Wystarczy mieć dziecko - ONO bardzo sumiennie postara się by nasze życie - czyli życie TYCH starych i nudnych dorosłych, było głęboko urozmaicone.
Jak wiadomo, bo nigdy tego nie ukrywałam, dzieci mam dwoje. Niezwykle rezolutnych i pomysłowych.
Ich pomysłowość nie raz, i nie dwa mnie zaskakiwała, choć nie ma co ukrywać, bardziej bywały zaskakujące same efekty owej pomysłowości, nieraz przez nieznających się na rzeczy, nazywanymi RADOŚCIĄ ŻYCIA.
Hehehe, kto tak mówi nie zna chyba dzieci. Moich w szczególności :)))
Bo moje dzieci mają POMYSŁY. Kto zna ten wie. Gadane też mają. A czasem...
Cóż, zdarza się że czasem ulegają drobnym, aczkolwiek w konsekwencjach niekoniecznie, wypadkom/wpadkom.
Taaaa, właśnie takie sytuacje, jakie zamierzam dziś streścić możemy swobodnie nazywać wpadkami/wypadkami - kolejność w tym przypadku naprawdę nie ma żadnego znaczenia :P
Otóż Tosia, bo o niej dziś głównie będzie mowa, takich wpadek miała ostatnio kilka, z tego dwie najpoważniejsze, i obie wydarzyły się na lodowisku... fatum jakieś chyba :>
Bowiem Tosia najsampierw, a dokładniej w przeddzień Wigilii potknęła się, i mając do wyboru miękką zaspę lub metalową bramkę, wybrała to drugie - całkowicie świadomie!.
Przy czym, jak się łatwo domyślić, zderzenie wcale nie było dla dziecka miłe :P
Szczęście mej córki w tej sytuacji polegało gównie na tym że było dość mroźno, więc upadek nie został zarejestrowany w świadomości jako bolesny. Jednakowoż dostrzeżona w domu KROPELKA krwi wzbudziła już powstanie pewnych emocji, zduszonych szybko w zarodku, wszak wiadomo że Toś dziewczynką dzielną jest... Szczególnie jak się brat gapi, a rodziciele podkpiwają z gapy, co by się zupełnie nie rozkleiła :> Uff, blizna będzie mała. Blizenka nawet :P Aaaaa, no i wcale nie mieściła się w rance rurka do napoju, jak sugerował zabawowy tata, bo skóra wcale nie była przebita na wylot :>
Druga poważniejsza wpadka, zdarzyła się w miniony poniedziałek.
Oczywiście na lodowisku.
Tosia upadła, a podczas wstawania stanęła łyżwą na rękę - naprawdę, wciąż jeszcze się zastanawiam jak ona to zrobiła?!
Efekt ? Pierwszy - dolegliwości bólowe zgłoszone sumiennie, zarówno dziadkom obecnym przy wpadce, jak i mła, po powrocie do domu.
Efekt drugi? Proszę uprzejmie - stwierdzone we wtorek złamanie kości promieniowej.
Pozytywy sytuacji? Owszem są. Po pierwsze ręka lewa, więc funkcjonowanie Tosi jest niejako w pewnym stopniu jedynie ograniczone.
Po drugie, jako że złamanie jest bez przemieszczenia, dziewczę posiada rękę tylko (?) w szynie, we wtorek jedziemy sprawdzić jak się rączka miewa :P.
Po trzecie: szczęście - mimo wszystko, bowiem niekoniecznie wybieraliśmy się do lekarza... Powód? Prozaiczny, Tosia jest z natury panikarą, i każda najdrobniejsza, naprawdę, najdrobniusienieczka raneczka jest powodem licznych łez, westchnień i boleści, niemalże jak po amputacji części "ciała":> Stąd nasze podkpiwania, i nieraz bagatelizowanie... Inaczej zupełnie by się nam dziecko rozpadło emocjonalnie :>
Efekt końcowy? Jest, a jakże - następną razą, choć jej już NA PEWNO NIE BĘDZIE (tak uważa Tosia)!!!, następną razą od razu jadę na pogotowie. Niech się mędrcy wypowiadają czy z Tosinych boleści nie wypływa co poważniejszego :>
Ot, takie nasze urozmaicanie życia...
A na dowód że nasze dzieci WCIĄŻ funkcjonują i miewają się naprawdę DOBRZE, mimo okresowych wpadek, załączam foty z dzisiejszej wyprawy do "publicznej bawialni" :
UŚMIECHY JAK NAJBARDZIEJ SZCZERE i PRAWDZIWE - mimo wszystko :)
Jaś po poniedziałkowych łyżwach ma "tylko" pięty starte do krwi, więc humor mimo wszystko ma przedni...
No chyba że musi zmienić plasterki... albo wejść do wanny... rozumiecie, WODA PIECZE!
Jednym słowem ponownie lazaret :>
Buziaki ślę, szczególnie wszystkim posiadającym własnych UROZMAICACZY :)))