Tak, tak, dobrze przeczytaliście...
Dziś o prowizorkach będzie.
A temat zapowiadałam wcześniej, żeby nie powiedzieć dawno temu, gdy wspominałam o DESPERACJI jaka mnie ogarnęła razu pewnego...
Dziś o prowizorkach wszelakich, choć moje dotyczą w głównej mierze domu mojego, w innych dziedzinach raczej unikam tego tematu jak chwastu upierdliwego.
Ale bywa różnie :P
Bo domowo PROWIZORKA u mnie, zakorzeniła się i listki nawet puściła, a jeszcze trochę to pewnie przy dobrych wiatrach doczekałabym się nawet kwiatków...
Ale, po kolei.
Wspominałam jakiś czas temu że wpadłam w sidła DESPERACJI.
Ogarnęła mnie i trzymała z siłą imadła wielkiego. Puścić nie chciała aż do dnia dzisiejszego. Mocna taka.
Desperacja w wyniku moich karkołomnych chwilami poczynań, poprzez fazę DESTRUKCJI osiągnęła stan NORMALIZACJI :-D Jako tako..
A wszystko przez tę nieszczęsna prowizorkę...
Bo prowizorkę w kuchni mam.
Ogromną, taką dołującą już. Ba! Rzekłabym nawet iż frustrującą straszliwie!
Prowizorka moja objawia się w każdej postaci począwszy od mebli, na malowaniu ścian, a właściwie braku tego malowania (tzn. pomalowane na metodę "budżetową"), skończywszy na detalach ozdobnych acz niezbędnych gdy się takowe lubi, których praktycznie tu nie BYŁO! A nawet bardzo się przecież lubi te wszystkie cudne i niezbędne detale ozdobne, duperelkami często zwane...
Tak więc panoszy się u mnie PROWIZORKA, z nader błahej przyczyny, aczkolwiek niebagatelnej, bowiem o finanse się opierającej.
O finanse na WYMARZONĄ, wymyśloną, opisaną i rozrysowaną w notatniku ku pamięci, KUCHNIĘ z prawdziwego ZDARZENIA. Zaplanowana jest w szczegółach prawie najdrobniejszych. Prawie jednak, jak wiadomo, robi wielka różnicę, szczególnie gdy nie wszystko uda się przewidzieć takiemu jak ja laikowi w zakresie aranżowania wnętrz. Jednakowoż chęci mam, plany, też no i te MARZENIA... Ach... Te to dopiero MAM...
Żeby tak jeszcze było ecie - pecie do ich spełnienia...
I któregoś dnia spojrzałam (czwartek to był, na długo zapamiętam) na te moje nieszczęście, kuchnią szumnie i na wyrost nazywane. I co ujrzałam???
Rozpacz czarną i tragiczną w wydźwięku, o ile rozpacz posiada dźwięczność :>
Moja posiada, słyszałam na własne uszy, jak upadła i dźwięknęła dosadnie i jękliwie.. :>
Rozpacz moja była nader głośna acz obiektywna. Bo cóż ujrzałam?
Niespójność kolorystyczną! A nawet:
Brak jakichkolwiek związków pomiędzy posiadanymi "meblami", że tak nazwę to co posiadam, również na wyrost:>
BA!!! Przestępstwo kardynalne - brak "łączności" pomiędzy kuchnią a salonem!!! Przestępstwo nader poważne zważywszy na fakt (momentami nieszczęśliwy), posiadania kuchni otwartej na salon.
Nooo, może wyjątek stanowią w tej kwestii zasłony, które to posiadają ten sam motyw, a nawet więcej! To ta sama tkanina:)) Czyli plus :DDD
Jedyny :>>>
Nawet sprzątać mi się tu nie chciało, zadbać o TO, tak po kobiecemu, przyozdobić, ułożyć...
Nie to żeby jakiś bałagan bałagański tu panował, wszak to miejsce przygotowywania posiłków, goście w domu bywają też, muszą mieć pojęcie że w domu mym przywiązuje się uwagę do podstawowych standardów higieny, a nawet się ich przestrzega!
Nie, zapewniam, niehigienicznie nigdy nie było, ale ogólny rozgardiasz i dysharmonia panowały. Niestety...
