W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





27 lutego 2010

Gdy rano wstałam...

w okienko spojrzałam i sobie przypomniałam:)
Jednak doszyłam kilka gadżetów do makaty edu. Tak jak wspomniałam nocną porą, mało się działo pod drzewem, a tam przecież też powinny się zmieniać pory roku:) Więc się zmieniają, oto efekty porankowych działań (szczęściem Osobisty był doma i dzieci nakarmił:)) :

 
Łyse drzewo, czeka na dziecko:)
  
 wiosna (panie sierżancie... );


 
 Lato, chociaż Osobisty drobiazgowy jest i stwierdził że to jesień, bo jabłka niby jesienią.
Ale każdy widzi przecież że to czereśnie przeca są:). No i ta łąka umajona...

 

To jest jesień, bo złota, kolorowa, ciepła i liści kupa po drzewem, zagrabionych w dodatku:)


 

Zima, juz chyba nikt nie ma wątpliwości? Bałwan i zaspa chyba je rozwiały:)
I to by było na tyle w temacie szycia prezentowego. 
Właśnie dostałam smska ze prezenciki udane i sie podobają. UFFFF, para ze mnie zeszła.
I tym optymistycznym akcentem kończę i się wynoszę, kuchnia wzywa, rodzina głodna wyzywa:)))

26 lutego 2010

Słowo się rzekło:)

Jak pomyślałam, tak zrobiłam, jest pierwsza w nocy a ja nie mogłam sie oprzec przed zamieszczeniem tych zdjęć: (jednocześnie upraszam o wyrozumiałość, nocka już i są kiepskiej jakości, chociaż mam wrażenie że to nie jedyne zdjęcia  co to takie sobie są:))


LATO

JESIEŃ

 

ZIMA



WIOSNA


zblizenie - nawet motylki przysiadły na moim drzewie uczącym:))
W zasadzie jest to projekt do rozbudowy. Na razie zrealizowałam ogólny zamysł z braku czasu, jutro wszak impreza urodzinkowa na którą makatkę przygotowywałam.
Może dam radę jutro i doszyję np: trawę, zaspy, lub kwitnącą łąkę, bo jakoś mało się dzieje pod drzewem, tak jakby wyrasta znikąd... 
Tył makatki to duża kieszeń na przechowywanie "gałęziowych pór roku".

I to by było na tyle, z poczuciem spełnionego obowiązku i szeroko otwartą buzią - jakoś nie może się domknąć:)), zmierzam do łóżeczka. 
Dobranoc, pchły na noc:)


Ukończyłam:)))

ukończyłam wielkie szycie, planowanie, wyszywanie - głównie nocami, dzieci wszak posiadam, i tak jakoś nie dało się inaczej;).
Oto me "dzieło" - ROZWOJOWA MATA WYŚCIGOWA!
Rozwojowa - bo w założeniach moich ma nie pozostawać bez wpływu na ogólny rozwój dziecka.
Wyścigowa - bo do wyścigów samochodowych, a jakże, w końcu włascicielem będzie Młody Mężczyzna, a który mężczyzna nie interesuje się motoryzacją (w większym lub mniejszym stopniu)???
Widok ogólny (w komplecie z autkami:) - przepraszam za jakość zdjęcia:>

 

Kilka detali:



domek "a kuku",ćwiczymy precyzję ruchu przy otwieraniu domku zamykanego na klucz-guzik, a w srodku niespodzianka, przeciagający się kot:);  kwiatki na rzepy, zawsze mozna je "zerwać" dla mamy  a potem znów "posadzić" :)

 

W "stawie czysta woda", a w nim rybka pływa - rybka czyli kuleczka którą zręczne paluszki mogą przesuwać po całym stawie. W ogródku rośnie marchewa, burak i rzodkiewa,  oczywicie mozna ja dowolnie "przesadzać", a moze przy okazji pogadanka o zdrowym jedzonku, tudzież o kolorkach?:) A poniżej warzywek, szary zamek błyskawiczny w "szosie" - zasuwanie - umiejętność przydatna podczas zapinania np kurteczki:)


  

Zastosowałam różne takniny o różnej fakturze; szorstkie - jak ten krzaczek na zdjęciu powyżej lub milusie - mięciusie jak niebieski domek, nie bez znaczenia pozostaje tez kolor. Całość jak widać na ciemnym tle, dlatego zastosowane w naszytych aplikacjach kolory są żywe i intensywne - uczymy się nazw kolorów?

