W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





24 grudnia 2012

WESOŁYCH ŚWIĄT !

  
SPOKOJNYCH,
PEŁNYCH RODZINNEGO CIEPŁA,
ŻYCZLIWOŚCI  I  RADOŚCI
ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA.

26 listopada 2012

Menażeria:)

Było sielsko-anielsko, teraz będzie nieco wiejsko-zwierzęco :)
Pies już był.
Dzisiaj reszta menażerii zwierzęcej, powstałej na specjalne zamówienie tudzież, zapotrzebowanie :)

Najsampierw  kicajce dwa, znaczy królisie w wydaniu XXL i S ;))
Dla dwóch różnych osób, w różnym wieku i różnym zapotrzebowaniu, jak sądzę ;)
Pierwszy dorodny, zając z przyjaźni:

 Drugi subtelny, zając z wyznaniem:


Następnie Misiek dla pewnego Miśka :) Mam nadzieję że się ucieszy - ja się cieszę, bo podoba mi się ;)))

I wszystkie razem:


 Były jeszcze inne, dla Małych Roczniaków, milusie przytulasie:



Ot, cała menażeria ;)) Obrodziło u mnie szyciowo. A już następne pomysły czekają w kolejce na zrealizowanie, oby czasu starczyło...

O kolejnych szyciowych wytworach wkrótce, i chyba zakończę już temat szyjątek na jakiś czas.
Czuję już lekki przesyt i niezwykle silną konieczność zadbania o dom i rodzinę, szczególnie że za tydzień czeka mnie niemalże wakacyjna podróż. Cóż, wszak każdy ma swoje potrzeby:)

Tymczasem żegnam miło :)

21 listopada 2012

Kurcz :P

Wciągnęła mnie maszyna szyjąca i puścić nie chce:P
Kurcz mnie już łapie :P
Pewnie przez to że narzekałam na brak czasu by do niej zasiąść.
To mam, w dodatku na własne życzenie całe dwa tygodnie, prawie ciurem maszyna i igły, i bałagan w salonie, bo pracowni na własność wciąż brak, ach... I muszę szybciorem pokończyć co zaczęłam, bo już czuję że zbliża się kryzys, zaraz będzie mnie odrzuci na dłużej, i będzie klops :P A tyle jeszcze planów i KONIECZNYCH konieczności do wykonania.
Cóż, dziś pokażę siłę prostoty, która opętała mnie w nocnie w sobotę...
No i przede wszystkim odkurzenie tematu: ANIOŁOWEGO ;))) Zawsze byłam ich wielką miłośniczką, a tu proszę kilkanaście miesięcy bez wspomnianych w mej tfu-rczości :)) Już to zmieniam ;))

Oto Pierwszy, od niego sie zaczęło, i przez NIEGO powstały pozostałe :)
Zawsze znajdzie się niewinny WINNY :)

 A to już cała pozostała zgraja, powstała niejako z rozpędu i sympatii :)
Wysokość różnorodna, z przewagą 40 cm, choć kwiatowy ma całe 50 cm :))




Na końcu powstały jeszcze ostatnie "pierwoszyjne" - ot tak, żeby Wielkie miały się kim opiekować, póki co...

Te mają "wzrostu" coś ok. 30 cm

I na koniec specjalnie dla SIEBIE uszyłam ;)
A jako że od dawna nie oddawałam się z takim zaangażowaniem przygotowaniom do nadchodzących świąt, szyjnęłam sobie takie Wielkoanioły (80, 70 cm:)
A co, wszak i mła coś się należy :)


Pilnują ogniska domowego, stojąc wdzięcznie przy kominku ;)
Żeby stały i nie wiały, tudzież  równowagi nie traciły posiadają w nogach... KAMIEŃ ;))
I stoją. Anioł w sukni białej na ostatnim zdjęciu pozuje dla porównania, co by łatwiej było ocenić dorodność wielkoaniołów ;))
Jest jeszcze coś, ale mi tematycznie nie pasuje, więc do następnego oderwania się od maszyny szyjącej :)))

I znowu zdjęcia mdłe, chyba się muszę uśmiechnąć do Osobistego o zmianę ustawień...

Pozdrawiam ciepło:)

17 listopada 2012

Napad!

