W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





26 kwietnia 2012

Wydziubane

i skończone.
Przynajmniej część.
Takie naszyjniki sobie dziubałam.
Powoli i mozolnie, bo tyle rzeczy różnych się jednocześnie wokół mnie dzieje że tradycyjnie nie nadążam.
Inspiracja zaczerpnięta kiedyś dawno z internetu (przepraszam, ale zupełnie nie pamiętam skąd), tylko czasu brakło na skuteczne zabranie się do pracy.
Oto efekt ostateczny:






Niezwykle efektowne i subtelne. Bardzo podoba mi się połączenie drutu i koralików.
W kolejce do prezentacji czekają kolejne, inne naszyjniki. O nich wkrótce gdy czas wokół mnie bardziej ochłonie. Tymczasem napawam się dzisiejszym słońcem, sprzątam, sieję i przerabiam :)

Pozdrawiam ciepło:)

24 kwietnia 2012

Z serii co można...

Wczoraj od rana deszcz, dzieci się nudzą, normalka :P
W drodze do szkoły skryte pod parasolami. Tosia ma swoją śliczną, dziewczyńską, Janek Osobistego, czarną i wielgachną, swoje DWIE zdążył już załatwić, niekoniecznie przy okazji deszczu nad łepetyną...
W trakcie drogi DO szkoły Jan obijał się parasolem o wszystko i wszystkich przechodzących. Jak nie ludź to słup, jak nie słup to płot, jak nie płot to... chodnik. Bo jak wiadomo niektórym zainteresowanym - parasol w czasie deszczu wcale nie musi być NAD głową. Dla bezpieczeństwa innych małych ludziów z grupy, oraz samego parasola (jakby nie patrzeć Osobistego), został on zarekwirowany po dojściu do szkoły.
Tosia DO szkoły szła jak należy. Znaczy pod parasolem coby nie podtopić się w strugach zimnego deszczu.
Jednakże podczas powrotu ZE szkoły okazało się że parasoleczka w jej pomysłowych rączkach może zamienić się nawet w... STATEK !!!
Czemu nie skoro kałuże PRZEOGROMNE, a dziewczę dociec MUSIAŁO czy parasolka jest choć w części wodoodporna. Nieważne że wspomniany atrybut dowiódł już tego o poranku w sposób tradycyjny ;P
Słynne Heraklitowskie "panta rhei" jakby nie patrzeć również uzyskało potwierdzenie. EUREKA! Mnie na pociechę pozostaje świadomość ciągłego posiadania jeszcze przez moją córkę parasolki.. Wszak kałuża to nie jezioro, daleko nie popłynie ;)))
Sama przekonuję się o prawdziwości Heraklitowskiej zasady na własnej skórze. Czas płynie niemiłosiernie.
Dziubię ciągle przy domu, dziubię przy robótkach, dziubię ogrodowo, i wcale nie widać efektów mojego dziubania. Czas płynie, a ja prawie w miejscu. Dlaczego ja nie płynę wraz z nim?

21 kwietnia 2012

Było

i minęło ;)
Ubiegła sobota jak wspominałam upłynęła prodróżniczo-widowiskowo-zakupowo.
Widowisko, którego byliśmy uczestnikami pochłonęło znaczną część naszego czasu. Miało być troszkę inaczej, jednak wydarzenie w którym uczestniczyliśmy z całą mocą swych... płuc (!), potoczyło się w zupełnie niespodziewanym kierunku:)))
Otóż, wspominałam kiedyś iż moja Tosia tańczy. I to jak:))
W związku z jej pasją, sobota upłynęła nam pod znakiem turnieju tańca - nie byle jakiego: CHEERLEADERS. Turniej odbywał się w Gdańsku pod nazwą BALTIC CUP 2012. A grupa mojej córki zajęła piąte miejsce!!!
Nie byle jakie osiągnięcie, zważywszy na wysoki poziom uczestniczących grup, oraz fakt że grupa Tosi tańczy razem w obecnym składzie od końca października! Poza tym, to piąte, pucharowe miejsce pośród JEDENASTU grup wiekowych!O!!! Taki sukces:))))
Na zakupy pozostało mało czasu, gardła bolały jak po niezłej balandze ;). Jednak czas spędziliśmy świetnie.
mimo przerażająco głośnego nagłośnienia ;>
A to moja córa pośród koleżanek:
Dla wyjaśnienia: to małe poważne chuchro :)))
W międzyczasie udało mi się zrobić kolejne, czyli u mnie ponownie monotematycznie:




 Zdjęcia robione w różnych okolicznościach otoczenia - zależnie od pojawiającego się słonecznegoświatła którego maławo ostatnio okrutnie.
Poza tym, udało mi się na chwilkę dosłownie zasiąść do bardzo zaniedbywanej ostatnio Janomki:




 Portfele z serii WIELKICH, zgodnie z życzeniem zamawiającej, żeby się dokumenta wszelakie zmieściły - się mieszczą o czym zapewniam :)))

Dziś słońce, mimo zapowiadanego deszczu, zmykam do ogrodu. Należy mu się pozimowy lifting :)))
Pozdrawiam ciepło:)

12 kwietnia 2012

Znowu...

Niepozbierana jestem ostatnio.
Nowe nadciąga, świat zielenieje, a ja się telepię.
Nie wiem w co ręce włożyć, chaotycznie coś zaczynam, po czym łapię się za coś innego, by po chwili znowu łapnąć inne... Pogubiłam się w tym co muszę, co powinnam i co trzeba. Co ważne a co mniej...
Za dużo naraz się dzieje i chyba zaczyna dopadać mnie zmęczenie. Mam wrażenie że wpadłam do głębokiego dołu z którego wyjść nie potrafię.
Nie mogę doczekać się wyprostowania moich ścieżek!
Żyję nadzieją że nastąpi to wkrótce. Bardzo zaczyna doskwierać mi ta moja niemoc.
Kiedyś tam, w chwilach mniejszego otępienia zrobiłam. Znowu...
Niektóre poszły już w świat. Niektóre jeszcze czekają na ten świat ;)
To chyba dla udowodnienia samej sobie że wciąż coś umiem, że wciąż jeszcze jestem sobą...





 W sobotę zamierzam się relaksować. Podróżniczo - widowiskowo - zakupowo:)
Może po weekendzie wrócą mi siły witalne. Na razie kiepsko mi to idzie.

Pozdrawiam ciepło:)

10 kwietnia 2012

A gdyby tak...

zacząć dzień inaczej...
Napić się kawy bez pośpiechu... w zapatrzeniu na pierwsze promienie słońca błąkającego się po stole...
Gdyby tak pośród radości przygotować dzieci do szkoły... i pójść z nimi naszą polną drogą, ze śmiechem głośnym na ustach...
Gdyby tak usiąść po powrocie z książką w dłoni na tarasie... którego wciąż jeszcze nie ma... i cieszyć się świergotem ptaków i bzyczeniem pszczół...
A potem zjeść wspólnie obiad wzajemnie wypytując się o miniony dzień...
a potem jeszcze usiąść na trawie i bajki opowiadać... i nawet zasnąć na chwilę, razem, mocno objęci...
A gdyby tak...
czas płynął wolniej...
spokojniej...

Mam marzenie, na czasu powstrzymanie, nie na zawsze, tylko na chwil zapamiętanie.
Naszych wspólnych chwil.
Jeszcze całkiem młodych, małych, ale wciąż umykających, już potrafiących ulecieć ku zapomnieniu.
Tyle jest do zapamiętania. Tyle ważnych, i mniej ważnych momentów.
Ach, gdyby tak... zacząć wszystko inaczej.

Poświątecznie życzę jak najwięcej chwil wartych zapamiętania, wartych zatrzymania się na chwilę, w zapatrzeniu, zadziwieniu, zachwycie nad drobiazgiem. Chwil ważnych tylko dla nas.

