was wszystkich, a Wy już wszystko wiecie...:)))

Miłej nocy życzę :)))

Papapa

22 września 2010

123...

tytuł dziwny, ale zanim o nim, chwalić będę.
I wcale nie siebie.
A nawet nie dzieci swoje.
Chwalić będę koleżankę która talent w paluszkach ma NIESAMOWITY!!!
Podziwiam od poniedziałku, JEJ DZIEŁO którego właśnie stałam się właścicielką :)
Dumną dodam, ot co :-D
Prezent dostałam, przecudnej urody, który to powalił mnie na kolana, ba! Co tam kolana, ja wstać nie mogłam po tym powaleniu. A dostałam... tamtaratam:

A nie mówiłam że piękności ?!?!

No to jeszcze zbliżenie, by doceniona została niesamowita precyzja wykonania. Dla mnie majstersztyk :)


I jeszcze COŚ, co miałam sobie zrobić daaawnoooo temu. Czytam mnóstwo, i jakoś zawsze brakuje mi zakładki. Teraz mam, tylko... szkoda mi używać...
Boję się że się zniszczy :>

I wisi sobie zakładeczka na półeczce nad nocnym stolikiem, i nie powiem miło się dla oka komponuje:)
A serduszkowa zawieszka znalazła sobie miejsce na okiennicy w sypialni, i dobrze jej tam, a jak wygląda, o, proszę:

A wielkie podziękowania za wspaniałą NIESPODZIEWANKĘ należą się KINI.
Kingo, jak mam wyrazić swą wdzięczność? Bardzo, bardzo Ci dziękuję za cudny prezent:)))
DZIĘKUJĘ SERDECZNIE

W sumie to jednak się pochwaliłam:) Wszak to JA zostałam właścicielką TAKIEGO fajnego prezenciku:)))

Tytułowe 123...

Tyle pierogów dzisiejszą, późno popołudniową porą ulepiłam. Z mięsem. Wkrótce z kapustą i grzybami i jeszcze z twarogiem musowo. Zazwyczaj poświęcam jeden wieczór, lub przedpołudnie na lepienie większej ilości. Surowe zamrażam na dużych blachach, po czym przekładam do mniejszych, zamykanych pojemniczków i znów do zamrażarki. W ten sposób mam obiady  na tzw. czarną i szybką godzinę :) Zresztą, podobnie robię z rogalikami na słodko. Jak przyjdzie ochota rozmrażam (rogaliki tylko,pierogi gotuję, żeby nie było..), w mikrofali i łala, słodycz w gębie jak znalazł:))

I wszystko na dziś. Poprzedni post przydługi był, więc dziś się nie rozpisuję.
Poza tym, to ja jednak nie przepadam za jesienią:> Ta zmienność pogody wpływa na zmienność moich nastrojów. Niekorzystnie dodam wpływa. Teraz na ten przykład melancholija mnię ogarnia, romansowa niemalże, ale nudna już straszliwie...
Do niczego jestem i tyle. Chciałabym wreszcie zabrać się za to co już od dawna planuję, i nijak mi nie wchodzi. Taka rozlazła baba teraz jestem, że bez kija nie podchodź... Dobrze że chociaż pierogów nalepiłam troszku, żeby nie było że rodzina głodna okresowo chodzi...
Choć doceniam jesienne widoki, nie powiem...
No,  ale mówię że romansową miewam naturę, to co mam nie doceniać:)








Dobrej nocy życzę :)))

21 września 2010

Mimochodem...

... się robią różne różności - przepraszam za zapożyczenie, wiadomo KOGO :)))

OSTRZEŻENIA:
1. długo dziś będzie...
2. zdjęcia przy "kiepskiej widoczności", więc upraszam o wybaczenie



Wracając do tytułowego "mimochodu".
Otóż grzyby się robią, "prawie same", mimochodem, i w tym kontekście nawet dosłownie:)
Mimo sobie chodząc po okolicznych lasach, zbieramy z Jankiem grzybki.
Znowu ususzonych kilkadziesiąt sztuków, znowu zamrożonych pozostałych kilkadziesiąt.
Najbardziej istotny w tym grzybowym zbieractwie jest fakt iż nie czynię TEGO sama, bowiem synu intensywnie mi pomaga... I bardzo dba aby kosz był pełen przed powrotem do domu... Inaczej nie może być.
Nawet się z tego cieszę, choć lubię grzyby zbierać, jakoś nie specjalnie ostatnio lubię się po nie schylać, szczególnie jeśli czynność ową, rozpoczętą w jednym miejscu, kontynuować muszę co pół centymetra :> . Tak więc od schylania się jest mój syn, który to sam orzekł iż ON lepiej widzi, a ja jestem "mocno starsa" więc i tak nie zobaczę... Jak dla mnie może być, polemizować na ten temat jeszcze nie zamierzam :D.


Również mimochodem wykonałam plan cyklu dwuletniego:) Czyli koniec (a przynajmniej taką mam nadzieję), mego przetwórstwa, które osiągnęło rozmiary cokolwiek przekraczające zdrowy rozsądek :)
Na zakończenie szaleństwa ładowania w słoiki  wszystkiego o czym pomyślę, tudzież uważam za niezbędne posiadać w piwniczce, zrobiłam takie oto coś:


Sos Salsa się to nazywa.
Smaczny jest i wszechstronny w zastosowaniu.
Można go dodać do podsmażonej i pokrojonej w paseczki piersi kurczaka, i wówczas zapodawać z ryżem .Można podać jako danie wegetariańskie z tuńczykiem jeno, na makaronie. Można też, po doprawieniu podać jako sos do mięs grillowanych.I co sobie jeszcze wymyślicie, byle pasowało:)
Ja lubię, rodzina moja też, znajomi doceniają za wszechstronność zastosowań i SMAK, rzecz jasna też:)))
Teraz sobie stoi w piwnicy i czeka, na odpowiedni moment, który nadejdzie bez wątpienia niebawem.
Przepis dla ciągle przetworowo zaciętych ? A proszę bardzo:D

Zalewa: 2 l. wody, pół szklanki octu, pół kg cukru, 5 łyżek soli. Przyprawy: ziele angielskie, listki laurowe, 3 goździki.

Na wrzącą zalewę wrzucić pokrojone, tudzież starkowane składniki, najpierw zacząć od marchewki.
Gotować ok. godziny. Na koniec doprawić: pieprzem, chili, bazylią (ja nie daję), koncentratem pomidorowym oraz dwoma łyżkami maki ziemniaczanej rozprowadzonymi w zimnej wodzie. Chwilę podgotować. Przełożyć gorące do słoików, pasteryzować - ja ok. 5 minut, zacięci mogą dłużej.

Składniki: 1 kg marchwi, 1 kg cebuli, 1 kg papryki, 1 kg pomidorów, 1 kg gruszek, 1 kg sliwek węgierek, 1 kg kabaczka lub cukinii, 1 kg jabłek.
Z podanej ilości wychodzi około 22-23 słoików 330 ml. Ja zrobiłam z ilości o połowę większej, duuuuuużooo mam, w różnych słoikach, nawet litrowych. Polecam, bardzo smaczne, w efekcie macie szybkie danie zimowa porą:))))


Przepis zaczerpniety kiedyś, dawno temu z internetu, nie pomnę niestety strony :>

No i jeszcze jedną rzecz będę działać, którą można dokleić do przetwórstwa. Wino to będzie mianowicie, wino winogronowe, gdyż obdarowani gronami winnymi zostaniemy niebawem - po uprzednim ich samodzielnym zerwaniu. Właściwie to Osobisty wyżywać się będzie winiarsko, niezły jest w te klocki, ja jestem od tej "lepszej", brudniejszej roboty. Hm, się będzie działo :>
Ale to już na pewno koniec!

Również mimochodem, rękodzielniczo w dodatku i pod osłoną nocy powstawało takie coś:)


Owo  "COŚ" winno było sobie powstać już na wiosnę, ale jakoś nie zdążyło, więc powstaje teraz.
To prototyp. Taki TYP ;D. co to zamieszka sobie na tarasie, którego ciągle nie ma:(
A PAN który już był, wymiar tarasu sobie wziął i zabrał, i przepadł, na amen. Więc czekam aż się pojawi, i rzeknie coś miłego w kwestii projektu, tudzież kosztorysu, co bym wiedziała jak TO ostatecznie wyglądać ma, i ewentualne popraweczki nanieść. I se czekam, bo co mam robić ?
Tak więc dla zabicia czasu marzę i tęsknym okiem spozieram przez okno ogrodowe, tarasowym już zwane, choć wiadomo że nieco na wyrost, zważywszy na brak tego tarasu...
Smętnie spoglądam przez okno - się powtarzam nieco... - i umyśliwuję, jak to wiosnę pięknie powitam na swoim tarasie, i kombinuję już co mi "przydasię", żeby czas "tarasowy" przepojony był radością, romantyzmem i wygodą:)))
Dumam tylko, bo co mi innego pozostało???
No, może jeszcze PLAN, żeby z prototypu KWINTESENCJĘ wykonać. Tymczasem jest jak jest.
Właściwie to zabrałam się do tej pracy od ... strony. Przycięłam sobie te wszystkie deseczki i deszczułki, ale zamiast je najpierw pomalować, dzięki czemu lampion zyskał by nieco na estetyce, to zabrałam się za siatki mocowanie. A trza było najpierw przemyśleć wsio, a nie jak zwykle... Cóż, prototyp...
Więc prototyp przedstawiony wszem i wobec, teraz zabieram się do wykonania wersji ostatecznej i powalającej urodą. To będzie doskonałość, na miłe, długie i romantyczne wieczory tarasowe:D