Otoczono mnie z wszystkich stron!
Poczułam się osaczona, i to przez kogo!
Takie małe, takie niepozorne, takie...! Och, zwyczajnie brak słów na taki atak bezczelności.
Napadnięto mnie, bez ostrzeżenia, bez litości, i niestety na własne życzenie :P
Wszystko zaczęło się od Pierwszej...
Bo najpierw była jedna, początkowo naprawdę grzeczna i miła, z tych ułożonych co to tylko Ą i Ę.
Jednak bardzo szybko pokazała swoje prawdziwe oblicze. I zaczęła paplać, jęczeć, męczyć, dręczyć.
- No weź, nie bądź wiśnia! No weź, uszyj jeszcze... I tak dwa dni w ten deseń ;P !
KONIEC! - zawołałam w rozpaczy - ciszy chcę! I spokoju!
Żeby to osiągnąć musiałam jednak się poddać i spędzić pełne sześć dni; wszystkie porankowe przedpołudnia i późne popołudniowe wieczory przy maszynie szyjącej.Wszystko przez  Pierwszą Jęczącą, bo nie dawała spokoju.
Potem już były dwie, i obie równie wredne, no to pojawiła się trzecia... i tak zrobiło się ich sześć. I wszystkie jęczące, i dręczące mnie swoimi piskliwymi głosikami. Aż wpadłam na pomysł jak je uciszyć! EUREKA! To jest TO zawołałam radośnie!
Dałam im SKRZYDŁA, ha! Teraz MUSZĄ być MIŁE ;))))

Pierwsza - od niej wszystko się zaczęło :P
I cała reszta...






I jeszcze foty grupowej zażądały:




A jeśli czasem i skrzydła nie pomagają, i znów wraca jęczące zawodzenie, jest jeszcze KTOŚ:


A ON naprawdę doskonale sobie radzi z płaczliwymi babami ;))))
Tak naprawdę są JUŻ bardzo dobrze wychowane ;))) Wkrótce pójdą w świat, i nie powinny już nikomu mieszać, a wręcz przynieść radość i ukojenie we wszystkich smutkach ;))) Takie to Wesołe Dziewczyny :)))

A zdjęcia są mdłe i kiepskie, nie oddają całego ich uroku :P
Pozdrawiam ciepło:)

9 listopada 2012

Zaczynam pękać

Pękać w dosłownym znaczeniu ;)
Pękam, bo rozpiera mnie radość i duma - nie mieści się to wszystko we mnie :)
Rozpiera mnie radość, i zaczynam się bać czy najbliższe wolne dni przetrwam w jednym kawałku.

Miniony czwartek był szkolnym dniem zebraniowym. Zebrali się rodzice, i słuchali jak mądrzy gadali ;)
Poszłam posłuchać i ja. Z duszą na ramieniu.
Tego nauczył mnie ubiegły rok. Bo ubiegły rok szkolny nie należał do łatwych, oj nie :>
Janko był delikatnie mówiąc trudny w pożyciu i obyciu. Co skutkowało wzajemną niską tolerancją w relacjach wszelakich, najczęściej: Janko - rodzina - szkoła.
Tosia, równie delikatnie, aczkolwiek niezwykle niezłomnie i konsekwentnie, jak na dziewuszkę obdarzoną subtelnością i delikatnością kwiatu wonnego, odmawiała jakiejkolwiek współpracy podczas przyjmowania nauk wszelakich, a jak wiadomo ogółowi, obowiązkowych.
Było ciężko. Momentami bardzo nawet.
Mniej więcej od maja, maleńkimi kroczkami zaczęliśmy docierać do różnorodnych źródeł powodujących owe problemy. Pytania które długo pozostawały bez szans na jakiekolwiek odpowiedzi, wreszcie je zyskały. Wyjaśnieniu uległy bardzo ważne dla dzieci kwestie, powodujące niemałe zamieszanie i najzwyczajniejszy  ból i cierpienie. Ostatecznie czerwiec przyniósł długo oczekiwane zmiany, dzięki czemu dziś z wielką radością możemy powiedzieć że wychodzimy na prostą ;)))
Jest lepiej, a przede wszystkim są perspektywy na jeszcze lepsze ;)
A moje serducho, do niedawna strwożone i znękane powoli zaczyna bić w zwykłym sobie znanym rytmie:)
Jest dobrze. I oby się tak utrzymało ;)

