W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





28 maja 2010

Bywa..

bywa w życiu tak, że wszystko jest na wspak.
Nie wszystko można sobie zaplanować, poukładać jak się chce i na której dokładnie ułożyć półce.
Właśnie takie dni naszły i na mnie, wszystko na opak...
Od wtorku chora jestem, boli mnie wszystko a najbardziej brzuch i głowa.
Głowa pewnie dlatego że ciągle myślę ile miałam w tym tygodniu wykonać prac najpilniejszych.
Pranie leży odłogiem, prasowania kupa się piętrzy, chałupa zaniedbana. A tyle jeszcze w ogrodzie trzeba... Kiedy ja to wszystko nadrobię??
Na szczęście w tym całym galimatiasie chorobowym we środę, a jak wiadomo dzień to  był szczególny dla wszystkich mam:)) Jakoś kole południa poczułam się znacznie lepiej i nie chcąc zawieść własnych dzieci udałam się na Święto Mam urządzane w ich przedszkolu. Dziś stwierdzam: na całe szczęście obie grupy moich pociech, imprezy mamowe obchodziły tego samego dnia. Wieczór środowy i cały dzień wczorajszy bowiem był dla mnie i dla nich stracony, nieżywa bowiem ległam na łożu swym odosobnionym.
Dziś, jak widać, lepiej się poczułam po całej nocce leczenia i konsultowania z lekarzem rodzinnym.
Na tyle iż post ów widzicie. Relację bowiem muszę zdać z pięknego dnia matki jaki stał się moim udziałem.
Otóż, na początek świątecznego dnia, Janko obdarował mnie wiechciem... liści niewiadomego pochodzenia, a mieniącego się w ustach synka "kwiatkiem", "żeby mamie lepiej było":)
Nie sądziłam że dam radę uczestniczyć w przedstawieniach przedszkolnych mych dzieci, toteż taktownie je uprzedziwszy o swej możliwej nieobecności poprosiłam je o wybaczenie. Uzyskałam je nawet! Chyba źle wyglądałam :P
Jednak, jak wspomniałam, popołudniową porą poczułam się na tyle lepiej że zwlokłam swe zwłoki z mar i pomknęłam autkiem do miasta. Czegóż nie czyni siła miłości macierzyńskiej!
Dzięki owej decyzji miałam ogromny zaszczyt i niewątpliwą przyjemność uczestniczyć we wspaniałych przedstawieniach popartych żywym słowem, gestem i muzyką:))) Dzieci wspaniale przygotowane, miały prawdziwą radochę, zero tremy, sama zabawa i radość. Strasznie się cieszę że mogłam byc tego świadkiem i w tym uczestniczyć.
Najwspanialsza była jednak radość moich dzieci które gdy mnie ujrzały po kolei wykrzykiwały swoją radość:" jak fajnie ze jesteś mamo!"
Oto czym zostałam obdarowana ja i mój mąż (bo Dzień matki to również Dzień Taty w tym przedszkolu)

Chyba nie muszę wyjaśniać?
Na wszelki... tulipanek - wyklejanek od synka, karteczka w kwiateczki od córci dla taty
i wypchane serducho dla mnie od córy:))
Piękne nieprawdaż?:)

W związku z moją nagłą chorobą nie mogłam niestety w pełni uczestniczyć w obdarowywaniu i życzeń składaniu obu Mam, mojej i małżonka. Pokażę zatem co udało mi się wydziergać prezentowo dla owych Dam zanim zostałam powalona niemocą:



Zdjęcia kiepskie, ale słońca brak i kiepsko mi się już myślało nad odpowiednią kompozycją:P
Jak widać, serducha szyciowo-zawieszkowe oraz mydełka... domowe.
Jedno z nutą lawendy (tej mojej), drugie nagietkowo-miodowe:) Całość na drewnianej, olejowanej mydelniczce.
No i na koniec, malutki fragment całości przedstawionej zapewne wkrótce:

Jak widać, i na mnie przyszedł monarszy czas:))
Gdzie zawisną, wkrótce. Jak się poczuje na prawdę komfortowo. Mam nadzieję iż wkrótce.
Tymczasem żegnam maleńką zagadką:

Z czego jest ten twór serco-podobny? Ktoś zgadnie? Ja nieczęsto natrafiam na takie "cuda", ta razem się udało:))) Czekam na odpowiedzi:)

Tymczasem żegnam się miło, idę podładować nadwątlone siły w...łóżeczku przestronnym:))

Papa

24 maja 2010

I tak...

się życie toczy...
Mało mnie było - nietypowo;> jak na mnie.
Ostatnie dni niestety spędziliśmy w podróży. Niestety, bo okazja do podróżowania przykra raczej była.
Pożegnaliśmy już na zawsze Ciocię mojego męża.
Jak zwykle, szalenie smutna uroczystość przeplatała się z radością ze spotkania z rodziną.
Trudno w aspekcie głównego wydarzenia napisać że "miło było".
W takich chwilach z całą wyrazistością dociera do mnie potęga czasu.
Czasu biegnącego, przemijającego nieubłaganie. Dopiero co miałam 18 lat...
Dziś jest już 20 lat później.
Pamiętam Ciocię na naszym weselu, prawie 13 lat temu. To przecież tak niedawno było.