Już na koniec, pokazać pragnę cóż uczyniłam, również mimochodem, również mocno wieczorową porą, a inspirując się dziełami nieocenionej w tym zakresie Ili:




Łatwo się takie cuda robi, łatwo i szybko. Wdzięczne są niesłychanie, i jesiennie wybarwione. Wprowadziłam sobie do domu trochę słoneczka jesiennego. Bardzo mi słońca juz brakuje, bardzo...
I juz zupełnie na końcowy koniec muszę pochwalić dziatki swe, te własne, osobiste.
Właściwie to troszkę "samochwalenie się", będzie, nazywać trza rzeczy po imieniu. Otóż w minioną niedzielę byliśmy w pobliskim mieście wojewódzkim. W mieście tym istnieje od lat WIEEEEEELLLLLLLUUUUUU już bardzo, Zespół Pieśni i Tańca "Warmia":)))


 A moje dziatki "przeszły" rekrutację :)) Można więc pokusić się o stwierdzenie iż "tancerzami" zostaną. Przynajmniej na czas jakiś, choć ciągle jeszcze nieokreślony, aczkolwiek na dzień dzisiejszy oczekiwany przez OBOJE z radością niezwykle intensywną:)))
Po wyjściu z rozmowy kwalifikacyjnej, podczas której dzieci miały popisać się znajomością jakiejkolwiek piosenki usłyszałam pełne entuzjazmu Jankowe podsumowanie spotkania: "mamo ale tu jest fajnie, a ten pan jest taki miły!!! Ale się ciesę ze będę chodził na Warmię"!
Po dłuższej chwili zachwytów dowiedzieliśmy się wreszcie jakie to piosenki dzieci zaprezentowały...
Tosia pisnęła piosneczkę przedszkolną na nutę hiphop...
A Janek... wyłgał się od śpiewania prosząc żeby pan: " dał mi sansę, ja się nauce piosenki, ale teraz nie umiem"...
Komentarz? Jesteśmy rodziną śpiewającą, każda podróż, spotkanie, ognisko okraszone jest pieniami "na różne tematy". Jankowa prośba o "sansę" wprawiła nas niejako w zakłopotanie, zważywszy na fakt, iż ów PAN, uczył jeszcze tańca ojca dzieci, a mojego męża :>
A Janek śpiewa z pamięci nawet takie piosenki:

http://www.youtube.com/watch?v=z_ZRuThJGT4&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=NaRnTDUPiYg

W tym miejscu serdecznie dziękuję JOLI, buziole oficjalnie Ci ślę,  Ty już dobrze wiesz czemu:))))

Tak przy okazji tańca przypomniała  mi się rozmowa jaką zainicjowałam z Jankiem na temat taneczny. Otóż w ubiegłym roku synu strasznie chciał chodzić na tańce w przedszkolu, z niewiadomych tak naprawdę przyczyn nie zapisałam go na nie. Cały rok wiercił mi dziurę w brzuchu żeby w tym roku już nie zapomnieć.
Jednak w tym roku NIE CHCE i już!
Więc tak naprawdę jechaliśmy na wspominaną rekrutację tylko z Tosią. Jednak wielkie było moje zdziwienie, gdy na moje stwierdzenie że: My z Jankiem poczekamy tu w parku, a tata pójdzie z Tosią na rozmowy, Janek zareagował wielkim oburzeniem, machając mi przed oczyma rękami: Mama, pseciez ci tłumacyłem, ja nie kce chodzić na tańce w psedskolu!!! Na Warmie będe chodził i juz!!!
Cóż na taki argument mogliśmy zareagować tylko w jeden sposób :DDD
Teraz z niecierpliwością czekamy na  rozpoczęcie nowego etapu w życiu naszej rodziny, na razie jest bardzo wyczekiwany, co będzie potem? Się okaże:D
I tyle.
Spokojne życie wiodę ostatnimi czasy, choć też zadziała się rzecz niesłychana.
Właściwie niesłychanie miła, i ciesząca me serce, ale o TYM wkrótce:))))
Tymczasem pozdrowienia jesienne ślę, papapa:D