Czwartek. Zebranie u Janka.
Najpierw tradycyjna, ogólna pogawędka w stylu: miło mi, dzieci są fajne, radzą sobie dobrze i wreszcie podział na osobowości konkretne ;)
I co? I pstro:) Bowiem mój Janko wzbudza w wychowawczyni zdziwienie faktem przebywania w klasie zerowej, albowiem tak naprawdę winien (wg niej) być już w pierwszej :) Spuchłam, normalnie spuchłam :)))) Lico me zaróżowione zalotnie zyskało wielkiego rogala, który długo zejść z niego jeszcze nie mógł :)))))
Janek jest jednym z najlepiej rozwijających się i rokujących dzieciaczków w grupie.
Wiem że to dopiero zerówka, wiem. Tak samo jak wiem, że Jaś zawsze miał ogromną wiedzę i równie wielką potrzebę jej zdobywania i odkrywania. Jednak ubiegły rok był dla niego bardzo trudny, i wcale nie dlatego że poszedł wcześniej do szkoły, bo jak wspomniałam problemy były znacznie głębsze. Dlatego tak bardzo się cieszę z postępów jakie dziś robi moje dziecko. Wreszcie "wrócił" Janek którego ja zawsze znałam, jakim był przed ubiegłym rokiem szkolnym :) I wreszcie to, co ja dostrzegałam od lat, dostrzegli inni!

Zebranie u Tosi - też obskoczyłam a co :)
Wcześniej droczyłam się z córą że wcale, ale to wcale nie zamierzam pójść na żadne zebranie, bowiem obawiam sie tego co usłyszeć na nim mogę ;)))
Co zrobiła Tosia? Dopilnowała bym na zebranie poszła, osobiście poświęcając możliwość wyjazdu popołudniowego do uwielbianych dziadków!!!
Przyszła do mnie do pracy, i upominała z częstotliwością co 3 minuty (jakie to perfidne i upierdliwe!), o konieczności przejścia do dalszych pomieszczeń szkolnych celem wiadomym ;)
No poszłam, poszłam, a jak już doszłam to i posłuchałam. W efekcie po pierwszym rogalu na licu, pojawił się rogal do kwadratu :)
Bo Tosia załapała bakcyla naukowego :) Nawet jeśli gada na lekcji to najczęściej jej tematy oscylują w okolicach nauk ścisłych i niezbędnych :) Co więcej, zaraziła swoją sumiennością i chęcią zdobywania wiedzy kolegę z ławki! Wychowawczyni pozostaje jedynie obserwatorem licznych "rozmów" Tosino - koleżeńskich, czasem jedynie prostując tok rozumowania, albowiem dzieci DYSKUTUJĄ na TEMAT w dodatku NAUKOWY! O!!!
Nawet klasówki (bo już się pojawiają) są na bardzo dobrym, piątkowym poziomie !
Prace domowe odrabiane są chętnie i ze zrozumieniem,a przede wszystkim bez przymusu ;)
Czyli puchnę dalej ;)))
Oj, normalnie duma mnie rozpiera od środka i zewnętrza też, co widać, słychać i czuć :)))
Zaznaczam - wcale nie staram się wychowywać dzieci na noblistów, nie zarzucam nadprogramową wiedzą, chyba że same potrzebują rozwinąć swoje wiadomości. Nie oczekuję również by spełniały wszystkie moje oczekiwania, nie planuję już dziś ich przyszłości. Będą kim będą, nie roztrząsam tego, ani nie spędza mi to snu z powiek ;)
Myślę że jedyne co mogę dziś zrobić to starać się towarzyszyć im w ich naturalnym rozwoju, wspierać je, i naprowadzać na tory prowadzące do celu - co z tym zrobią, nie mam pojęcia, mogę mieć tylko nadzieję że będą umiały to w odpowiednim momencie wykorzystać i żyć pełną piersią, w poczuciu szczęścia.
Jako matka ciągle łapię się że czasu który mam dla nich wciąż jest za mało, że gdybym tylko chciała mogłabym jeszcze bardziej im pomóc poznać otaczający świat.  Wciąż mam poczucie że robię za mało, i tak naprawdę nie jest moją żadną zasługą to jakie są dziś. Dlatego tak bardzo jestem dziś dumna z każdego, najdrobniejszego nawet osiągnięcia moich dzieci. I dlatego jestem bardzo szczęśliwa że mimo różnych zaniedbań z mojej strony, moje dzieci są tak bardzo WSPANIAŁE :)
Ach, i szczęściem wielkim jest czas jaki dzieci spędzają teraz z dziadkami. To dzięki nim świat widziany oczyma moich dzieci staje się jeszcze bardziej zrozumiały i czytelny.


A ja pękam z dumy, bo mam wyjątkowe, najlepsze i najwspanialsze dzieci - MOJE DZIECI  ;)))

Mam nadzieję że nadchodzący weekend nie spowoduje dalszych spustoszeń na mojej twarzy - kwadratowy rogal wywołuje niesamowite zmarszczki, muszę zatem koniecznie ujędrnić skórę... na (oby) kwadratową przyszłość ;)))

5 listopada 2012

Monotematycznie ?

