W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





17 września 2009

Koty za płoty

wreszcie, po wielu namowach przyjaciół i rodziny odważyłam się na wystawienie mych oprac (ostatnio decoupagowych) na sprzedaż. Wykorzystałam w tym celu - wraz z koleżankami, w tym jedną główną pomysłodawczynią:) - odpust, odbywający się nieopodal zamieszkiwanej przeze mnie wsi. Z pewną nieśmiałością rozstawiałyśmy nasz mini kramik, i z pewną nadzieją oczekiwałysmy na potencjalnych klientów. Okazało się że mimo wielkiego zgromadzenia ludzkiego i sporego zainteresowania, sprzedaż jakos nie idzie. Po delikatnym rozpoznaniu terenu i innych kramów okazało się że większym zainteresowaniem cieszą się wcale nie tanie balony na hel, peruki a`la Hanah Montana, nieśmiertelne obwarzanki i "święte" obrazy z diodami!!! Innymi słowy kicz. Ok, jakoś to przełknęłyśmy, w sumie dzieci i stareńkie pielgrzymowiczki wypatrzą głównie to co świecące, ale inni? Gapiów wokół naszego stoliczka wielu było, zainteresowanych też paru, sprzedaż mierna. Zdziwienie nas małe ogarnęło. Lecz po namyśle doszłyśmy do wniosku po pierwsze jest kryzys a po wtóre, odpust to nie miejsce na rękodzieło, tu jednak należy nastawić się na kicz, tak zawsze było, jest i będzie i już! Niedługo będzie kiermasz rękodzieła i tam pojedziemy i zobaczymy. Na materiały, skromnie bo skromnie, ale zawsze, każda z nas zarobiła, to na cieszy. Tak więc pierwsze koty za płoty;)))


Z innej beczki. Jak wspominałam ciągle urządzamy z Mężem dom. A w zasadzie wykańczamy - my dom, a on nas:). No więc ponownie prace ruszyły. Teść z własnej i nieprzymuszonej woli układa boazerię w naszej sypialni (potem będzie bielona przeze mnie, własnymi mymi ręcami), no i dzięki szerokiemu gestowi mojego taty będziemy urządzać łazienkę. Wszystkie (dwa:) pomieszczenia znajdują się na piętrze, parter zamieszkujemy od lat pięciu, natomiast góra zostawiona była na kiedyś. Kiedyś wreszcie nadeszło, maleńkimi kroczkami, niespiesząc się wcale, ale w końcu nadeszło i działamy. Pomysł mam, realizacja... cóż, w toku. Na wannę (zamówioną półtora tygodnia temu) musimy poczekać do końca września, bo firma transportowa stwierdziła że jest zbyt duża i nie zabrali jej!!!! Na szczęście glazurkę mamy już wybraną więc przynajmniej to możemy już zakupić, trzeba po nią tylko pojechać. Już się nie mogę doczekać, ale najbardziej dzieci które codziennie rano wstają z nieśmiertelnym już pytaniem:mama jest już wanna???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz