W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





29 czerwca 2011

Letnie okoliczności przyrody

Wyjątkowo długi tytuł jak na mnie, aczkolwiek jak się zaraz przekonacie, usprawiedliwiony.
Bowiem dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem dwóch kółek razy 10 plus ja :)))
Pogoda sprzyjająca wszelkim wyprawom krajoznawczym. Mam to szczęście że daleko szukać nie muszę, wokoło cieniste lasy, malownicze łąki, jeziora i stawy, sporo szlaków rowerowych i możliwość odsapnięcia w przemiłym towarzystwie, w zaprzyjaźnionej świetlicy, dwie wsie dalej.
Zabrałam dziś swoje dzieci "społeczne" na wycieczkę rowerową. Trasa niedaleka, jakieś 7 km w jedną stronę, za to wiodąca przez malownicze okolice.
Zdjęcia nie oddają ich uroku, nie mniej warte są upamiętnienia świetnie spędzonego czasu:)










Ostatnie zdjęcie dla bystrych oczu - widoczna w głębi wieża to zarys sylwetki naszego kościoła.
Prawda że niezwykle malowniczo ? ;)))

Ciepło pozdrawiam

28 czerwca 2011

Pierwsze

moje domeczki :)
Chodziły za mną od czasu dłuższego, by wreszcie doczekać się ich wykonania.
Proste a jednak coś w sobie mają ;)
Mogą być wieszaczkiem, samodzielną ozdobą i na upartego rameczką na zdjęcie.
Mała rzecz a jakoś tak mnie cieszy... Chyba z powodu przełamania mojej ciszy rękodzielniczej.
Na tapecie kolejne drzewienne twory. Dawno ich u mnie nie było, ale o nich wkrótce :)
Tymczasem domeczki:







Prościutkie, skromniutkie, ledwo, ledwo zdobione. Takie miały być. Kolejne pewnie wkrótce... wciągnęły mnie bardzo:)
Na blogach już wakacyjnie. I u mnie wakacje rozpoczęte. Co prawda na razie wakacjują głównie dzieci, Toś nawet po raz pierwszy wybyła na dłużej do przyszywanego wujostwa "od kóz". I nie ma nawet czasu z matką przez telefon pogadać, taka zajęta swym wakacjowaniem ;))) Janek też dziś wrócił po dwudniowych szaleństwach u dziadków, uchchachany od ucha do ucha, z rozbitym kolanem, ze świeżo nabytą wiedzą zielarską - "mamo, wiesz że jest taka roślina co się nazywa krwawiec ?" :))
Równie udanych i miłych wakacji życzę, tym co urlopują i tym przed którymi urlopy wkrótce. Przede mną czas niezwykle wytężonej pracy, właśnie z powodu wakacji ;) Słońca i ciepełka życzę, oby wystarczyło go na później i dla mnie :)

Pozdrawiam ciepło:)

20 czerwca 2011

Z wizytą u kóz ;)

Tytuł przewrotny nieco:)
Ale skoro pewna Ziuta napraszała się naszych odwiedzin, jako główną zachętę podając cyt. "kozy tęsknią"... to pojechali my do... kóz :)))
Przywitani zostaliśmy rzeczywiście ciepło, wylewnie wręcz. Uwielbiam kozy:))) Moje dzieci jeszcze bardziej, co udokumentowane zostało na poniższych zdjęciach:)



Właścicielka koziego towarzystwa - Ziuta:)



A potem Tosia zaglądała!
Nie byle gdzie, bowiem drugą atrakcją naszej wizyty było zaglądanie do pasieki. Bardzo dokładne zaglądanie się odbyło, przez naszą córkę. Ubraną jak należy, osłoniętą z każdej strony, ze znawcą a zarazem właścicielem podglądanej pasieki na podorędziu, poszła Tosia i przepadła ;)
Bo zaglądała ;)