16 września 2010

Z cyklu

dziecięcego:)
Szkolny rok się zaczął. Każdy to wie. Ja też , a jakże.
Wszak matką jestem dzieci swoich, przedszkolaków zresztą pełną gębą.
I pracuje tez z dziećmi które to nieszczęsliwe szkolny rok rozpocząć wreszcie musiały:)

Toś zaczęła zerówkę. Chodzi ważna w balsku chwały bo jest :"dorosła".
Na moje podważanie tej jej dorosłości zaczyna prychać lekceważąco! Faktycznie, "dorosłość" sie TYM zazwyczaj zaczyna przejawiać, mam tylko nieodoparte wrażenie że ów czynnik dopadł me dziecko stosunkowo SZYBKO :))
Ha! Ale żeby zbyt słodko nie było! TA świeżo osiągnięta dorosłość nijak się ma do rzeczywistych "dorosłych" obowiazków:> Tak więc zapomniec mogę o posprzataniu pokoju, choć składane obietnice są nadzwyczaj obrazowe i obejmują wręcz "wylizanie pokoju do czystości"..., lub : " lalki to lubią zmiany, teraz będą sobie spały tu" po czym następuje wskazanie owego NOWEGO miejsca, czyli... PODŁOGI.
Jak dla mnie może być, choć jest to sprawa mocno drażliwa i dyskusyjna, zważywszy na fakt posiadania półki z aktem własności wystawionym, na Lalki Tosine, i nie tylko nawet...
Po drugie Toś ma awersję do prac wszelkich a manualnych. Nie lubi, nie chce, nie może. Wiadomo, wyćwiczenie rączki wspomoże ją w przyszłości (przynajmniej teoretycznie może) w naciskaniu klawiszy komputera - nie oszukujmy się, dzisiejsze pisanie na papierze wkrótce przejdzie do historii. Już my uczyliśmy się o kałamarzach, nasze dzieci wkrótce odwiedzać będą muzeum długopisu/a...
Tak więc Tosia nie chce, ale musi, więc przyniosła mi wczoraj przeuroczą laurkę, z napisem wykonanym raczką bratanicy, i wręczyła mi ze słowami: "dla ciebie mamusiu, żebyś nie gadała" :>>>
Nie gadałam.
Zamurowało mnie zwyczajnie:)

Jaś, po wielkich zmianach w grupie przedszkolnej zaczyna sie wreszcie aklimatyzować.
Zmiany wymuszone były chęcią (nie moją) podzielenia dzieci na grupy wiekowe. Janko trafił w roku ubiegłym do grupy łączonej: czterolatki z trzy i półlatkami (tsy i pół Janek miał), przy czym owe czterolatki to "starzy wyjadacze ciasteczka przedszkolnego". Teraz Janek jest w "swojej" grupie wiekowej, doszło 50% nowych dzieci plus całkowite zmiany personalne, czyli panie wychowawczynie tez uległy podmiance.
Dzis mogę stwierdzić po pierwsze primo: wszelkie zmiany dla małego dziecka (nawet tak komunikatywnego i silnego jak moje) nie sa najlepsze, szczególnie jeśli przeprowadzone są tak nagle i bez uprzedzenia. Po drugie primo SALA nie została zmieniona i jest to przejaw jawnej niesprawiedliwości, bo skoro wszystko się już zmienia to WSZYSTKO a nie tylko "trosecke"! Poza tym Tosia zmieniła salę!!!! A to już pierwszy gwóźdź do trumny. Oby na długo ostatni, jakoś nie uśmiecha mi się pełnienie roli mediatora i negocjatora, na lini przedszkole - siostra. Brak mi przygotowania zarówno naukowego jak i psychicznego, bo ileż można tłumaczyć że nie winą Tosi  jest zmiana sali tylko Pani Dyrektor, którą to osobę moje młodsze dziecko "kce zwolnić ze stanowiska"...
Po trzecie MOJE primo, z jednym wyjątkiem, ale raduje się me serce matczyne z "podmianki paniowej" :)
Ale o tym sza:)))
Jednak każdy kij ma dwa końce jak wiadomo. I ten koniec może byc niezwykle atrakcyjny. Szczególnie dla rezolutnego czterolatka który to wyczaił:)))
Wyczaił synu mianowicie, że NOWA MIŁA PANI ma do Janka słabość. Słabość owa, jak się dziś dowiedziałam jest wynikiem posiadania przez moje młodsze dziecko ócz czarnych a zalotnych, rzęs długich a uroczych :)) Wystarczy że dziecko trzepnie "skarbami posiadanami" w kierunku Pani Jeszcze Ulubionej - pamietam o różnych okolicznościach które z piedestału Ulubionej mogą pania wepchnąć w czeluść Ignorowanej:> - i Pani jest ugotowana, jak to dzis określiła:) Źle to rokuje, Moi Drodzy, źle rokuje na przyszłość. Więc mądry synek mamusi, trzepie oczyskami, wykorzystuje swój dar i wymusza różnorodne czynności takimi oto międzyinnymi słowy: "prose Pani, jak mnie pani podrapie, to ja będę spał na lezaku, obiecuję na słowo!". I co robi Pani?! DRAPIE, a jakże:))))
Wczoraj syn nie spał, więc chyba nie było TEJ pani:)))