Niedziela już w domu, pracowita. Nadganiałam czas.
Nadal działam ogrodniczo-warzywniczo;). Konsekwentnie nie powiem jeszcze dokładnie co robię.
Dużo się dzieje, na chwilę obecną materiał mi się skończył i muszę poszukać, donieść względnie dowieźć.
Nic więcej nie powiem;))
Na koniec kilka wiosennych zdjątek. W klimacie yelow:)


 Będzie miód:))
Widoczny na zdjęciu krzew to karagana syberyjska, roślina miododajna.
Wyobraźcie sobie jak te krzewy teraz brzęczą:))

Inni "fani" karagany.
Ci nie brzęcżą, siedzą sobie cichutko.
Miodu też nie zbierają raczej, wspięli się za to wysoko -
czyżby przez umiłowanie do sportów ekstremalnych? :-D


To samo, w trochę innym zestawieniu:)

To już z trasy - wszędzie ogromne pola rzepakowe.
Widok piękny, choć woń dusząca:)


Brama do nieba:))

Jechałam z naszej północy na zachód. Jechałam i podziwiałam.
I wiecie co??? Piękna jest nasza Polska.
Ma w sobie tyle urody, tyle bogactwa. Szkoda że tak rzadko wszyscy to dostrzegamy.
Jak nieczęsto szanujemy i doceniamy.


POMOC
Wszystkich zaglądających proszę o wsparcie wszelkich akcji charytatywnych na rzecz powodzian.
Wiele dobrego czynią przeróżne fundacje, kościół,  nawet osoby prywatne.
Wesprzyjmy te działania. Nie wiadomo przecież czy i my - dziś bezpieczni, nie będziemy potrzebowali kiedyś pomocy.
Podaję link do Caritas Pomoc dla powodzian.
Jeśli znacie inne fundacje zamieśćcie linki u siebie.
Pomóżmy.

19 maja 2010

Raport

prawie dziś będzie:)
Raport czuję potrzebę wielką złożyć z prac swych rolnych.
Działam w warzywniaku, działam i działać przestać nie mogę...
Wspominałam, że pracuję nad swoim warzywniakiem. Nietypowym, aczkolwiek z przeznaczeniem dla człeka typowego takiego jak ja:)
Według mojej osobistej definicji, człek typowy charakteryzuje się... wygodą i lenistwem.
To ja!:))))
Moją dewizą jest: dziś pracujesz, jutro zbierasz plony i masz WOLNE:)))
Tak więc ciągle i usilnie pracuję nad udoskonaleniem warzywniaka, co objawia się ciągłym przekopywaniem w celu usunięcia perzu i innych towarzyszących mu chwastów. Kopię, masuję plecy, ocieram pot i... widzę oczyma wyobraźni mój warzywniak. Widzę jego urodę, patrzę na siebie jak przemykam radośnie pośród skrzyń obfitujących w owoc mej dzisiejszej mordęgi: kabaczki, śliczne, liczne truskaweczki na nielicznych krzaczkach, soczyste pomidorki, przeróżniste sałaty, dorodne boby, grochy i pachnące ogóreczki...
Ach, i kwiecie pachnące, oko barwą cieszące...
Jak w bajce:)))
Nad tą wizją pracuję.
Dziś pracuję nad tym by później pracować mniej. Czyli wykonywać niezbędne zabiegi pielęgnacyjno - dekoracyjno -  zbieracze. Zbieracze plonów, oczywista:)))
Wy chyba też, mając podobną wizję niedalekiej przyszłości pracowałybyście tak usilnie, prawda?
Wykorzystam nieco przekształcone słowa Aty: Ata może kamienie nosić? To ja też mogę! Ata założyła kurhan Kopciuszka? Ja też mogę! A co!
Nie pokażę dziś efektów prac "warzywnych", albowiem zostawiam to sobie na wielkie "otwarcie". Dziś pokażę za to fragment "zadniego" ogródka. Boczny fragment to będzie. Fragment przylegający do okopywanego warzywniaka:)

Widzicie to cós na płotku mym uroczym?
To mój prezentowy notes ogrodniczy!
Już robię w nim notatki, właśnie dziś z nich korzystałam:)))

Teraz trochę zbliżeń będzie, mych ulubionych:)















Raport II.
W poniedziałek pierwszy krok ku zdrowiu uczyniłam:) Pędy sosnowe pozbierałam, w słojach ułożyłam, cukrem przesypałam, i czekam aż się "zdrowie" stanie:)))
To też z lenistwa.
Po pierwsze primo dlatego że aptekę mam daleko, i nie chce mi się specjalnie jechać przez byle katarek. Po drugie primo, po co chemię w organizm własny i dziecięcia swego ładować? Po trzecie primo, dziś robię - jutro mam, pojutrze odpoczywam zdrowa:)))
Siedem litrowych słoików mam. Później dojdą jeszcze i inne naturalne syropki:))