Obejrzało nasze dziewczę jak pszczoły miód działają, jak wre ciężka praca w ulu, widziała nawet jajeczka pszczółek... Przeżycie niesamowite, i jak twierdzi mała podglądaczka: "było strasznie ale fajnie" ;)
Jaś niestety, podszedł zbyt blisko pasieki, bez stroju ochronnego, bo koniecznie chciał zobaczyć co robi siostra i dziabnięty został w łapinę. Dzielny był niezmiernie, łezek poleciało kilka zaledwie, ale stracił ochotę do bliższego podglądactwa. Choć zapowiadał po chwili że wkrótce też zajrzy, jak mu się ręka zagoi ;)))
Niewielkim pocieszeniem było Jankowe głębokie przekonanie że został dziabnięty przez samą pszczelą królową... Dla mnie żadna różnica, ból znam z autopsji, nieważne czy to królowa czy robotnica, czy inny truteń, miłe uczucie to nie jest :> Na całe szczęście, dzieci nasze nie są uczulone, bo takie podglądactwo mogło by się źle skończyć. Jedno tez jest już pewne, biegać w stronę pasieki, przy kolejnych wizytach na pewno nie będą!
Fajny dzień spędziliśmy, i pogoda nawet dopisała, deszcz szczęśliwie padał niewielki, w miarę ciepło było, dzieciaki wybiegały się po prawdziwej wsi, podgryzając co i rusz truskawy prosto z krzaczków:)
Bo nie dość że Ziuta kozy ma i "pscoły" to jeszcze pole truskawek.
Od wczoraj mam i ja... sześć kilo ponad, i robię "coś" z nimi dziś od rana. Będzie znowu pysznie zimą:) I wspomnieniowo, bo dzień wart zapamiętania:) Dzięki kozom, hehehe ;))))

Na koniec jeszcze się pochwalę:) Wygrałam cudną torbę. I chyba naprawdę CAŁKOWICIE przełamałam awersję do pewnego koloru... przełamałam raz na zawsze, bo TO co wygrałam jest tak piękne, a ja tak bardzo uradowana zostałam z rana, więc to chyba znak że awersja kolorystyczna przeszła mi bezpowrotnie:))) Zresztą, zobaczcie same, jak bardzo cudna jest moja wygrana:

BARDZO DZIĘKUJĘ  OLU!

Pozdrawiam ciepło, i zmykam do truskaw przetwarzania, jest tego trochę...:)

16 czerwca 2011

Szybko,

strasznie szybko mija mi ostatnio czas. Przecieka przez palce. Za nic nie chce się zatrzymać na moment chociaż...
Ciągle coś robię, gdzieś gonię, coś organizuję, a i tak nie wyrabiam :>
Troszkę przetworów poczyniłam w tym galopie. Mam już pierwsze truskawy zamknięte w słoiczkach. To ulubiony dżemik Janka łasucha:) Będzie w sam raz na weekendy zimowe, takie przypomnienie minionego lata.


Skusiłam się też po raz pierwszy na płatki w syropie cukrowym. Myślę że mogą być doskonałe jako dodatek do wszelkich deserów czy herbaty zielonej.

Znalazłam też prosty przepis na szybką salsę pomidorową. Smaczna z mięsami pieczonymi, z grilla czy pasztetem. Spróbowane i zaaprobowane przez rodzinę. Już wiem, że ilość słoików z salsą powiększy się przez lato:)


Z braku czasu ogród również zaniedbałam dość drastycznie. Trzeba się będzie wkrótce ostro wziąć do roboty.
Tymczasem przyglądam się tylko, co rośnie, co potrzebuje najpilniejszego pielenia, co mogłabym przesadzić, a gdzie dosadzić. Rozkwita pomału mój ogród, z biegiem czasu nabiera rumieńców. Małymi kroczkami zmierzam do osiągnięcia wymarzonego celu:)
I podglądam kwiatki które udaje mi się utrzymać w tym moim biegu :)









 Tyle.
Żegnam się miło. Może uda mi się wkrótce zdziałać COŚ, cokolwiek rękodzielniczo...
Chciałabym już bardzo :)
Pozdrawiam ciepło.