I tak rozpoczynamy kolejny rok szkolny. Oby szybko zleciał, jakos znowu zaczynam tęsknić do słoneczka i ciepełka, jakie nam zafundował/ła Pan Los, tudzież Matka Natura tego roku:)))

Papapa:)

14 września 2010

Ostatnie podrygi

mam nadzieję:)
Dziś, podczas spaceru z dziećmi pracowymi ujrzałam bzu czarnego owoce.
I cóż uczyniły rączęta me od minionej soboty mocno znudzone? Narwały owocu zdrowego, a jakże:) Na nudę najlepsze zajęcie wszak każdy MĄDRY to wie.

Tak przy okazji rwania bzu przypomniał mi się dowcip. Starawy już nieco, ale niezwykle akuratny w zaistniałej sytuacji:)
Otóż, działo sie to za czasów Rewolucji Październikowej. Żydzi zamieszkujący w ów niespokojny czas Matkę Rosyję dostali nakaz "wyprowadzki". Och, biada narodowi uciśnionemu, co robić?!!! Aj, waj, decyzja zapadła: WYNOSIMY SIĘ, do Hameryki, tam bogaty kraj, i dobry dla cudzoziemców! Ale... jeden Żyd, Mosze, przemyślał sprawę, pozastanawiał się i uradził z rodziną :ZOSTAJEMY! Gdzie nam będzie lepiej jak już cała konkurencja wyjedzie??? Toż grzech piniądz szykujący się zostawić tak bez opieki! Nie wolno przecież! Zostajemy, wspieramy rosyjską gospodarkę, a ona wesprze i nas, będziemy żyli w dostatku:))).
Jak Mosze postanowił tak zrobił. Mimo próśb, mimo gróźb, mimo sugestii rodziny, przyjaciół i Rabina, został Mosze w kraju szykującym się do zmian wielkich, w kraju co to każdy biedny bogatym miał zostać...
Po kilku miesiącach okazało się jak wielki błąd Mosze popełnił, jak wielkim kłamstwem były składane obietnice (wiadomo bez zbytniego zagłębiania się:>), i westchnął Mosze z rozpaczą, a możliwości wyjazdu już nie było, niestety... i zapłakał Mosze gdy listy od rodziny i przyjaciół zaczęły napływać. a w tych listach czytał Mosze, jaka ta Ameryka bogata, ogromna, mlekiem płynąca, i dolarem się ścieląca. I pytali go w tych listach,  jak to Mosze żyje w tym Kraju Rad, czy jest mu tam dobrze, życie w dostatki opływa... I nie wiedział biedny Mosze co odpisać rodzinie ma. Jakich słów użyć, które oddały by cała prawdę, jak napisać żeby CENZOR sie nie przyczepił i na Sybir nie wysłał, no jak???
I wymyślił Mosze, i napisał tak:
Kochani!!!!
Dobrze mi tu!
Taki mi tu dobrze!!!!!
Tak mi tu dobrze!!!!!!
Że dobrze mi tak!!!

Dobre? Dla mnie tak, bo zbierałam dziś ten bez, zachłannie, myśląc jak ten biedny Mosze: narwę, narobię, i będę mieć. Dorwę, dorobię, będę WIĘCEJ mieć. A w domu zapłakałam...
Ach, jaki człowiek głupi bo chciwy!
A jeszcze dzieci pracowe na grzyby wyciągnęły, bez zerwany w krzaczkach ukryłam:), i poszłam przez łąki, do lasku nietypowego. I znalazłam! 15 koźlarzy, 4 prawdziwki, 1 czerwony łepek!
Całe 30 minut mi to zajęło, dzieci maślaczków nazbierały, zdziwione że prawdziweczków nie zauważyły:)
I wróciłam do domu obładowana, rower się uginał od "ciężarów" i stanęłam nad zlewem celem umycia owoców zebranych, i nastawiłam je na sok, a gdy pyrkotały wolniutko za grzybki się zabrałam.