4 kwietnia 2012

Kropla

... drąży skałę, w morzu potrzeb, kropla deszczu na szczęście...
I miliony kropel spadających z nieba :>
Pod różną postacią. Jeśli nie deszczu to śniegu. Jak nie śniegu to gradu... i tak od kilku dni.
Rozmakam.
W miniony piątek rodzinnie uczestniczyliśmy w Drodze Krzyżowej. Oczywiście w nieustającym deszczu, który postanowił jeszcze bardziej urozmaicić nam doznania religijne i przemienił się w grad. Wtedy "wymiękł" (prawie dosłownie) Janek który najbardziej naciskał na uczestnictwo w tym wydarzeniu. Wróciliśmy do domu doszczętnie przemoczeni i ZAMARZNIĘCI.  Dzieci które dotąd bardzo unikały dobrze ciepłej wody w wannie, ponownie mnie zaskoczyły prośbą: mama, zimna, lej gorącą! I lałam prawie wrzątek, bo szczęściem w kominku ciągle palimy (a kominek z płaszczem wodnym co to grzeje wodę).
Kropel w postaci wszelakiej mam dość. Serdecznie.
Janek po piątku na kroplach donosowych, Tosia kaszle niemiło, szczególnie nocami, więc się męczy okrutnie:>, za dnia kropelkuje na pozostałych domowników:> Z nieba wciąż spadają, ciężkie, zimne i mokre krople różności. Ech, a było już tak miło.
Chyba z tej rozpaczy wywołanej przez pogodę, co to się nie zamierza ustatkować, wpadłam wir wiankowania :) I wszystko w ciągu jednego praktycznie dnia.
Czyli zawartość niniejszego postu jak zwykle monotematycznie się będzie prezentować. Bo mało że w domu rankiem kilka wianków poczyniłam, żeby jakikolwiek nastrój świąteczny w domu wprowadzić. To jeszcze popołudniem miło wiankowałam na corocznych warsztatach świątecznych, których to celem jest wykonanie stroików umilających świąteczne spotkania i biesiady rodzinne:)
Popisały się znowu moje panie, by z niewielką moją pomocą stworzyć takie oto cacuszka:





Proste i skromne, materiałów do ich wykonania było niewiele, jednak braki nie odebrały im uroku :)
Byłe jeszcze 3 stroiki "nastołowe" lecz "poszły " wcześniej, bez obfocenia, niestety.
Teraz moje, co to się już rozpanoszyły po chałupie.
Zdjęcia nie najlepsze, ale wiadomo, kropelki z nieba lecą zazwyczaj bez towarzystwa słońca :>









Ten ostatni raczej na dłużej zostanie, nie tylko świątecznie. Czegoś mu brak, i jeśli wymyślę czego, to uzupełnię. Pozostałe, te świąteczne równie proste. I tak już zostanie. Skromnie i miło dla oka.
Powstał też bukiet. "Żywy". Równie prosty w wyrazie jak wszystko co dziś pokazuję.
Taki nastrój, taka potrzeba i brak czasu na bieganie i szukanie wszystkich tych duperelków zdobniczych.



I się stworzył (prawie samoistnie i przy okazji ciągłych porządków po remontowych), nastrój prawie świąteczny. I raczej niewiele się zmieni w tym zakresie.
Miały być jeszcze bratki czy prymule przed domem, malowniczo usytuowane w nowo zakupionym ślicznym koszu. Jednak jest tak zimno, i zmian raczej nie ma co oczekiwać w kwestii panującej aury, więc daruję kwiatkom spędzania czasu świątecznego na TAKIEJ zimnicy - wszak sama ciepełko uwielbiam! Taka dziś jestem empatyczna, a co ! :)))

Słońca wszystkim przemarzniętym GORĄCO życzę!

1 kwietnia 2012

Dobrze że już koniec

Naprawdę bardzo się cieszę że zaczyna się nowy tydzień. Wielki w dodatku ;)
Tydzień był... nawet nie potrafię znaleźć dobrego określenia na posumowanie...
Szalony, to chyba będzie najbardziej adekwatne do tego co się działo.
Z jednodniowego zastępstwa w zerówce, zrobiły się trzy dni. Piątek który mam zazwyczaj wolniejszy do popołudnia, też nie był najłatwiejszy. A wszystko zaczęło się od opisywanej wcześniej poniedziałkowej nieprzespanej nocy :P
Jak dobrze że to już koniec!
Teraz mam nadzieję na spokojne przygotowanie się do świąt, tak całkowicie i w pełni, również w aspekcie religijnym. Liczę że będzie spokojniej, choć wcale nie mniej pracowicie, dużo mam jeszcze do ogarnięcia. Ale to już pomału, byle do przodu :)
Tymczasem zakończyłam pracę nad zamówionymi jakiś czas temu:








Te czerwone do zaaprobowania, mam nadzieję że obu zamawiającym przypadną do gustu :)

I jeszcze naszyjnik na lince, tym razem czarny, na życzenie:


 Robiłam ten naszyjnik bez przekonania, jednak wydaje mi się że wyszedł niezwykle efektownie :)
Dziś niedziela palmowa, o naszych palmach pisałam wczoraj.
Dziś mieliśmy z Osobistym zamiar wywieźć nasze pociechy do Łysych, na kurpiowską Niedzielę Palmową. Niestety, pogoda skutecznie pokrzyżowała nam plany.
Mamy zwyczaj w drodze powrotnej z Łysych zatrzymania się w pewnym zajeździe, serwującym pyszne, chłopskie jadło.  Świetne zupy, chlebek prosto z pieca (chlebowego!) ze smalczykiem jako poczekalnik, wspaniałe sękacze, czy moje ulubione podpłomyki na cieście chlebowym:) Gdzieś nawet miałam kiedyś tamtejsze menu na dużej karcie stanowiącej również podkładkę na stół, ale się zawieruszyło.
Bardzo lubię te nasze wypady świąteczne w tamte rejony Polski, a tu taki pogodowy klops. Bo dziś na przykład widok z okna podziałał na mnie mało budująco - na całych połaciach śnieg! Jeszcze gdzie nie gdzie się uchował! Niewiele myśląc poprosiłam Osobistego o wyrobienie ciasta chlebowego i zrobiłam sobie sama:


PODPŁOMYCZKI :))) I wcale nie były gorsze niż zajazdowe, dzięki kamieniowi od Ivonny miałam namiastkę podpłomyków z pieca chlebowego. Zrobiłam takie jakie lubię najbardziej: z boczkiem i cebulką, i na osłodę z żurawiną i jabłkiem, powiem tylko PYCHA :))) Małe "zamiast", aczkolwiek niezwykle udane :) Dzieciaki opychały się aż miło było patrzeć:) I jeszcze znajomi się załapali ;)
Na koniec jedno zdjątko które się załapało, to Janek w towarzystwie panów "wojaków" pruskich zresztą. To rekonstruktorzy. wspominałam kilka postów o ubiegło sobotnim oderwaniu się od prac remontowych? Byliśmy na Napoleoniadzie, a panowie niezwykle chętnie pozowali z naszym "malczikiem" - mało że rekonstruktorzy w mundurach wojsk pruskich, to jeszcze z Rosji ;)))) Tylko Jaś był dziwnie onieśmielony:)


Warto, mimo codziennej gonitwy znaleźć czas na niewielkie przyjemności. Cieszę się, że mimo mojego tygodniowego  kurcgalopku udało mi się wykrzesać z siebie tyle sił i chęci żeby coś jeszcze podziałać z dzieciakami. Nie było to łatwe, jednak tego warte:)

Żegnam się miło, z niesłabnącą nadzieją na CIEPLEJSZE!