11 czerwca 2011

Etap

... nowy zaczyna moja córa.
Dziś odbyło się uroczyste pożegnanie zerówki.
Koniec pewnego etapu.
Pora na nowy.
Moja Tosia idzie do szkoły.
Przeraża mnie myśl że ta naprawdę maleńka, drobna dziewuszka, będzie przemykała po szkolnych korytarzach. Nie należę do matek przejmujących się byle drobiazgiem, nie panikuję, taka jest kolej rzeczy, samo życie... Nie mniej świadomość tak wielkiej zmiany w życiu własnego dziecka jest nieco przytłaczająca.
Pierwsza klasa. Z wielkim tornistrem na chudych ramionkach, będzie zasuwała dziewuszka mała do szkoły... jak to ogarnąć?
Na osłodę "zmian życiowych" jak stwierdziło me dziewczę, zrobiłam taki oto nietypowy bukiet.


Przygotowałam też małą niespodziewankę. Mały drobiazg na zachętę i akceptację szkoły.
Tosia nadal jest bardzo niechętna nie tyle placówce, co samej nauce.
Zapytana przez dyrektora szkoły, czy cieszy się na naukę, najpierw spochmurniała, po czym rzuciła ze złością spod nosa: ja wcale nie chcę się uczyć!
Cóż, staram się nie demonizować problemu. Na razie obserwuję i czekam co przyniesie niedaleka przyszłość.
Mam nadzieję że planowane wspólne zakupy akcesoriów szkolnych, jakoś małą podbudują, przynajmniej na tyle że bez większego oporu powędruje do szkolnej placówki.
Właściwie, to trochę ją rozumiem... te wszystkie lata które sama spędziłam w szkolnej ławce... ech, nie tęskni mi się do nich ;))))
Na razie, wciąż zadowolona i uśmiechnięta, mimo niepewnej przyszłości ;))) Panna Antonina ze smakowitymi kwiatami:)


  Przed nami dwa miesiące wakacji, mamy nadzieję , że wzorem lat ubiegłych, obfitujących w miłe wydarzenia. A i nastroje może ulegną poprawie, wszak dwa miesiące to kawał czasu... :-D

Tą optymistyczną myślą żegnam się miło.
Papa

9 czerwca 2011

Kiedyś.

Odkąd pamiętam spędzałam jakoś wakacje. Jeździłam na kolonie, obozy, wczasy.
Ale tymi najpiękniejszymi były wakacje spędzane u mojej Babci. I wcale na żadnej wsi! Choć miasto to też nie było, jednak mieścina była to maleńka, i nawet nie położona wśród jezior, gór, czy lasów zielonych. Właściwie, atrakcji żadnych tam wówczas nie było, a le to właśnie do tamtych wakacji najczęściej wracam myślami...
Do mojej Babci.