Tak się robi "zdrowie" :D

I już na koniec działań ogrodowych. 
Wreszcie po kilku latach poszukiwań udało mi się zdobyć (dzięki hojności sąsiadki ze wsi), sadzonkę RABARBARU!!!!
Co więcej, dostałam naręcze tegoż warzywa (- owocu????) którą to część skonsumowaliśmy rodzinnie.
Moje dzieci delektowały się tymi pysznościami po raz pierwszy w życiu! Z pewną nieufnością podeszły do mojej propozycji posmakowania, pojąć nie mogły że taki "patyczek" też może być zjadalny:) Po pierwszym skosztowaniu - mina Tosi bezcenna:))))
Rabarbar pożarty jednak został przy wsparciu cukru, nad czym ja osobiście ubolewam. Nie ma wszak cudowniejszego smaku  świeżo ściętego rabarbaru, mniammmm:))
Reszta uratowanych przed pożarciem gałązek zamrożona, w niedzielę mój i męża ulubiony KOMPOT:))))

I tyle. Mam nadzieję że jutrzejsza pogoda również pozwoli podziałać ogrodniczo:)
Jakoś mam parcie, trzeba to wykorzystać, poza tym...
Co zrobię dziś, jutro nie będę musiała. I będę sobie na łące kwietnej odwłokiem do góry leżała:)))))

No to pa, słońca nadal życzę

17 maja 2010

Dziesiąte

zdjęcie na zaproszenie Maknety i Fuerto prezentuję:)
Tłumaczę się jednak, że jako że, komp stacjonarny uległ nam w ubiegłe lato awarii, wszystkie zdjęcia jakie nam się udało odzyskać mamy na płytkach. Ostrzegam więc że zdjęć będzie więcej niż jedno, bo mamy teraz mały galimatias ze zdjęciami:)))

Dziesiąte najstarsze zdjątko na obecnym MOIM kompie przedstawia się tak:

Zrobione podczas zeszłorocznych wakacji. Tak więc stosunkowo "młode". Byliśmy u rodziny na Kujawach. Mój syn przeżywał fascynację strażą pożarną (zostało mu do dziś:)). Gdy przechodziliśmy obok zamkniętej remizy strażackiej, Jaś który bardzo dopytywał się o samochody w niej stojące, zwrócił uwagę dwóch gentelmenów którzy akurat podjechali pod remizę maluchem:). Okazało się że to strażacy! Wpuścili nas do garażu, obejrzeliśmy samochód, dzieci mogły po nim pobuszować. Założyć ciężki kask strażacki, posiedzieć za kierownicą WOZU STRAŻACKIEGO!!!
Jednak, UWAGA! najbardziej odważna była Tosia! Jaś wszędzie chciał być ale... z mamą:)))
Na zdjęciu super dzielna Tosia w szalenie ciężkim hełmie, Jaś nawet nie chciał założyć, bo mama nie wdrapała się do auta:)))

Teraz zdjęcie które uwielbiam:)
A posiadam je na "gwizdku" i pochodzi z mojego zepsutego telefonu. Prezentuję, bo gdy okazało się że telefon jest zepsuty, nie mogłam znieść myśli że stracę właśnie to zdjęcie. Udało się je odzyskać, dzięki Mężowi memu Osobistemu:))))

Jaś w rumiankach:)
Miał wówczas rok i trzy miesiące.
Zatrzymywał się w zachwycie nad każdym ździebełkiem trawki,
mróweczką czy ślimakiem (ślimaki nadal wielbi, to jego "psyjaciele":)).
Te rumianki wywołały wtedy u niego spazmy zachwytu:))))

No i ostatnie zdjęcie, dziesiąte, z jednej z płyt. Zdjęcie które udało się uratować:
Zaznaczam też, że wybrałam katalog pierwszy na płycie, z wielu innych. Nie są one niestety poukładane chronologicznie. Nasze odzyskiwanie zdjęć charakteryzowało się delikatnie mówiąc paniką i ogromnym dołem psychicznym:> Właśnie ze względu na wszystkie posiadane wówczas na kompie zdjęcia.
A było ich mnóstwo!!!
 
Zdjęcie przedstawia Janka w kąpieli:)) Uwielbiał się pławić w cieplutkiej wodzie.
Umiłowanie wody zostało mu do dziś:))

Ale nie mogę się też oprzeć przed pokazaniem jeszcze i tego zdjęcia:)):
"Kwietna Tonia"


 Zdjęcie wykonane wiosną 2008 roku bodajże, na jednej z łąk wokół naszej wsi.
Tochna niespecjalnie lubi pozować, kręciła się wówczas szalenie, ale udało się jakoś pstryknąć kilka fajnych ujęć:)
To jedno z nich.
Kwiatowa wróżka, jak mówi Tosia:)))

Jak widać zdjęcia w przypadkowej kolejności. Częściowo niezależnej od nas. Teraz przed "ułożeniem" chronologicznym powstrzymuje nas zwyczajny brak czasu. Chyba jednak trzeba się tym wkrótce zająć.
Mam nadzieję że nikt nie czuje się rozczarowany tematyką zdjęć?:)))  Pokazałam "to" co najważniejsze dla mnie:))))

Do zabawy zapraszam IVONNĘ, Anitę co się nudzi, Asię z Fajnie być razem, Asię z Mojego domu oraz Cyryllę:))) o ile babeczki maja ochotę:)
Jeszcze bym pozapraszała, a co:) Ale z tego co widzę większość już się "okazała" dziesiętnie:)).
Teraz Wy Dziewczyny poszukajcie i pogrzebcie w swoich archiwach foto:)))) Zobaczcie jak to jest:)))
Oczywiście jeśli ktoś spoza listy ma ochotę się pobawić, to serdecznie zapraszam :)
Ja miałam spory problem żeby wywiązać się z tego uczciwie, sporo musiałam płytek przekopać, a i tak nie do końca się udało tak jak być miało.

Pozdrawiam ciepło mimo szarugi za oknem.
Papa:)

15 maja 2010

Imprezowo

Dzisiaj szybko i krótko.
Imprezę mamy, właściwie dwie. Jedna to czterdzieste urodziny kolegi, druga jutro, Pierwsza Komunia Święta syna mojej siostry ciotecznej.
Ciekawe spostrzeżenie przy okazji poczyniłam.
Jeżeli człowiek chce się spotkać z ludziami, nazwijmy to "towarzysko - imprezowo", ma ten człowiek wreszcie wolną chwilę i pragnie on jak ta kania dżdżu obecności ludzia innego, to jakoś trudno wygrzebać czas, chęci oraz zebrać stado w jednym miejscu i o jednym czasie. Jeśli jednak roboty ma huk, i nie w głowie człekowi zarobionemu imprezowanie huczne, nagle zaproszeń sypie się od różnych ludziów huk. Odmawiać wszak nie wypada, w końcu człek zwierzę stadne, przy wodopoju musi wreszcie się spotkać. Pogada, pośmieje się bo taki zwyczaj i tradycja u ludziów panuje. Ale co ma zrobić człek biedny jeśli imprez w jednym czasie szykuje mu się TRZY!!!
Na szczęście, w naszym przypadku, jedna impreza została przeniesiona na inny termin - urodziny mojej mamy. Tak więc "spokojnie" wybieramy się tylko na dwie, jednak w ciekawej koniunkcji, jak zapewne zauważyliście:)))
Będzie ciekawie, bo imprezki u kolegi czterdziestoletniego, znane są i chwalone, a trwają do białego rana:))
A rano... komunia...
Będzie fajnie.
Damy radę.
Na pewno???
O matko...
Nie będę o tym dzisiaj myśleć, jak mawiała słynna Scarlett:))
Dziś przedstawię to co poczyniłam w tak zwanym międzyczasie.

Przepraszam za gimnastykę szyjną, coś nie mogłam zdjęcia obrócić,
to jest ta karteczka urodzinowa dla mamy, na zdjęciu z kopertką.

Komunijna kartka - bardzo skromna i prosta,
nie miałam czasu zaopatrzyć się w piękne papiery.

Anioł także komunijny, a skoro dla chłopca, to z muchą pod brodą:)
I tyle w temacie komunijnym.

Teraz urodzinowo będzie:)

Kartka, w założeniach typ męski miała reprezentować, toteż prosta i na dżinsie:)

Worek prezentowy - do kompletu kartkowego:)
Nie zdradzę zawartości:) W każdym razie pasować wszystko do się miało,
i wydźwiękiem męskim się charakteryzować, chyba się udało?
Ponadto recyklingowo sporządzona, znaczy ekologicznie:)

I tyle w temacie. Idę rodzinę nakarmić, wyprasować i powoli odstawiać imprezowo:))

Czy ja to przeżyję???:))))

13 maja 2010

Urodziny

mojej Mamy:))

 Na tym zdjęciu ze mną:)

Dziś kolejne. Moja Mama jest ode mnie starsza dokładnie o dwadzieścia lat.
Wyszła wcześnie za mąż, bo chciała.
Moja mama ma na imię Kazimiera, po swoim ojcu. Mój tato zawsze zwracał się do niej: Kasia.
Gdy się poznawali, koleżanka mamy zawołała ją z daleka, ojciec zrozumiał "Kasia" i tak już zostało.
Kilkanaście lat wiele osób uważało że ma na imię Katarzyna:))
W czasach gdy ojciec Ją zdobywał:), potrafił iść do niej 16 kilometrów, żeby tylko Ją odwiedzić, zamienić słówko i wracał do jednostki:)(odbywał wówczas zasadniczą służbę wojskową).
Przez wiele lat była przede wszystkim matką, żoną i gospodynią.
Prowadziła zwyczajne, proste życie z naszą trójką u spódnicy.
Gdy moja siostra miała pięć lat, mama wróciła do pracy - wbrew swemu mężowi, tradycjonaliście:)
Pamiętam jej długie (i grube) włosy, które popołudniami czesałam, mama to uwielbiała. Ja trochę mniej:> Teraz moja córka gdy chce się wkupić w moje łaski bierze szczotkę i czesze mnie. Ja to uwielbiam. Ona trochę mniej:))
To moja mama wraca z moimi dziećmi z przedszkola, z nią też spędzają w tygodniu najwięcej czasu. Ja pracuję:>
Zazdroszczę jej że w latach gdy my, jej dzieci byliśmy mali mogła być z nami, mogła być zwyczajną mamą.
Ja jestem mamą weekendowo- wieczorną:(
Moja mama kiedyś dużo wyszywała, mam chyba nawet jakiś obrusiki które sama ozdobiła kolorowym haftem.
Bardzo lubiła czytać. Pamiętam ją z książką, w każdej wolnej chwili. Dziś słucham jak opowiada bajki moim dzieciom, które tylko od niej domagają się bajek "opowiadanych" nie czytanych. Gdy ja zaczynam opowiadać każą mi kończyć bo "babcia robi to lepiej"...
To moja mama nauczyła moje dzieci pierwszej przedszkolnej piosenki (wówczas jeszcze nie chodziły do przedszkola, Jaś miał około 2 lat, a Tosia 3,5), była to piosneczka "Deszczyk pada...". Wciąż mam przed oczyma nasze dzieciaki gdy z przejęciem klaskały i tupały nóżkami na słowa "błyskawica, grzmot", popisując się nową umiejętnością przed nami, rodzicami, i przed Nią, ich babcią.
Pamiętam też mamę gdy płakała. Był stan wojenny, a my pożegnaliśmy się z tatą...
Pamiętam jak z tajemniczym uśmiechem powiedziała mi, wówczas niespełna dwulatce (PAMIĘTAM!!!) - "idź do pokoju, czeka na ciebie niespodzianka". A to był mój maleńki braciszek:))
Pamiętam też gdy przyszła po mnie do szpitala, bo jako dziecko byłam bardzo chorowita. Szpital "zaliczyłam" kilkakrotnie w dzieciństwie. Wtedy była ubrana w modny kożuch i zieloną czapkę. A za oknem było mnóstwo śniegu. Pielęgniarki nie chciały mnie "wydać" bo zapomniała dowodu osobistego z przejęcia. Pomógł chyba mój płacz.
Uwielbiałam gdy robiła nam "kakało", słodki kogel mogel i zupę nic z pianką:)
Mój mąż jest wielkim fanem Jej placków z owocami, fasolki po bretońsku i bigosu - tylko u Niej to wszystko smakuje najlepiej:)))
Pamiętam też, gdy podróżowałyśmy razem do babci, matki mojej mamy. Czekając na odjazd pociągu, moja mama przekomarzała się ze mną. Ciągle mnie zaczepiła, wygłupiała się. Jakaś starsza damulka, siedząca naprzeciwko nas spoglądała w naszą stronę z coraz bardziej widocznym niesmakiem.
W którymś momencie nie wytrzymałam mamowych wygłupów i głośno zawołałam z lekką pretensją: Nooo, mamooo, wystarczy!!! Damcia wyprostowała się, a po chwili uśmiechnęła się szeroko i spytała: ach, to mama z córeczką??? Aj, nie zorientowałam się....
Pojęcia nie mam co sobie myślała owa pani, ale musiała mieć chyba mocno "kosmate" myśli:))) Mama wyglądała wtedy niezwykle młodo:)))
Moja mama jest cicha, małomówna, namiętnie rozwiązuje krzyżówki.
Moja mama jest dla moich dzieci babcią od działki, opowieści, babcią od pokazywania świata.
Pamiętam te dni gdy po raz pierwszy zobaczyła moje dzieci, Tosię, Jasia...
Pamiętam mamę w różnych sytuacjach z dzieciństwa, z mojej młodości
Pamiętam gdy urządzałyśmy przyjęcie - niespodziankę dla mojej siostry, te szepty, wielka konspiracja...:)))

Dziś lubię gdy jest u nas i siedzimy sobie wieczorkiem gadając o bzdurach, pijąc herbatkę lub...naleweczkę . Zaśmiewamy się do łez wspominając różne historie które nam się przydarzyły, albo dyskutujemy o czymś "niezmiernie ważnym". Czasem też się sprzeczamy:) I nigdy nie musiałyśmy się szumnie przepraszać i godzić:)))
I mimo że różnie bywało w życiu, jestem wdzięczna że to właśnie ONA jest moja MAMĄ.

 Kartka urodzinowa (kiepskie zdjęcie, robiona w nocy, dziś na szybko obfocona)

 Dziękuję Ci Mamo, dziękuję za wszystko.
Najlepsze życzenia Ci ślę.

Dziś moja  Mama ma 58 urodziny:)

Dziś - tzn. 13.05.2010 - pojęcia nie mam czemu wyświetliła się data 12.05 ???

11 maja 2010

Nie mam czasu:>

Spieszę się, pędzę, gonię...
i nie przegonię, kurcze a tak się staram:>

Muszę zrobić kartkę komunijną, również urodzinową, tych to nawet dwie: bo jedna dla mojej Mamy:)
I nie mam kiedy. Materiały pozbierane, w zasadzie zasiąść i zrobić. I nie mam czasu.
Wczoraj dzieci ze mną w domu - do przedszkola nie pobieżyły. Niewiele zrobiłam, prócz ogólnego ogarnięcia domu, prania, zabawy, i wieczorną porą szybkiego rękodzielnictwa (od trzech wieczorów zresztą to samo dłubałam:)
Tyle tylko w ostatnim czasie udało mi się zdziałać craftowo:



Jestem wielbicielką Llookowych kwiatków. Szalenie mi się podobają, i jakiś czas temu zamarzyłam sobie żeby wykorzystać Jej kwiatki do dekoracji sypialni. A żeby pomysł miał ręce i nogi, wykorzystałam posiadane od świąt bożonarodzeniowych kółki wiankowe, własnoręcznie poczynione. Leżały smutne w kącie i spoglądały na mnie z wyrzutem. Ważne miały przecież być:). To się zlitowałam i wyglądają sobie teraz tak:


Nad sypialnią stale pracuję. Ale nie mam czasu:>
Jak dopracuję to pokażę. Teraz nie mam czasu:)

Sobota upłynęła pod znakiem zakupów, zabaw z dziećmi, wizyty mojej mamy i prac porządkowych w ogrodzie, oraz ostatecznego morgów kopania:)). Kilka zdjątek dzieciowych zaprezentuję, dla upamiętnienia dnia słonecznego, tego zaczarowanego - chyba rzeczywiście czarowałyście go dla mnie, bo lać miało:) Dziękuję:)



Syn nasz:) Rzadko udaje się go nam uchwycić gdy stoi taki spokojny i zamyślony:))


Antonina, jako Panienka z okienka:))

O, to już Jaś "szalony" - znaczy, jak zawsze...:)))

Tosia nawet podczas zjeżdżania nic nie traci ze swej "królewskości:" ))

Uchwyciłam też kwaki, to jeden z nich, siedział, jakby czekał żeby go "pstryknąć", to ma, co mu żałować będę:)



 I tyle z sobotniego dnia zakupowo -spacerowo - zabawowego:)

Teraz najważniejsze!!!
Wreszcie mogę napisać o czymś co się zadziało w kwietniu (dokładnej daty nie pomnę, dokumenta przypominające spalone:). Otóż za sprawą przemiłej warszawianki o wdzięcznej ksywce ATA stałam się niezwykle szczęśliwą posiadaczką HORTENSJI:))))
Poskarżyła się Ata że rozmnożyły się jej te kwiatki niezwykle licznie, doradzić nawet miałam co ma z ich nadmiarem uczynić - to DORADZIŁAM:))))
Rosną już u mnie:)
Mam jeszcze coś, komuś, kiedyś, doradzić coś??? Chętnie:)))


 I jak Ata, "brzydka jak noc" co nie?:)) Widzisz kwiatostan?

Dziś, kwiaty są  już wzmocnione, mroźne ostatnie noce przeczekiwały w mojej sypialni ulokowane w misce koloru czeko:)), by wreszcie, w minioną sobotę doczekać się przeniesienia do swego właściwego (i ostatecznego myślę) miejsca na ziemi.
Honorowego, ośmielę się zaznaczyć, bowiem posadzone są na wejściu, zaraz przy furtce, coby każdy odwiedzający podziwiał ich urodę, wdzięk i szlachetność koloru (hmmm, nie wiem jaki, ale może uda mi się niebieski uzyskać??), a najważniejsza do podziwiania jest...SZCZODROŚĆ ATY!!!!
Tabliczkę chyba jakąś ufunduję normalnie, albo głaz okazały cy cóś:)))

Hortensja to to małe (tymczasem:)) między bukszpanami.
Otrzymałam ich trzy, rosną sobie na środeczku mojego "gazonika" pomiędzy rzeczonymi bukszpanami.
Liczę że wkrótce je przerosną. Bukszpany znaczy przerosną:)

Nie wyglądają teraz powabnie i elegancko. Zaaklimatyzowanie musi trochę potrwać. 2 krzaczki posiadają już nawet nierozwinięte kwiatostany:))). Znaczy, jest wreszcie nadzieja że kwiat hortensjowy oczy me ujrzą, w ogrodzie mym własnym. Cieszę się ponieważ, hortensje posiadam (sztuk 2) "rosną" sobie u mnie od lat dwóch. Rokrocznie "wydają na świat" trzy rachityczne listki, i na tym etapie ich "płodność" się kończy. A miało być kwietnie i błękitnie u mnie za domem, ziemię miały jakiej potrzebują. I nic. Nawet środek odżywczy na barwę niebieską posiadam od lat dwóch, i nie mogę go spożytkować, a teraz pewnie już się przeterminował.
No cóż, zobaczymy, teraz chyba wreszcie się udadzą.
Ata nie dziękuję bo nie wolno, ale mam nadzieję że domyślasz się co czuję.  Same dobre myśli i uśmiechy Ci ślę, Dobra  Szczodra Kobieto:))))
Prawdę mówiąc, dzięki Acie właśnie wzięłam się za mój "przedni" ogródek. Przód domu jak wiadomo jest wizytówką gospodarzy. Moją wizytówką jak dotąd była wiśnia japońska, co młoda jest i dopiero się rozrasta - więc póki co głupawo wygląda, ponadto dorodne dwa bukszpany i trawiszcze samorozpęłzające się bez ładu i składu, nie mówiąc o pozwoleniu na ten proceder. Ponadto roślinki zdobne (w założeniach mają zdobić), co rosły sobie tu i ówdzie z przeważającą przewagą (uwielbiam ten zwrot:) lawendy (własnoręcznie uhodowanej z gałązek małych!). Pomysłu na stałe  usadowienie roślinności ozdobnej jakoś nie miałam. To teraz zaczynam mieć. Znaczy ten pomysł zaczynam mieć, najpierw jednak ziemi muszę dowieźć, wywrotkę ta razą:>
Na razie jednak... nie mam czasu:>
Moje ogrody (wiem co mówię), dzielą się na ogród przedni, boczny (warzywniak - ciągle jeszcze dopieszczany, ale już niebawem zaprezentuję efekty swych prac:), oraz ogród "tylny", znaczy TEN właściwy. Do niego właśnie będzie zejście z tarasu (będzie, bo tarasu jeszcze ni ma:), i tam będą rośliny w wymarzonych kompozycjach. Będą!
Teraz czasu nie mam:))

Chcę też ponownie, w dzisiejszym poście zaprzyjaźnioną adeptkę rękodzielnictwa pochwalić. Upubliczniam jej dzieło. Jedno już znane, zyskało obramowanie i wygląda teraz tak:




Druga Jej praca, to wspominana makatka dla przyjaciółki, również w estetycznej ramce:



Tak oto przedstawiłam dwie prace rękodzielnicze mojej Karolinki:))) Wiem, że zniszczyła już trochę ciuchów żeby odzyskać koronki, tasiemki, guziczki i inne różne piękne pierdółki, recykling pełną gębą :)) Mam też nadzieję że się zbyt prędko nie zniechęci do craftu:) Jak myślisz Karolciu, potrwa ta pasja jeszcze troszkę??? Mam nadzieję, miło się razem "tforzy":))))

A w ogóle post ten miałam napisać wczoraj. Nie miałam czasu:)
Dziś rano włączyłam kompa i zadzwonił telefon. Mój Osobisty wzywał mnie na ratunek:)
Otóż, utknął biedaczyna na drodze. Właściwie to samochód mu utknął, bowiem mąż zaparkował na poboczu, jednak nie zauważył że pobocze owo wzbogacone jest w rów ślicznie trawką młodą zamaskowany:)))
Pojechałam wyciągać Osobistego. Cóż... dobrze że to nie ja ów rowek zaliczyłam:)))...
I znowu...nie było czasu...

Zdjęcie nie oddaje tego jak bardzo auto było "zakopane" w owym rowie. Samochód wisiał na brzuchu. Trawka jak mówiłam, maskująca i świeżutka:)))
Osobisty wyciągnięty. A ja znowu czasu nie mam:))
Skorzystałam z minuty ciszy w pracy (sza), i dokończyłam posta, co to go od wczoraj piszę. Nie mam czasu, normalnie nie mam czasu:)

I zaproszenie zabawowe dostałam:) Makneta zdolniacha szydełkowo - drutowa mnie zaprosiła. Dziesiąte zdjęcie się to nazywa. I... nie mam czasu...
Ale jutro postaram się zadziałać w tym zakresie. Trzeba wywiązywać się ze zobowiązań, szczególnie jeśli zabawne są, a jeszcze bardziej jak się zabawy różne lubi:))
Teraz pędzę do przodo i boko-ogródka:) Może jeszcze coś podziałam zanim dzieci do dom wrócą:))
Potem to już nie będę miała czasu...

Czasu życzę, rozciągliwego i dłużącego się miło:))
Papa

7 maja 2010

Bo tak:)

Pojechałam wczoraj do pobliskiego miasta wojewódzkiego celem rejestarcji wozu swego.
Bez wozu jak bez ręki. Szczególnie jak się już człowiek przyzwyczaił do luksusu, za chiny z niego nie zrezygnuje. Termin upłynął 30 kwietnia. Rejestrowałam wczoraj, cóż...

Żeby wyjazd nie był taki całkiem urzędowy, połączyłam przyjemne z pożytecznym, czyli obowiązek rejestracyjny oraz zakupiki. Nie oszukując, oddałam się zakupom rzecz jasna, z niezwykłą przyjemnością acz w tzw. kurcagolpku:))
Ktoś by zapytał, dlaczego musiałaś, przecież zakupików się nie musi (bo musi to na...:)?
Odpowiadam wszystkim dociekliwym pytajnikom: BO TAK!:))
Czasem kobieta tak ma, i już, nie ma co się dopytywać:)
Że chwalić się nieładnie??? Kiedy ja muszę:)
A poza tym, "jedna taka" mi kazała pokazać co sobie sprawiłam:)) Więc mus, nie ma zmiłuj, nękam przez "taką" wszystkich zaglądających:))

Cóż takiego zakupiłam???
Hmmm, głównie realizowałam zamówienia nowo "poznanych" koleżanek:)
Jednakowoż przy okazji pozwoliłam i sobie na maleńką przyjemność i...
zakupiłam...
łala, tralala


Wszystkie moje wczorajsze zakupy, poczynione  w dwóch różnistych sklepach, nie mogłam oprzeć się tej ramce:)) To już druga w moim domu, chyba zaczynam rozumieć taką jedną nudzącą się Matkę - domki coś w sobie mają:)))
A świeczki pachną... mroźnym, świeżym (!!!) powietrzem:))


Dzbaniszcze znalzło swoje przytulne miejsce w mojej łazience. I sobie tam stoi. I zdobi. Bo  ładne jest:))



Tkaniny. Widzicie błękitną krateczkę? Już mam!!! W końcu zakupiłam, osobistego dłużej nie denerwowałam opisem "licznych detali" wydlądu tego przecudnego kraciastego desenia:))

I tyle. Wsio:) I wystarczy. Reszta jest milczeniem. Może same zamawiające pochwalą się co sobie zakupiły poprzez kontakt wirualny:))) Miejcie uszy otwarte, oczy umyte, szyje kręte:))
Nie, jakoś odwrotnie, z tymi oczami i uszami...

Ostatnie dni upłynęły pod znakiem deszczu i zimna. Ucierpiały na tym moje plany ogrodnicze, stosunkowo mocno nawet:>. Co prawda czas ten wykorzystałam szyciowo - Hanusiowo, nie mniej co spojrzałam w kierunku warzywaniaka, kiepsko mi było na duszy. Pracy jeszcze tam dużo, poczynając od (nadal) nawiezienia ziemi, do wysypania ścieżek drobnym kamyczkiem, po wreszcie pierwsze pielenie...gdzie niegdzie:))))
Skoro nie mogę warzywniakiem, bo niema się czym chwalić, to pokażę co sobie rośnie w domu moim. Właściwie w sypialni, bo przestronna jest i mój ulubiony futrzak tam nie wchodzi. Wspominałam kiedyś o resztkach petunii, lobelii, werbeny oraz fuksji, pamiętacie, prawda???
Nauczona przykrym doświadczeniem przeniosłam wszystkie roślinki do swojej sypialni - licząc że może uda się je uratować - chyba się udało:)
A żeby ponownie losu nie kusić, zaniosłam tam również otrzymane w prezencie sadzonki pomidorków.
Małe są, długo usiłowały sobie rosnąć w jednorazowych kubeczkach, pożałowałam ich i przesadziłam do większych doniczek. Liczę że jak się wzmocnią, zaaklimatyzują się w moim warzywaniaku. Na razie czekają na odpowiedni czas:)) Wspaniale już pachną:)


Tu (poniżej)widzicie moje aksamitki wąskolistne. One mi pięknie wzeszły w dwóch doniczkach. Potem przesadzę je do ogrodu, choć śmierdziuszki ale szalenie urokliwe.


A to już dynia ozdobna. Ma niewielkie, bardzo dekoracyjne owoce. Wyrasta mi z mojej butelkowej "szklarni" i jutro (jeśli pogoda pozwoli) przeniosę ją do ogrodu. Czas najwyższy:))


W marcu posiałam również w butelkowej (5litrów) szklarni kabaczki - ale nie wzeszły. Chyba kiepskie miałam nasiona:(( Podobnie zresztą jak nasturcja pnąca, co to miała ślicznie ścielić sie na mojej małej architekturze ogrodowej, wzeszła jedna:< Nie wspominając o tych w ogromnej donicy przed domem - tam nie wzeszła żadna!:(((
Nasiona kabaczków i nasturcji znajdowały się na mojej wczorajszej liście zakupów...
Wróciłam bez nasion...
Bo zapomniałam...
Chyba podjadę jutro do pobliskiej wsi gminnej i zakupię je, o ile jeszcze będą.

Dziś proszę Was abyście pomogły mi zaczarować pogodę na jutro.
Właściwie to chyba odczarować.
Maj powinien słońcem lać z nieba, deszczykiem ciepłym, wiosennym, a nie jesiennym, zimnym i paskudnym:(
Bo ja MUSZĘ, inaczej się uduszę, zrobić porządek w moim "przednim" "ogródku"!!!
Jakiś czas temu dostałam "coś" - nich jeszcze będzie to tajemnicą - co cieszy mnie ogromnie, ślicznie się prezentuje w ... mojej sypialni, a jakże. I nie mam kiedy, zważywszy na pogodę, wykorzystać "tego" tak jak pragnę!!! Zaczynam być zła trochę.
W różnych warunkach pogodowych pracowałam w ogrodzie. Niby zwyczajna jestem, wszak na "biegunie północnym" mieszkamy:> Ale nie mogłam teraz grzebać się w ziemi, zrealizować tego co muszę i powinnam, bo w ten ziąb ledwo w pracy wytrzymywałam:>> Na mojej świetlicy było potwornie zimno, ogrzewanie wyłączone, bo maj przecież, wrrrr. Dlatego przed pracą i po niej, zwyczajnie musiałam się ogrzać w domu. Okropne.  Mam nadzieję że niebawem aura trochę się poprawi.
A ja będę mogła zaprezentować swoją działalność ogrodowo - warzywną;))

Z nadzieją w zgrabiałym sercu żegnam się i życzę miłego weekendu:)))