Oj ty głupi Mosze...
I znowu się suszą, znowu się duszą  i znowu ...
A po ostatniej sobocie obiecał sobie ten człowiek, który kryje się we mnie, że w najbliższym czasie nie tknie przetworów,nie pójdzie do lasu, nawet jeśli będzie miał ten człowiek na mysli spacerek. Nie pójdzie, bo wie czy sie to skończy! I poszedł głupi... i przyniósł...
A w sobotę przecie kosz WIELKI grzybów przyniósł. I jeszcze jak ten durny latał po lesie i się w głos cieszył do tych najmniejszych podgrzybeczków, co to pięknie będą w marynacie sobie wyglądać, jak durny jakiś... Jak głupi 20 prawdziwków naznosił , i kompletnie zgłupiał bo zdjęcia żadnego nie zrobił, ot, taka durnota! A potem do niedzieli przetwarzał te zbiory woje, i już sie nie cieszył na widok tych najmniejszych podgrzybeczków, już nie...
Soki pozlewane, stygną sobie. Grzyby sie suszą, reszta się udusiła z cebulką. Będzie na jutrzejszy obiad.
Nie narzekam, co to to nie. Chciałam? Mam  i się cieszę, naprawdę, ale przez chwilę zwątpiłam, przez chwilkę jeno:))) 2 prawdziwki które dziś znalazłam wyglądały tak:


Oba ZDROWE, zajęły mi 2 "pietra" suszarki. 2 mniejsze były robaczywe, ciekawe...
Pozostałe 2 piętra suszarki zajęły wszystkie koźlarze i czerwony:) Bogaty zbiór, mimo że szybki w uzyskaniu:)))
Spoglądam na gabaryty tych dzisiejszych grzybków, jutro wkleję  w tym miejscu zdjęcie historyczne, o tematyce pokrewnej:) Muszę, dla porównania:) Ale to już jutro. Jutro nadeszło:) Oto obiecane zdjęcie:


Na zdjęciu Janek z moja mamą:) Jas miał wówczas 6 m-cy, codziennie chodziłam z nim na spacery wózkowe. W sierpniu był wówczas niesamowity wysyp grzybów. To były pierwsze Jankowe grzybobrania. Ten "grzyb" na zdjęciu to borowik, rósł sobie przy drodze:))) Dodam tylko że kapelusz był cały zdrowy. Teraz rozumiecie miłość mego syna do zbieractwa grzybowego? Wszystko przeze mnie :)))

Poza tymi, jakże frapującymi zajęciami, przerobiłam jeszcze kilka pomidorów, trochę własnych, trochę dokupionych. Ktoś w ostatnich komentarzach dotyczących przetworzenia przecierowego wspomniał że zalewał przecierem własnej roboty, pomidorki koktajlowe. Posiadam sporą ilość tych ostatnich, właśnie zamknęłam je w słoikach, zalawszy przygotowanym uprzednio przecierem pomidorowym, wyglądają niezwykle smakowicie:)))
Na koniec, dla oddechu zdjątka treści ogrodowej pokażę. To ostatnie kwiaty mijającego sezonu letniego, dodam że mocno pojedyncze, jednakowoż urokliwe, to pstrykłam, a co:)))














I tym kwietnym akcentem zakańczam dzisiejsze wynurzenia:)
Oby do jutra:)

Cieplutko pozdrawiam:)

9 września 2010

Nie wiem...

od czego zacząć...
Choć wiem, chyba chcę odsunąć w czasie "sprawę" o której KTOŚ wspomniał w jednym z ostatnich komentarzy... Dlaczego? Zwyczajnie nie lubię TAKICH sytuacji.

No to najpierw coś niezwykle przyjemnego:))) Strasznie się ucieszyłam gdy juz do mnie dotarło:))
O czym mowa? Co będę gadać po próżnicy, pokazuję:


WIESZAK CUDNEJ URODY PRZYSZEDŁ :DDD. Nie sam rzecz jasna przyszedł,  tylko przy pomocy poczty, oczywiście:)
Zobaczyłam go u Anity, i dzięki jej uprzejmości stałam się również jego posiadaczką. Zachwyciła mnie jego uroda po zobaczeniu go u Anitki, zapytałam nieśmiało: czy by... Anitka odparła: że by... No i mam:)))
Jest, cieszy me oczy, napawam się nim, jego urodą, kolorem, kształtem.
Będzie wisiał w mojej kuchni.
Będzie. Kiedyś:P
Bowiem kuchnia ciągle czeka na swoją kolej "wykonania", nad czym ja strasznie ubolewam:> Tak więc i ten piękny wieszak będzie czekał. Choć już zaczęłam kombinować gdzie "tymczasem" mógłby sobie zawisnąć i WYGLĄDAĆ:)))
Anitka obdarowała mnie także swymi pięknymi "rękoczynami". Dostałam bowiem, "zaległy"- jak to powiedziała przemiła obdarowująca, zaległy prezent urodzinowy:) Szalenie praktyczny - czyli coś co normalna kobieta uwielbia, a ja, KOBIETA NORMALNA, uwielbiam właśnie prezenty praktyczne:) Zupełnie nie rozumiem jak można mieć problem z kupieniem prezentu? Przecież większość kobiet preferuje prezenty praktyczne, prawda??? No dobra, takie perfumy na przykład to też przyjemny prezent, albo ciuszek jakiś nowy, albo biżu też niegłupie, każdy mówi że to niepraktyczne - ale czy to aby na pewno prawda? Jak dla mnie to najbardziej praktyczne prezenty na świecie:) . Przecież praktyczny prezent nie musi zaraz oznaczać mopa, garnka czy tłuczka, może za to oznaczać  właśnie perfumkę, bo praktycznie jest ładnie waniać a nie przeciwnie, albo ładnie być ubranym, bo się innych nie starszy wyglądem niechluja, no rację chyba mam, nie?! Albo proszę uprzejmie takie o cudo:


No i co powiecie??? Prawda że świetny prezent? Śliczny, pięknie wykonany i ... praktyczny!
Już sobie wisi w prali i służy, a co bardziej istotne również: ZDOBI:))))
Woreczek to takie "cóś" jak napisała Anita, na klamerki, ale może mi służyć w dowolny sposób. W związku z czym iż brakowało mi takiego właśnie "klamerkowca", to wisi w pralni, zgodnie z sugerowanym przez autorkę przeznaczeniem. I dobrze mu tam:)))

Uff, no i najgorsze. Prosiły mnie pewne damy o fotę.
Fotę fryzu który dziś świeżo "nabyłam".
O mamo... jak ja nie lubię "być" na zdjęciach... Wolę sama je robić, sama się czepiać fotografowanych, sama ich ustawiać. Próbowałam w desperacji zrobić sobie dzisiaj te zdjęcia sama... I stwierdziłam że bardziej idiotycznych świat nie widział, więc małżonka poprosiłam. Matko, jaka durna sytuacja.
Nie lubię wiedzieć że ktoś robi zdjęcia, z zasady unikam tegoż procederu ile się tylko da. Wyjątek stanowią zdjęcia rodzinne, mam kilka, nielicznych. Głównie na pamiątkę potomnym, co by wiedzieli że dzieci moje matkę miały, bo mnie z zasady na zdjęciach nie ma... nie lubię siebie na fotach i tyle. Takie małe zboczenie i już. Dobra bez zbędnych wstępów, to ja w nowych włosach :>
Ostrzegam, oglądacie na własną odpowiedzialność :>


Fajna fryzurka??? :)
Jeśli zajrzycie do jednego z ostatnich sierpniowych postów, chyba pt. LUBIĘ to zobaczycie że mam tam dłuższe włosy. Obcięłam je na koniec sierpnia, tak na rozpoczęcie nowego roku. Moja fryzjerka bała się jednak obciąć je od razu tak "krótko" (!), i ściachała jakoś dziwnie, jakby od linijki. Głupio wyglądałam, mało tego, w ogóle się ta moja sierść nie układała. No to wróciłam i zmusiłam biedaczkę do cięcia "ostatecznego" :)
Zestresowana była że hej!!! Z pewnym niepokojem pokazała mi lusterko cobym się od tylca przejrzała. Przejrzałam się, a jakże, i zamilkłam... A ona, po tym moim zamilknięciu,nietypowym zresztą, zaczęła wykrzykiwać: Nooo, wiedziałam!!!! Mówiłam że będzie za krótko!!! Mówiłam, ale nie, się uparła!!! Krótko ciachaj, mówiła!!! To ciachałam!!! I co, teraz... Nie dokończyła, bo zobaczyła że ryczę ze śmiechu, pod tą jej pelerynką, rżałam normalnie jak koń nad owsem:DDDD No bo o taki fryz mi właśnie chodziło przecież!!! A w ogóle, zawsze, jeśli już ciachałam długie włosy (a wiele razy takowe miałam na łbie) to zawsze króciutko, na półmęsko, więc ta dzisiejsza fryzura jest dla mnie raczej półdługa, a nie KRÓTKA. Powiedzcie same, Przecież nie jest krótko, co nie? :D