Kiedyś...
Kiedyś, gdy Babcia żyła świat był inny, bardziej bezpieczny, spokojny, kolorowy.
Kiedyś uwielbiałam robić Babci psikusy w postaci szybciorem przestawionych mebli, czy niespodziewanie wysprzątanego domu, tak bez zachęty z Babci strony, i podczas jej nieobecności w domu :) I zawsze taki poprzestawiany układ pozostawał do czasu naszego wyjazdu.
Moja Babcia nigdy nie zabroniła nam nocować na balkonie! Nie mieliśmy namiotu, a babciny balkon stawał się nim, z dachem z kocy i narzut - jaka przednia to była zabawa! "Znikaliśmy" na cały dzień:) Nigdy na nim nie spaliśmy (parter!), ale też Babcia nigdy nie zabroniła tego tak zwyczajnie, tylko gdy już wymościliśmy sobie z kołder "łóżka" w naszym "namiocie", zaglądała do środka, chwaliła, a potem głośno się zastanawiała czy: aby burz nie będzie w nocy, bo właśnie zapowiadali..." ;))) Brała nas sprytem, a my nigdy nie buntując się grzecznie wracaliśmy do naszych "normalnych" łóżek, bo burze to poważna sprawa dla namiotu z kocy :))))
Kiedyś...
Uwielbiałam czas spędzany u Babci i z Babcią. Niespecjalnie poszukiwałam towarzystwa koleżanek, wystarczała mi sama Jej obecność.
Gdy chciałam zarobić sobie parę groszy jeździłam Babciną czarną damką, z  koleżankami na wiśnie i maliny. Mało że zarabiałam to jeszcze opychałam się tymi owocowymi słodkościami ze smakiem. A przywiezione do domu przemieniały się w pyszne kompoty za sprawą babci. Dziś owoce już mi tak nie smakują, jak tamte wtedy. A rower był o wiele za duży dla mnie, a może to ja byłam o wiele na niego za mała? :) To były moje pierwsze zarobione pieniądze, i pamiętam gdy potem pojechałam do pobliskiego Inowrocławia na "zakupy", cudne było uczucie posiadania własnych "pieniędzy" jak również uczucie inne... to przez które ciężko było te pieniądze wydać:)
A jeśli było strasznie gorąco jechałam również z koleżankami i bratem na bagażniku,wykąpać się  nad staw. Jechało się daleko, łąkami, białymi kamienistymi dróżkami, pośród pól zbożowych. A z rosnących w zbożu chabrów zrobiłam kiedyś winko:) Babcia potem twierdziła że bardzo jej smakowało, teraz domyślać się tylko mogę że kręciła aż miło :)))
Gdy już byliśmy nad tym stawem to po kąpieli (kiepsko wówczas pływałam!), wyciągało się z bawełnianej torby szklaną butelkę (po napoju stricte wyskokowym:)) z herbatą, kanapki - najlepsze były te z babcinym smalcem i skwarkami, i robiliśmy piknik, a jeszcze potem, leżąc na kocu wypatrywało się na niebie chmur o ciekawych kształtach:)
Kiedyś...
To właśnie podczas wakacji u Babci zrobiłam swoje pierwsze w życiu pierogi. Z własnoręcznie uzbieranymi poziomkami na Górze Harcerskiej :) Twarde były jak piorun, ale wszyscy je zjedliśmy, i żałowaliśmy że tak ich mało było:)
Babcia umiała dziergać na drutach, prawdziwe cuda wianki dziergała, nawet firany robiła. Dziś wspominam to z podziwem, bowiem zrobienie firan do naszego dużego pokoju, na blokowe dwa duże okna, dwa wąskie i okno balkonowe, to dla mnie nie lada wyczyn! A te firany były w dodatku od sufitu do podłogi! I swetry Babcia nam robiła, sukienki ażurowe i bluzeczki. Nie  wspomnę o haftowanych serwetkach, obrusach i bieżnikach. To dzięki Babci umiem dziś jako tako wyszywać, cerować i coś tam kumam w drutach (prawo-lewo, ale zawsze;)). To Babcia zaraziła mnie maszynoszyciem - szyła nam ubranka jak najlepsza krawcowa!
I ser topiony umiała zrobić, nie przepadałam za nim niestety :), ale za to roladę z bitą śmietaną robiła rewelacyjną, i korniszony :)
Kiedyś...
Bardzo lubiłam chodzić z Babcią na jej działkę. I tam sama nauczyłam Babcię jeść kanapki ze smalcem i młodą marchewką, pycha ! Babcia hodowała kury, czasem kaczki lub gęsi i prosiaczka:) Pamiętam koguta wariata, który nie znosił jak się ręce podnosiło nad głowę. Wiedziałam o tym, Babcia nas wcześniej ostrzegła, ale ja tak starsznie się bałam tego koguta, że gdy do mnie podbiegł podniosłam z przestarchu ręce do góry, a ten wariat rzucił się na mnie!!! Uratowała mnie Babcia :)
Pamiętam też, gdy w czasie ferii zimowych siedzieliśmy wszyscy (ja i moje rodzeństwo) wokół ławy, na fotelach. Wszyscy mieliśmy robótki w rękach, wtedy akurat wyszywaliśmy (nawet mój brat!), opowiadaliśmy sobie różne historie z naszego życia szkolnego i śmialiśmy się do łez, a najbardziej "śmiała się" nasza Babcia;)
I pamiętam gdy Babcia przyniosła do domu małego wróbelka, którego gdzieś znalazła. Uratowaliśmy go, karmiliśmy, pieściliśmy, a on spał na babcinym ramieniu podczas szycia:)
Kiedyś...
To były najpiękniejsze lata mojego życia. Nie tęsknię do szkoły, choć niektórzy to przepowiadali, nie tęsknię do lat młodzieńczych choć mówią że są najpiękniejsze. Nie tęsknię tak naprawdę za niczym minionym.
Ale tęsknię każdego dnia do tamtych chwil u Babci, do jej uśmiechu i złości udawanej gdy kłóciliśmy się z rodzeństwem, a Ona wpadała do pokoju i "krzyczała" na nas: uspokójcie się, pierniki jedne!" :)
Kiedyś...
Moja Babcia sama wychowywała trójkę dzieci. Moja mama miała trzy lata gdy zmarł jej ojciec, a mąż Babci. Najmłodszy brat mamy miał wtedy półtora roku. Była sama, zdruzgotana, ale dzielna, nie poddała się. Poszła do pracy na kolei, nie było jej łatwo. Jej dzieci musiały szybko dorosnąć. Ale Babcia nigdy się nie skarżyła. Jest dla mnie wzorem samodzielności, zaradności, mądrości życiowej, to od Niej czerpałam i czerpię siłę.
Dzięki pracy Babci mieliśmy nie raz okazję przejechać się lokomotywą parową czy elektryczną:)


 Kiedyś...
Dziś przypada kolejna rocznica śmierci mojej Babci. Już dziewiętnasta. Odeszła po długiej chorobie, wiem że na pewno jest w tym lepszym świecie, wiem że przygląda się nam z góry, czasem słyszę jej głos "pierniki jedne"...
Ale też nadal często łapię się na chęci opowiedzenia czegoś Babci, napisania do Niej pocztówki. Tęsknię do jej spojrzenia które zawsze jakimś cudem "mówiło" że nas kocha.
Żałuję że nie poznała mojego męża, moich dzieci, ale wierzę że ciągle nad nami czuwa.
Byłam jej ukochaną wnuczką. Dowiedziałam się o tym w kilka lat po jej śmierci. Nigdy tego nie odczułam jakoś specjalnie, bo nigdy nie faworyzowała nikogo z naszej trójki, była sprawiedliwa. Dla nas wszystkich była i pozostanie na zawsze naszą ukochaną  Babcią, TĄ NAJLEPSZĄ.
I czekała, jak zawsze uparta, czekała aż urodzi się jej ostatnia wnuczka, moja siostra cioteczna. Dopiero potem odeszła... obie były w tym samym szpitalu.
Dziewiętnaście lat temu skończył się jeden z piękniejszych etapów mojego życia. Wiem że wiele zawdzięczam Tej której już nie ma. Odeszła, choć dla mnie ciągle żyje, dzięki takim właśnie wspomnieniom.
Niewiele mam po Niej pamiątek, kilka zdjęć, kilka serwetek szydełkowych, jakiś sweter, zegarek i  niepełen serwis w niezapominajki. Babcia chciała żebym go miała. To resztki z dużej zastawy stołowej, pięć filiżanek, dzbanek, sosjerka, cukiernica i mlekownik. Niekompletny, a dla mnie bezcenny. O ten zestaw drżałam najbardziej podczas przeprowadzki.

Mam też starą maszynę, dziś stoi w mojej sypialni.
Niewiele tego, ale dla mnie te rzeczy maja niezwykłą wartość. Nie tylko sentymentalną, wartość samą w sobie, życiową, ponieważ jest to świadectwo życia kogoś dla mnie ważnego, bardzo bliskiego, kogoś kogo brak zawsze odczuwam. Mojej Babci.
Mam też to, co najcenniejsze, niektóre wypłowiałe, niektóre już niepełne, przymglone minionymi latami, ale dla mnie najważniejsze. Moje wspomnienia. Wspomnienia pięknych chwil i pięknego dzieciństwa.
Za te wspomnienia dziękuję Jej każdego dnia. I pielęgnuję je starannie.

5 czerwca 2011

Spełnione marzenie:)

Czego potrzeba do szczęścia pewnemu pięciolatkowi, od dawna marzącemu by zostać SUPERBOHATEREM????
Odpowiedź jest banalnie prosta, ZOSTAĆ NIM, nawet jeśli ma to trwać tylko chwilę:)))


Oto Janek w charakterze SPIDERMANA:))
Pełnia szczęścia :)

3 czerwca 2011

Zaczyna się ;)

sezon różanych przetworów. Dziś nazbierane, dziś jeszcze będą przetwarzane. Na początek syrop na zdrowie. Potem pewnie i jaka naleweczka się przytrafi... mniam:)


A tymczasem w kuchni, korzystając z obecności dzieci w domu - taki dzień odpoczynku od przedszkola - najpierw upiekłam...

potem dołożyłam...


I pożarliśmy ze smakiem:)))

Arabski chleb pita (przepis z miesięcznika Dziecko, z dawnych czasów:))
Potrzebujemy: 1,5 dag drożdży, szklankę ciepłej wody, pół łyżeczki cukru, łyżeczkę soli, 3 szklanki mąki, 2 łyżki oleju, plus olej do natłuszczenia blachy.

Wykonanie: Drożdże rozetrzeć z cukrem, wymieszać z połową ciepłej wody i odstawić na kilka minut aż zacznie "pracować". Mąkę i sól wsypać do miski, dodać przygotowany rozczyn, resztę wody i olej. Całość wymieszać łyżką, przełożyć na blat i podsypując mąką wyrobić ciasto aż będzie gładkie i lśniące.
Uformować kulę, przełożyć do wysmarowanej oliwą miski, przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce aż ciasto podwoi swoją objętość, na jakieś półtorej godziny.
Piekarnik nagrzać  do 200 stopni. Ciasto podzielić na 6 równych części, każdą rozwałkować na okrągły placuszek, centymetrowej grubości. Leciutko zwilżyć je wodą żeby się nie zrumieniły, i piec 8 minut.
Gdy się zaczną "nadymać" to znak że zaraz będą gotowe:) Upieczone placki napełniać czym się podoba. Jeśli mają być do wykorzystania na później należy je ostudzić i zawinąć w folię żeby nie stwardniały. Można je też mrozić.
Ja lubię pitę moczyć sobie w sosach i zajadać bez niczego. Czasem kroję na wąskie paseczki, podpiekam na patelni z niewielkim dodatkiem oliwy czosnkowej i dodaję do sałatek i letnich surówek.
Proste i pyszne :)

Pozdrawiam miło:)

1 czerwca 2011

Z OKAZJI ;)

Dziś Dzień Dziecka, z tej okazji odgrzebałam kilka opowiastek o naszych dzieciach.
Dla pamięci swojej i bliskich. I do pochwalenia się, a co, mam przecież fajne dzieci:)))

Co wieczór czytamy naszym dzieciom.
Liczba mnoga zamierzona, bo choć najczęściej czyta mąż, to jednak od czasu do czasu i ja sprawdzam się w roli nadwornego czytacza.
Jakiś czas temu Janek wybrał książkę. Co więcej wskazał konkretną opowiastkę którą wybrał do posłuchania.
Rozmowa z pewnego nieodległego czasowo poranka.
Jaś - mama, będę mógł pójść do babci???
Ja - babci nie ma, pojechała do Krakowa.
chwila ciszy...
Jaś - do Krakowa?! To tam gdzie mieszka Szewczyk Dratewka? I Smok też?!
Ja (nieco zaskoczona) - tak, właśnie tam. Ale skąd synku wiesz o smoku i szewczyku ?!?!
Jaś (dumny) - przecież KIEDYŚ nam czytałaś, to zapamiętałem, no co, od tego mam głowę!:)
Rzeczywiście, czytałam dzieciom o smoku i szewczyku, bardzo daaaawno temu ;)))

Tiaaa, pamiętliwy synu  bywa ostatnio bardzo, jednak jak dotąd głównie w kwestiach złożonych mu obietnic, czyżby coś się zmieniało? ;))))