A przy okazji poćwiczymy sobie koordynację ruchową, przecież samochody muszą jeździć po drogach.
świadomie zastosowałam żarówiastą tkaninę na brzegu - jako wyraźne zaznaczenie granic maty. A granice są wszędobylskie, nieprawdaż?:)


 

A tak się mata chowa, zapięcie będzie na duże, okrągłe guziki, jeszcze jedno ćwiczenie:) na razie zapinam ja:). Autka w środku.

Wypełnienie to przepikowana, podwójna ocieplina, więc mata chroni przed zimnem ( podłogowym) a jednocześnie jest miękka dla małej pupy.
Mozna prać w pralce jak sądzę:)

I to by było na tyle, no i mam nerwa, widzę niedoskonałości, nierówności, mam dylemat czy podarować. Napracowałam się, ale zawsze to inaczej jeśli rzecz ma byc moją własnością, a inaczej jeśli podarunkiem. 
Jak myślicie??? Prezentowo???
W trakcie pracy nad mata do głowy przychpdziło mi mnóstwo pomysłów, i tak naprawdę mozna by ją jeszcze wzbogacić, ale wymiary maty byłyby przeooogrooooomne.

Jak zdążę, to może jeszcze dziś uszyję makatkę z drzewem na którym starszy solenizant pouczy się pór roku wystepujących w przyrodzie. Plan juz w głowie mam, nie wiem tylko czy wygram z czasem.

23 lutego 2010

Rąbek...

...tajemnicy uchylony właśnie będzie:)
Malutki, tyci, tyci dotyczący Projektu Edukacyjnego. Fajny???:)))

I wiecie co??? Nerwa mam jeszcze większego niz miałam! Układam, prostuję, fastryguję, pruję, ażeby ładniście i równiusio było, i co?! I jedno wielkie bleeee, żeby się nie wyrażać:<

Moja maszyna zaczęła mnie mocno irytować, bardzo bardzo mocno!
WRRRRRRR!
No wiem że niby "złej baletnicy to i rąbek"... ale ja naprawdę się staram,szaleńczo, zaraz w depresję wpadnę normalnie:<<
Teraz to modlę się żeby tylko zdążyć na czas...

Chleb się chlebie...



Tak śpiewała kiedyś Wolna Grupa Bukowina (bodajże?).
U mnie właśnie się upiekł chlebek, co go mąż osobisty miesza, doprawia i piecze.

Dzisiejszy jest ciemny, bo coś małżonek wziął i dosypnął,:)) Ale to jego tajemnica, sza.

Właśnie stygnie i zaraz zabieram się do konsumpcji, pachnie tak że żołądek zwinął mi się w supełek...

22 lutego 2010

Pochwalić

muszę moje dzieciaki, ale nie te prywatne tylko społeczne że tak powiem:)

Wspominałam że prowadzę świetlicę? Jeśli nie to naprawiam niedopatrzenie i donoszę iż robię to co lubię.
W ramach swej pracy dłubię manualnie, a że młodzież przychodząca na zajęcia świetlicowe wymagajaca jest i szybko się nudzi, totez ciagle muszę szukać nowych inspiracji i tematów którymi ich zainteresuję oraz zadziwię (pomijając zajęcia terapeutyczne obejmujace w przypadku naszej świetlicy profilaktykę, szeroko rozumianą - bo terapeutą też jestem).

W grudniu jakos dostałam trochę tkanin tapicerskich, pomyslałam sobie że fajne będą na zajęcia, niech się dzieci wprawiają, szczególnie że szkoła to teraz jakaś taka niewydolna rękodzielniczo strasznie, więc edukacja w tym zakresie denna jest za przeproszeniem, takie programy, wiem, ale zrozumieć nie mogę, bo w sumie kogo wychowujemy? No kogo ja się pytam? Społeczeństwo konsumpcyjne i leniwe, co to nie pomyśli, samo nie zrobi, nie zainspiruje, bo gotowe kupi:((( Smutne to straszliwie.