Nie będę się już rozpisywać nad ustawieniem posiadanych "dóbr meblowych", albowiem jest to wymuszone niejako ową PROWIZORKĄ, jednakże to też ma ulec zmianom gdy już spełni się me MARZENIE, więc tymczasem było tak:
(to tylko fragment większej całości... więcej zdjęć zapomniałam zrobić, przez desperację..., tak naprawdę najważniejsze są tu kolorki i ogólny pogląd na sytuację - choc jak tak sobie patrzę to nie wygląda tragicznie...)
Jak widać: MOCNO BYLE JAK :(
Prowizorka ukorzeniona, trudna do wykarczowania, jak widać, z listkami... Na zdjęciu widać maleńką zajawkę tylko, zapomniałam obfocić jak należy z emocji, musicie uwierzyć na słowo,było kiepsko.
Ale! Podjęłam wyzwanie, podjęłam nawet próby pozbycia się tego tałatajstwa sprzed ócz mych zrozpaczonych.
Zakasałam rękawy, zaznaczam iż rozpacz czułam ogromną, a pomysł był z tak zwanej "chwili", DESPERACKI, jak mówiłam... To ważne dla wszystkiego co teraz przeczytacie i ujrzycie....
I padło na "chwilę" płodną w pomysły.... Kupiłam zatem farby, i dwa wałki. I zaczęłam "tworzyć".
Dodam TWORZYĆ niemalże od podstaw.
A była to sobota. Ta 3 tygodnie temu miniona. A może już więcej ?:P
W efekcie machania wałkiem, wspomaganym pędzlem i dłonią mą, okresowo celnymi radami mych dzieci, zaczęło się wyłaniać takie coś:
(widzicie ten kubek??? To mój "nocnik" ulubiony, tyle kawy wypijałam żeby nie zwariować między nakładaniem kolejnych warstw farby OLEJNEJ na fronty drzwiczek)
Potem sobie pomyślałam, co mi tam, zrobię więcej, i oto tego efekty w zbliżeniach.
(jak widać, PROWIZORKA CAŁKOWITA - piekarnik (po lewo), nieobudowany, zmywarka (po prawo), też, ogólny chaos i brak wyrazu, plus BONUS w postaci rozgardiaszu wynikającego z desperackich prób nadania temu WYRAZU - jakiegokolwiek :>)
Cała ta historia nie wydarzyłaby się NIGDY gdybym w swej naiwności nie oddała części kuchni posiadanej przed przeprowadzką do nowego domu (mebli znaczy, szafek). Ale same przyznacie, gdybym zabrała "starą" (bo tak naprawdę miała wówczas ze 4 lata,"kuchnia", nie ja), dziś zupełnie nie myślałabym o tej nowej WYMARZONEJ. A plan był taki żeby tylko przez chwilkę mieć starą kuchnię, bo ZARAZ przecież NOWA będzie...
Jest jak widać... sześć lat ZARAZ...
Choć morał tej historii posiada i drugie dno - jak każdy. Dziś mam PROWIZORKĘ:)
O którą zresztą sama zadbałam, bo się wcale nie starałam, ale z drugiej strony, WYMARZONA miała być naprawdę szybko...:) Więc rozpatrując sprawę z psychologicznego punku widzenia: mam co chciałam, nieprawdaż??? :D
Czasochłonne zajęcie to całe karczowanie prowizorki z listkami, bardzo czasochłonne. Ale chyba widać efekty mojej pracy???
NIE????
Ściany pomalowane, na biało, żeby potem nie skrobać gdy już będzie ta WYMARZONA plus kafelki wymyślne..., ale odświeżone, no nie?!
Meble i wszystko "meblopokrewne" przemalowane na kolor gustowny i JEDNOLITY, udało się uzyskać ową spójność kolorystyczną, co nie ?!?
Dodatki ozdobne występują? Nawet fajnie się prezentują, co nie ?!?
A dodatki największe zrobiłam z tego, znalezionego, znaczy recyklingowego, chili eko:
Drzwiczki drewniane jakiejś starej, porzuconej szafki kuchennej.
Takie marnotrawstwo!