Również jakiś czas temu, jeszcze podczas bytności u nas mojej siostry.
Tosia wraz z kuzynkami bawiła się w piaskownicy.
Prowadziły dyskusje na różne tematy, prześmieszne dialogi których nie jestem w stanie nawet przytoczyć, tak były bogate w różnorodne spostrzeżenia "życiowe".
Po jakimś czasie Tosia poszła "na zakupy", za moment wraca, i wachlując się skrawkiem bluzeczki zwraca się do pozostałych dziewczynek: Cześć NASTOLATKI, to co teraz będziemy robiły???

Szalenie nas to rozśmieszyło, a Tosia podpytywana później kto to są te NASTOLATKI, odparła:
- dziewczyny prawie takie jak ja, ale trochę bardziej takie jak ty mamo ;)))))

I w ten oto prosty sposób stałam się szczęśliwą posiadaczką eliksiru młodości, mogę się podzielić, ktoś pragnie??? :) Fajnie jest być nastolatką... znowu!

Janek ma pięć lat. Przechodzi teraz okres niesamowitego buntu, walczy dosłownie o wszystko, zawsze i w każdej sytuacji. Momentami jest trudny do wytrzymania... Po czym w jednej sekundzie potrafi się zamienić w kochanego ANIOŁKA. Takiego co to kapcie na nogi założy, poduszkę poprawi, i siądzie zadowolony na moich kolanach z niezwykle ważną informacją: KOCHAM CIĘ MAMO !
I ma fenomenalną wręcz pamięć.  W przedszkolu, z okazji Dnia Babci odbyło się przedstawienie. Janko musiał występować w podwójnej roli, za siebie i za nieobecnego w tym dniu kolegę. Był rewelacyjny, dodam tylko że rolę kolegi opanował w dniu przedstawienia... taki pamiętliwy :)

Tosia ciągle skryta, i pewnie dlatego niesamowita obserwatorka. Zauważa rzeczy maleńkie, drobiazgi, ale zapytana czy widzi lecącą paralotnię nie odnajduje jej na niebie;) Wykazuje się niesamowitym poczuciem humoru sytuacyjnego:)
I "okropnie" jak ostatnio mawia, nie lubi się uczyć... a wkrótce pierwsza klasa:>
Potrafi mnie pięknie podejść. Gdy czegoś chce przychodzi z grzebieniem w rączce i proponuje: Poczeszę ci włosy mamo, a po jakimś czasie podpytuje: "czy mogłabym, pozwolisz, dasz ?...". Mała cwaniara, doskonale wie że mięknę gdy grzebie mi we włosach :)))) Ach, i uwielbia pozować do zdjęć, robi to wreszcie z przyjemnością i radością. Czynność którą dotąd odbierała jako przymuszanie, teraz jest dla niej świetną zabawą:)))

 Na koniec kilka zdjęć. Oto pierwsze, Janko w ROLI :))) W przedszkolnym przedstawieniu z okazji Dnia Matki Jaś miał DUŻĄ rolę, wymagającą przebrania. Nie muszę chyba mówić kim był???
Dodam jeno że "grał" bardzo przekonująco, wszak dziób ma nie od parady ;)))


W minioną niedzielę wybraliśmy się na obchody Dnia Dziecka  - super impreza dla dzieci w każdym wieku:)
Przeszczęśliwe dzieci, mimo NUDNEGO oczekiwania w kolejkach do przeróżnych atrakcji,  bawiły się rewelacyjnie:)
Nareszcie SAME mogły prowadzić pojazd czterokołowy:


 i wyskakać się za wszystkie czasy:)
 a nawet przejechać quadem z przystojniakiem:))) Prawdę mówiąc nie wiem co było większą atrakcją, quad czy jego kierowca ;)

Moje dzieci. Takie są dziś. Wciąż zaskakujące. Bywają trudne.
Są kochane, najmilsze. Moje, jedyne.
Moje dzieci.

Wszystkim Waszym Dzieciom najlepsze życzenia ślemy:)))