No więc, wracając do tematu, któregoś dnia mając na uwadze posiadane i przytachane na świetlicę tkaninki, mówię ci ja ambitnie do dzieci - szyć będziemy! I cała zadowolona z siebie czekam na aplauz. A tu cisza, za chwilę przechodzącaw nieśmiałe: No nieeee, a potem chóralne i donośne już: NIEEEEEEE!!!! Bo my nie umiemy!
No przecież po to zajęcia żebyście się naumiały?! - mówię nieco zdziwiona. A one niby że nie lubią, że nie chcą, bo to nudne, bo palce pokłóte i takie tam różne....
Troche oklapłam, ale myslę, ja was przeczekam leniuchy:) I co?

No przeczekałam, a jakże! Podczas ferii przeprowadziłam zajęcia z szycia, hehehe, tak wiecie po cichu, mimochodem, że niby przez chwilę, że proszę o pomoc itp. HURA!!! Oto efekty:

 
Zakładki do książek

 
Etui na różności, zakładki i prawie piórniki:)

Dziś moje dzieci nie robią nic innego - szyją! I nie przeszkadzają palce pokłóte, nuda, nie lubienie i takie tam różne:)
Szyją, same sobie szycie planują, projektują, wymyślają i cudują. Może nie cudne? Dla mnie przepiękne, mam grupę dzieci w różnym wieku od lat 5 do 17, przedstawiam dziś niektóre prace wszystkich grup, dlatego są na różnym poziomie, a  poza tym, dopiero sie uczą, powoli acz stale podwyższam poziom:)))
To dzisiejsze prace: przyznacie że poziom coraz wyższy?:)
 
Nawet anioł się trafił , a to po lewej uszyła dziewczynka sześcioletnia:)

A co ze mła spytacie?

Mła osobiście puchnie z dumy!:))))

Dodam jeszcze ze różne rzeczy działamy i decu, i malujemy różnymi technikami, i teatrzyki robimy,i masosolnie się wyżywamy i karteczki kleimy. Mają te moje dzieci wyobraźnię niesamowitą, i tylko czasem zawieszają sie i siąkają że niby nie umieją, a tu proszę jakie cudawianki:)


 
Anioł do wykończenia, ostatni którego dzis znalazłam

 Decu, również resztki:)
A poniżej karteczki na dzień Dziadków

 To tylko niektóre z tych cudawianków, praktycznie wszystkie sie rozeszły:) wiele mam na płytkach, muszę je przeszukać i porządnie skatalogować.

Dzieciowo:)

Idziemy wczoraj do kościoła.
Ja: Janko, popraw czapkę, na uszy nasuń!
Jaś: No coś ty, mama, pseciez się uduszę!

Ja: Janek, nie właź do kałuży!
Jaś: To nie kałuża, to lód mamo!
Ja: A dlaczego masz mokre buty?
Jaś: O kurce, lód się rozpusca!!

Wieczór. Dzieci w kąpieli.
Tosia, leży w wannie i mówi rozmarzonym tonem:
- Wiesz mamo, będę kiedyś SERENĄ!
Ja: ????
T: No wiesz, taką z ogonkiem...

Po wyjściu z wanny:
T: Wiesz, ja jednak wolę być KAPCIUSZKIEM! Ten ogon to tylko przeszkadza!
Ja: Kapciuszkiem? A nie boisz się brzydkich zapachów?
T; No coś ty, mamo! Ja będę KAPCIUSZKIEM W KORONIE!!!

Pojęcia nie mam, co przyszłość przyniesie, ale z całą pewnością będzie interesująco:)))

20 lutego 2010

Wróciłam!!!

wróciłam z przecudnych warsztatów filcowanych w kolorach skąpanych! Miałam napisać relację w niedzielę, ale roznosi mnie radość, naładowana jestem pozytywną energią i  ciepełkiem, no i nie wytrzymałam, muszę napisać bo pęknę i się rozpuknę na amen:))

Ale po kolei, dzień miałam zaplanowany pracowicie - warsztatowo.
O poranku wstałam, o rodzinę zadbałam, bułeczki upiekłam, przygotowane były poprzedniego wieczora, dziś tylko piekarnik i gotowe, pychotki:

Te u góry zawierają twarożek, ale mogą zawierać pieczarki z cebulką i mięsko mielone, ale ja najbardziej lubię takie zwykłe, bez atrakcji:), z masełkiem. A nazywają się: "Ty śpisz, a one sobie rosną" Fajnie?
Te niżej to rzymskie bułeczki, te są już "wypasione" mają w sobie i rodzynki i orzechy i migdały i słonecznik, smakowite niezwykle. Oba przepisy z dwóch róznych stron internetowch, mam je od tak dawna że nie pamiętam z których, ale związanych z pieczeniem chleba. Bo w pieczeniu chleba małżonek osobisty się wyspecjalizował, i od lat mam co dzień chlebuś własnego wypieku o smakach różnych a wyrafinowanych:)


A cały dzisiejszy dzień spędziłam...

- tadadadam - w Nowym Kawkowie, gdzie mieszka niezwykle energetyczna, pełna ciepła, i uroku, niebanalna kobieta, p. Ula Raczak z którą to od zeszłego roku (sam początek kwietnia) umawiam się na filcowe warsztaty. Tak jak wspominałam, z różnych powodów (moich) do spotkania nie doszło, aż do dziś. Byłam, byłam tralala:)))



Nafilcowałam się, ręce mam czyściutkie, pachnące, jak nigdy, nie to żebym się nie myła, ale tak to przy filcu właśnie jest:))) Robótki przecudne zrobiłam, no i teraz odleciałam, tyle pomysłów, planów że nie wiem kiedy to zrealizuję. Gorzej, nie nadążam notować i zaraz zapomnę!

Polecam wszystkim warsztaty u Pani Uli - czas nieograniczony, koszt stosunkowo nieduży, mnóstwo porad i wiedzy fachowej, fantastyczna atmosfera dzięki samej gospodyni, naprawdę świetnie spędzony czas.
Niestety, pani Ula w necie nie gustuje:<,rozumiem ją, nie mniej szkoda.
Zainteresowanych odsyłam na stronę Stowarzyszenia "Rękądzieło" (najprościej poszukać w googlach - bo adresu nie pomnę), tam jest o tym co Stowarzyszenie wyczynia no i o samej Pani Uli poczytać można. Zresztą, wspominałam też że artykuł o kolorowych warsztatach znajdziecie w ostatnim numerze Werandy Country. Kto sprawdził ten znalazł:).
Mogę wszystkim zainteresowanym podać oficjalnie i za zgodą Pani Uli nr telefonu pod którym mozna się umówić na warsztaty: 696 740 882. Naprawdę polecam!!!

Tak było:

 

Filcowanie torebki, tu jeszcze przed głównym filcowaniem - dlatego taka okazała:)

  

Ufilcowany kwiatek i "hiszpańska dziewczyna";))

 
 Pani Ula z uroczymi podopiecznymi - świnko-dziczkami

 
Dzieło rąk naszych (moich i koleżanki)



Tu, wszystko co moje:) Torebka mocno pomniejszona, ale kolory zostały:)

Fantastyczna zabawa, i choć czasochłonna, dająca mnóstwo satysfakcji, polecam wszystkim którzy się przymierzają, niech się nie wahają i filcowanie zaczynają:)

Ach, świnko-dziczki mieszkją w swojej zagródce,w domu są rzadkimi gośćmi, musicie jednak przyznać że wprowadzają nieco "wiejskiej egzotyki".

W ogóle okolica w której mieszka p. Ula przecudna. Dom położony jest na wzgórzu, otoczony lasami, polami, łąkami. Bajka, dziś niestety pogoda zgniło-zimowa, ale rankiem... Jechałysmy we mgle, mijałyśmy małe wioski, gdzieniegdzie widziałyśmy umykające  spłoszone sarny podchodzące pod domostwa (zima, zima ciągle trzyma:( ), no, klimatycznie, mimo roztopów. Ale wiosna, lato, wczesna jesień... Filcowanie tylko tam, tylko u nas na Warmii:)

I na koniec, tak na "dobicie", wiecie też że niedaleko Nowego Kawkowa jest "Lawendowe Pole"??? Poczytajcie, też  świetne,klimatyczne miejsce:))

19 lutego 2010

Dzieciowo

Jakis czas temu miałam to zamieścić, ale jakoś zapomniałam, pamięć mi ostatnio szwankuje, starość, czy inne licho?

Otóż dzieciecia me chorują już drugi tydzień, jako że mocno zaczynały juz świrować w domowych pieleszach, w minioną niedzielę postanowiliśmy udać się z nimi do MIASTA ( nie byle jaka atrakcja, hehe:), jako że wydobrzały nieco, więc heja i w drogę. Po zaparkowaniu naszego pojazdu i wygramoleniu się całej rodziny, spacerowym krokiem udaliśmy się na starówkę do ciastkarni.
Jak wszystkim wiadomo, niedziela upływała pod znakiem serc wszelakiej maści, rozmiarów i rodzajów, my takze postanowiliśmy to uczcić stąd nasza eskapada.
Jakoś tak niemal u celu, małżonek mój stwierdził zaaferowany wielce że chyba auto niezamknione stoi, więc kurcgalopkiem cofnął się aby rzecz ustalić i ewentualnie naprawić.
Ja z dziećmi krążyłam po starówce czekając na małżonka a dzieci rozglądały się ciekawie dookoła.
I oczywiście komentowały... Choć głównym komentatorem był Janko oczywiście, Tosia tylko wywracała oczyma słysząc co jej brat ma do powiedzenia:)

Jaś: Mamo, bo ja głodny jestem...
Ja: zaraz przyjdzie tata i pójdziemy na ciacha
Jaś: Ale ja głodny jestem na obiad (obiad dziecię zjadło w domu),
Ja: Przyjdzie tata, pomyślimy
Jaś:Głośno (a głos ma że hoho) Mamo, tu jeść dają!!!! Idziemy!!!!
(nie wspomnę uśmiechów i komentarzy mijających nas ludzi:)
Ja: Synku, poczekamy na tatę,
Jaś: (smętnie) No dobra...Ale pić mozes kupić!
Ja: (twardo) czekamy!
Jaś: Mamo!!!!! Tu jest PICIOWNIA!!!!
Ja: ogłupiałam na sekund kilka...
Jaś: no to kup picie!!!
Ja: No nie, bo czekamy przecież

Po chwili

Jaś: Mamo tu jest lodownia, ciastkownia i piciownia, wchodzimy!!!
Ja: No dobrze ( właśnie nadchodził mąż z którym bądź co bądź również mieliśmy spędzić walentynki:)

Oczywiście wszystkie potrzeby dzieci były zaspokojone, łącznie z obiadem - poszliśmy na naleśniki, najfajniejsze z naleśników były zabawki (Jaś: Mamo tu jest jak u wujka Mc Donalda!)

W minioną środę Jaś wpada do mnie do kuchni zaaferowany:
Mamo, musis psyjść do nas do pokoju i zobacyć jaki dom dla lalek zbudowałem!
To jest świetne, mamo, zobacys, to EKSCYTUJĄCE!!!!

Pojęcia nie mam gdzie dorwał TO słowo! Nie mniej w ustach niespełna czterolatka brzmi nieźle.

W sobotni poranek schodzę z sypialni, Jaśko się strasznie ucieszył, przybiega do mnie z taką oto informacją:
Mamo, ja zrobiłem bąka z kleksem i tata powiedział że jestem chory!!!
Ja, ojej, a na jaką to chorobę?
Jas: Chorobę ocną, mamo!

A Tosia spytacie?

Tonia wchodzi do pokoiku który dzieli z bratem i stwierdza autorytatywnym tonem:
- moj boże, a coś ty tu dziecko nadziałał?
albo
- Jaś, sil do ciebie już nie mam, a język do pasa;
lub
-dziecko ty nie świruj bo to się kiepsko dla ciebie zakończy, a nos będziesz miał płaski

Potrafi też przyjśc do mnie, gdziekolwiek sie wtedy znajduję, i STRASZNIE umęczonym głosem stwierdzić:
-Wiesz mamo, ten twój syn to ma TAKIE pomysły, że ja już normalnie wysiadam...

Czy ja naprawdę tak mówię?????!!!!!!

Tym optymistycznym akcentem żegnam sie do niedzieli. PAPA:)))

Jest

tak, że czasu nie mam bo właśnie pracuję nad WIELKIM PROJEKTEM:))
Otóż zaproszone zostały moje dziecięcia dwa na imprezkę urodzinową. A zeby było weselej to na tej jednej imprezie że tak powiem "obskoczyć" nalezy dwóch zacnych SOLENIZANTÓW. Dwóch, bo braciszkowie to prześwietni, porodzeni jakoś tak blisko siebie miesiącami. Latami to nie, bo jeden kończy 5 lat a drugi roczek, więc będzie się działo:)))
Projekt mój wielki dotyczy najmłodszego solenizanta, myślę że do niedzieli powinien byc ukończony, to zademonstruję go na łamach niniejszego bloga i się pochwalę, jak będzie czym, rzecz jasna:))
Nie mniej donoszę iż staram sie niezmiernie, choć nerwa też mam albowiem wiekopomne to dzieło wykonuję po raz pierwszy w zyciu - choć w głowie go posiadam odkąd na świecie pojawiło się me dziecię płci męskiej. Niestety czasu nie stało jakoś, coby i moje osobiste syniątko mogło się podobnym dziełkiem pobawić i poedukować - bo i edukacja jest w zanadrzu, a co:) No, zobaczymy co się poszyje...

Ponadto, gębusia mi się raduje niezmiernie. Wczoraj korzystając z przymusowej bytności w nieopodal położonej wsi gminnej która posiada nawet pocztę (ukłony wiadamo dla kogo:)), po załatwieniu nagłych a pilnych spraw urzędowo - zawodowych, wstąpiłam na 3 minuty (słownie: trzy!) do pewnego sklepu kategorii wysoce specjalistycznej i nabyłam za groszy kilkanaście tkaninki, z których jestem niezwykle zadowolona, totez pozwalam sobie na ich upamiętnienie na łamach tegoż bloga właśnie, bo piękne są niezwykle:




Ten taki bezowo - szary to len z bawełną i domieszką czegos gumowatego. Pewnikiem na obrus o aspiracjach naturalistycznych był przeznaczony i jednocześnie praktyczny miał być i plam nie pozwalać sobie zrobić:). Ja chyba wykorzystam tę cechę kuchennie i łazienkowo.
Turkusik tez ślicznej urody, z haftem jakimś srebrzystym, juz myślę co by tu z niego poczynić...
Przyznacie same, że ładne są, prawda??
 Na razie muszę tkaninki wyprać, wysuszyć i wyprasować i to również trochę potrwa ponieważ...

Wszystko mi się przesuwa w czasie ponieważ jutro zmierzam w miejsce magiczne, kolorem słynące:))
Dla ciekawskich polecam ostatnie wydanie Weranda Country - tam jest wszystko o tych bajecznych kolorkach, ktoś zgadnie gdzie będę???
A ja mieszkam nieopodal, hahaha!!! Fajnie mam, no nie?!
Rok juz się umawiam by "pobawić się barwami" (będę konsekwentnie tajemnicza) i z bardzo wieeeluuu różnych przyczyn dopiero teraz udało mi się zrealizować swoje marzenie. Cieszę się niezmiernie, a w niedzielę zademonstruję czego się nowego naumiałam - bo chyba się naumiem, mam nadzieję;))
Najfajniejsze jest to że za oknem biało a miejscami juz i szaro, a ja będę w kolorowym świecie!!!
Jakoś cieplej mi się stało na duszy i w serduchu:)
Tym optymistycznym akcentem żegnam się miło do niedzieli. Pozdrawiam wszystkich podczytujących kolorowo i cieplutko:)

17 lutego 2010

Kiedyś

Dziś znalazłam zrobione jeszcze w grudniu, i oczywiscie przez perypetie remontowe zapomniane - woreczki - a trochę się ich naszukałam, niepowiem:) Tak to jest gdy chowa się coś, co ma się nie zgubić, w moim przypadku zawsze to chowanie jest BARDZO DOKŁADNE:))
A mowa jest o woreczkach, na różne różności. To pierwsze takie woreczki na których zastosowałam decoupage, a wyglądają tak:




Zdecydowanie, podoba mi się decu na tkaninie. Oczywiscie to była na razie wprawka, wkrótce do tego wrócę.

15 lutego 2010

Ciasteczkowo

Miniony weekend upłynął pod znakiem ciasteczek. Najpierw upiekliśmy ciasteczka angielskie - i po angielsku takie sobie, albo po prostu przepis kiepski miałam. Nastepne ciastka - krajanki, bo krojone, czekoladowe, słodziutkie z orzechami - to stary wypróbowany i smaczny przepis.
Ciacha pieczone pod czujnym okiem i przy czynnej pomocy dzieci, które to po przyodzianiu swoich fartuszków od razu nabrały kucharskiej godności i mieszały, dosypywały, smakowały, sie działo:))) Ufff, kuchnia wyrafinowana i godna książąt wielkopolskich:)))



13 lutego 2010

Kłólik

Jańcio - na cześć synka, szczupły niezmiernie bo znowu szyty na czuja:), naprawdę potrzebuję dokładnych wymiarów, ale to za jakis czas. Na razie prezentacja:


 

A zeby nie było że tylko ja coś "tworzę" przedstawiam ostatnie DZIEŁA mych dzieci:
 
To sad, z drzewa spadają nawet jabłuszka:), muszę sie pochwalić, bo Tosieńka miała dotąd awersję do prac plastycznych, a tu dziecko stworzyło takie bajecznie kolorowe cudo - bez mojej pomocy! Pomysł i wykonanie całkowicie samodzielny. Ach, a drzewka mają nawet czapeczki, żeby im śnieg i deszcz na głowy nie padał:)))

 

a to dzieło Jasia, jakby ktos nie rozpoznał  (choc to dla mnie niezrozumiałe:))) to jest to oczywiście
KOMBAJN (praca udoskonalona przez Tosię która dorysowała okrąglutkie kółeczka).



A to MY - RODZICE 
W ręku tato trzyma wielką siatkę z lizakami.
Postacie narysowane przez Tosię, lizaki to juz inwencja Jasia - strasznie uzależnionego od słodkiego, niestety. A to niebieskie pod nami to fotel, żebysmy sie nie zmęczyli trzymaniem ciężkiej torby lizaków - również inwencja Jasia:))

Musicie przyznac że jest się czym chwalić? Takie talenta ponadto trzeba podtrzymywać i rozwijać, więc juz myślę że za parę miesięcy zjawimy się chyba w pałacu młodzieży i staniemy przed wyborem różnych kółek zainteresowań. 
Wiemy, że Tosia ma dryg do tańca, ale tez zacięcie teatralne na które zwróciła juz uwagę w zeszłym roku jej przedszkolna wychowawczyni, Jaś z całą pewnościa potrzebuje przede wszystkim zajęć pełnych dynamizmu, na sport jest jeszcze zbyt mały, ale muszę poszukać czegoś gdzie bedzie się mógł bezpiecznie wyżyć, wybiegać i wyskakać. to żywe srebro, ciągle w ruchu, nawet jak "stoi" to tak naprawdę ciągle podskakuje... Muszę kończyć, bo "żywe srebro" nabiło sobie guza, pewnie nie ostatniego tego dnia...

Zima, zima, zima... - post zapomniany.

piękna jest, szczególnie na naszej wsi. Wszystko śnieżnobiałe, pokryte puchowymi czapami wygląda bajkowo. A do tego słonko, które przebiło się wreszcie przez chmury i pokryło wszystko diamentowym pyłem. I jak mogę mówić ze nie lubię zimy, skoro jest tak pięknie?!
Sobota upłynęła pod znakiem zbałwanienia:) Twór ten ulepiony został przy czynnym udziale całej rodziny - dzieci nareszcie miały pretekst do wytarzania sie w śniegu.


Poniżej,dzisiejszy (niedzielny) spacer. Po raz pierwszy tej zimy odwiedziliśmy konie z pobliskiej stadniny, Świetny, pełen słońca (sic!) spacer.

 
Z moją mamą i bratnicą


 drabina do...(?)


A to juz ja z dzieciakami


 Tęsknię za zielenią - jak się dobrze przyjrzycie to zobaczycie:)

zielonej tęsknoty ciąg dalszy



 

rzeczone koń(ie) było ich dużo, ale nie bardzo chciały grupowo pozować:)



Naprawdę tęsknię...

 

Gwieździście



To zapomniany post sprzed 2 tygodni. Żeby nie było ze tak zupełnie czasu dla rodziny nie mam to publikuję go na dowód że rodzinę posiadam, szanuję i jednak obdarzam tym czasem (od czasu do czasu:)) .
Dziś po tym dwudniowym szaleństwie sniegowym wszyscy sie kurujemy (szczególnie po sobotnim zbałwanieniu).

Dziś bałwan wygląda tak, trudno mi znaleźć tutuł do tego zdjecia, zastanawiałam sie nad: "Trans", " W stronę słońca", "Cwiczę"...
A sniegu w ostatnich dniach przybyło, juz bardzo chcę żeby się to skończyło, ze zgrozą myślę że jak to wszystko puści... No, raczej nas nie zaleje, ale to błoto będzie koszmarne.