Mówiłam, nie lubię gdy mi ktoś zdjęcia robi. Nie wiem jak się mam zachować, dlatego modelką nie zostałam ;)))
 To najładniejsze zdjęcie.Jedno ze 100 które Osobisty dziś cyknął. I co z tego że fryzury dobrze nie widać? Alem sama prawie naturelle, więc nic nie brząchajcie mi tu:)


A to moje ulubione:)) Od dziś będzie w moim profilu. Chciałam więcej takich, wygłupy to moja specjalność.
Osobisty stwierdził że powinny być "naturalne", to macie, głupota... Pozować w sposób "naturalny"nie umiem, nie lubię i już więcej nie chcę. Nikt mnie już do tego nie zmusi, O!
A durszlak do mnie pasuje, z różnych względów, o tym już jednak innym razem.
Dziewczyny, nie proszę o komplementy, ja naprawdę nie lubię siebie na zdjęciach, to raczej ostatnia tego typu sesja. Mam dość. Jestem tak umęczona jakbym co najmniej w kamieniołomach pracowała:>
Koniec balu jak mawiała ulubiona, przyszywana ciotka.
Idę dżem jabłkowy robić, durszlak będzie miał w tym swój mały udział :DDDD
Pozdrawiam

8 września 2010

Takie nic

Nic mi się nie chce.
No niby powsadzałam w słoje kolejne, "dostane" ogórki. Zrobiłam je wg przepisu Aty. Z miodem nawet, więc kolejne zaprawy zdziałane, piwniczka pęcznieje, i niby się dzieje... Ale to takie właściwie... nic... drobiażdżek.
Bo w tym roku te zaprawy to same mi się robią, jakoś łatwo i bez problemu, dlatego "nic":)
Mam już w szkicowniku "projekt" rękodzielniczy. Od jakiegoś czasu już go sobie tam mam. I... nic, ech.

Z braku weny (znowu do kogoś polazła wredota), i na zamknięcie ust swych krasnych - bo ziewałam dnia dzisiejszego jak szalona, kwiatków nazbierałam ;).
Jak rusałka jaka "pląsałam" po łące przed domem, kwiatuszki zbierałam początkowo w celu ich ususzenia, no bo sobie COŚ wymyśliłam, w tych przerwach między kolejnym ziewnięciem :P
I nic... plan zmieniłam, bo... sama nie wiem, pewnie przez to ziewanie nie wyszło co miało wyjść.
Koniec końców, wianuszki uplotłam, bo kwiatki urocze już zerwane, co się miały marnować, choć przecież ususzyć mogłam, jak planowałam :P. No ale ziewałam przecież...
I mam, takie tam...






Takie właśnie wianuszeczki zdziałałam dziś, i... wymiękłam :).
A śliczne są, maleńkie, niebieściutkie i delikatne. Wiszą sobie w mojej sypialni, na nowych (wciąż) półeczkach. I są, bo mi się podobają:) A takie nic przecież:)

Nareszcie też ulubione zdjęcia moich dzieci zyskały oprawę.
W ramki włożyłam podobizny moich pociech, niezbyt aktualne, lecz to ujęcia z gatunku tych"najulubieńszych", to są, i wyglądają:




Te ramki robiłam jeszcze w ubiegłym roku, oczywiście zapomniałam o nich :P
Nie bardzo mi "leżą" TE  zdjęcia w TYCH ramkach, ale póki nie będzie mi się chciało tak bardzo jak mi się teraz nie chce, będzie tak jak pokazuję... (dobrze widzicie - zdjęcia czarno-białe są :). Stoją sobie w sypialni, po mojej stronie łóżka, i patrzą... :D


A wianuszki niebieściutkie takie... ładne...
Nie wiem czy i Wy też tak teraz macie. Czy też taki leń Was ogarnął, jak mnie.
Niby ciągle coś robię, niby ciągle się krzątam, ale w ogóle nie widać efektów mojej pracy. Wszystko jakieś takie rozmemłane, niedokończone, nieporządkowane, takie... nic właśnie :P
Wiecie co? Koniec biadolenia, ide do wanny. Może się poprawi?

Mimo kiepskiego stanu umysłu (ależ to brzmi!) i tak serdeczności ślę na pożegnanie dnia dzisiejszego:)
Do jutra uczeszę "myśli swe rozczochrane", nawet dosłownie, bowiem fryzjer mnie czeka, może wraz ze zmianą koafiury, zmieni się też mój stosunek do siebie i świata?
W każdym razie światełko się pojawiło, słabe, ale zawsze:)
  I dzień słoneczny był dziś i cieplutki - to też już coś, prawda? :DDD