Po czym pieczołowicie odświeżonego, aby osiągnąć TO:
A przede wszystkim pozbyłam się mnóstwa sprzętów które to zmieniały tylko swoje miejsce w zależności od potrzeb osób "rezydujących" w "kuchni", sprzętów niezwykle ważnych, potrzebnych i niezbędnych , szczególnie do tego żeby były pod ręką... i kurzem obrastały, pomiędzy okresami swej "niezbędności"... Teraz wszystko jest maksymalnie pochowane, utajnione i "zagłębione" w czeluściach nielicznych nadal szafek i półek. I jest tak:
Przepraszam z jakość zdjęć, ale słońca jak na lekarstwo, więc błysłam lampeczką:)
AAA!!! No i ten niebieski chlebaczek zniknie! Czekam na drzewienny:)))
I kilka detalików:DD
Prototyp w asyście dostanego dziś awansem wrzosu, wrzośca, cokolwiek to jest, ładne:)
Anioł na dobre (tudzież lepsze) gotowanie:)
Półeczka co niedawno bez przydziału była:) Zmieniła status na zioło-leczniczą:)
Kąt prac brudnych, mocno umysłowych, hehe.
Jeszcze raz półeczka, bo mi sie podoba:)
Toster w ubraniu i reszta.
Narożnik przyprawowy
Kończąc, pragnę podzielić się pewną konkluzją, która nasunęła mi się podczas tych prac "ornych".
I nie gadać mi tu że nie mnie pierwszej ta mądrość do łba przylazła. Wiem, ale i tak się "podzielę" nowym swym "odkryciem"!
No bo tak: czekałam na to swoje wymarzone cacko kuchenne. Czekałam cierpliwie bardzo co niezwykłe jak na mnie. Życie mnie tego nauczyło. Nie żałuję że nie mam jeszcze i wciąż, tej wymarzonej, wypieszczonej i wyczekanej kuchni. Ale zadziało się w przeciągu tych lat czekania mnóstwo cudownych i strasznie ważnych rzeczy. Poprzestawiały się priorytety, to co kiedyś było NIEZMIERNIE ważne, teraz jest błahe, niewarte wspomnienia nawet.
Ciągle nie mam tej "wymarzonej", choć siedzi w mojej głowie i od czasu do czasu przypomina się nagle czknięciem. Zwłaszcza gdy coś z szafki wypada, rozbija się, nie chce do niej się "wpasować"... Stąd ta "rozpacz" - ile ja już "porcelany" natłukłam, matko kochana, do jakich strat te braki szafkowe się przyczyniły... a wiadomo nie od dziś, że wszystko się przydaje, i tyle cacuszek w kuchni KONIECZNIE prawdziwa gospodyni posiadać musi, a w ogóle to jest TO niezbędne do prowadzenia kuchni w ogóle!...
Ale nie o tym, otóż doszłam do strasznie ważnej konkluzji:
NIE WAŻNE JAK WYGLĄDA MOJE ŻYCIE! WAŻNE JAK JE SOBIE SAMA URZĄDZĘ!!!!
Oto ta prawda najprawdziwsza! Bowiem czym jest brak POSIADANIA jeśli można to co się już POSIADA poskładać tak jak się chce aby było, wyglądało, funkcjonowało, piękniało... tak jak się tego ZWYCZAJNIE pragnie:)))
Macie tak??? Od dziś MAM I JA :DDDD
(
I tak zupełnie na koniec, dzisiejszy post to jest też takie małe czarowanie żeby szybciej spełniło się to WYMARZONE, trochę z przekorą, trochę z nadzieją... z drugiej strony... jak ja się teraz ze swoją "starą - nową" kuchnią rozstanę, skoro ona taka piękną teraz ???? :)))))) )
Pozdrawiam jesiennie z CIUT ładniejszej kuchni :-D
Nadal będącej prowizorką - nie ma co się czarować, ale prowizorką mimo wszystko BARDZIEJ OSWOJONĄ :)
I chyba troszkę ładniejszą nawet :))))
I jeszcze jedno - nie gadać że dziś DŁUGO! Ostatnio krótko bywało:)))
Papapa
Idę się napawać...
A jutro losowanie, bądźcie czujne Szanowne Koleżanki:))))
Pozdrawiam ciepło
P.S. Wałków poszło w sumie 6, nie wiem czemu, ale farba olejna szaleńczo pochłania wałki! A niby takie specjalne są!