Zauważyłam że moje rękodzielniczenie ograniczyło się mocno ostatnimi czasy...
Monotematycznie zatem nieco na blogu moim, monotematycznie i wciąż biżutkowo ;))
Oto kolejne "wymysły" powstałe ku ozdobie szyi niewieściej:




Ot, takie tam ozdobniki naszyjne, co to się je miło robi w te długie jesienne wieczory.
ALE! Zawarta jest w nich pewna nowość! Otóż jako główny dodatek ozdobny naszyjników występuje splot wężowy - HA! Się naumiałam wreszcie i ja, po wielotygodniowych bólach załapałam o co biega w owym splociku, i mam, i umiem i się cieszę, bo co mi innego pozostaje :)
Nie wiem tylko czy starczy mi samozaparcia na dalsze "splatanie". Choć strasznie podoba mi się końcowy efekt, nie wiem czy mam tyyyyyle samozaparcia w plątaniu, nanizaniu i przerabianiu... Nio i chyba zbyt narwana jestem... a tu trza zrównoważonego ludzia, a mnie do takiego daleko jeszcze, choć prace nad TAKIM wciąż trwają...
I trwają nieprzerwanie i niezmordowanie...
I jeszcze pewnie potrwają ;P

Szybka zmiana tematu :))) Teraz będzie z cyklu: CHWALĘ się :)
A mam czym, bowiem jakiś czas temu, latem jeszcze to było - znaczy dawno temu, umówiłam się na wymiankę z niezwykle utalentowaną MaJu.
Ode mnie pojechały do Anetki lawendy w różnym stanie przerobu - czekam na foty MaJu, ja obfocić oczywiście zapomniałam :P
Zaś mła, znaczy JA, stałam się szczęśliwą właścicielką, przecudnej, fikuśnej i niezwykle ozdobnej:





Prawda że piękna? I pięknie wygląda w mojej sypialni, wraz z niebieskimi poduszkami od Ivonny :))

Anetko, bardzo dziękuję!


I tyle na dziś, pozdrawiam ciepło, jesiennie, nostalgicznie, romantycznie, monotematycznie :)))


Z ostatniej chwili: właśnie się dowiedziałam, i uczucia mam MOCNO wymieszne...
Pamiętacie myszki które jakiś czas temu prezentowałam ??? Jedna z nich była już ze swoją nową właścicielką w mieście odległym.
Jak się przed momentem dowiedziałam właściciel już się zmienił, bowiem mysza została perfidnie, podstępnie UPROWADZONA! Prosto z wózka maleńkiej Anitki mysza poszła w świat daleki, a nieznany...
Ech, nienawidzę takich sytuacji! Nienawidzę!

27 października 2012

Spaprałam...

Miało być cudnie, smacznie, oryginalnie, pięknie i ... ekskluzywnie ;)
Wyszło, cóż...
inaczej niż w założeniach.
Zdarza się.
Choć mnie często niestety ;P
Otóż, kilka dni temu podarowano mi rajskie jabłuszka. Ucieszyłam się, bowiem jak dotąd bezskutecznie ich poszukiwałam. A pragnęłam coraz bardziej :P
Wymarzyłam sobie piękne, maleńkie jabłuszka popakowane w słoiczki, stojące na półce w mojej piwnicy. W dodatku nie byle jak popakowane w owe słoiki, albowiem miały ciągle posiadać wygląd i konsystencję jabłuszek w całej swej krasie - czyli występować w postaci kandyzowanej. Takie jabłuszka są szalenie piękne, czerwoniutkie słodziutkie, i jeszcze z nadanym im, wybranym i ulubionym aromatem - moje miały być lekko miętowe :))) ACH!
Marzenie z gatunku przyziemnych, jednak trudnych w realizacji.
Cóż, udało się. Były jabłuszka. Była radość OGROMNA!
Zajęłam się nimi jak należy, przetrzymałam w temperaturze pokojowej, ponakłuwałam w strategicznych miejscach, przełożyłam do garnka zalałam odpowiednią ilością wody, dorzuciłam mięty którą własnoręcznie zbierałam i suszyłam (na specjalne okazje), włączyłam elektryczny "wolny płomień" i pilnowałam żeby nie popękały.
PILNOWAŁAM!!!
A te czorty i tak spękały, na moich oczach, bezczelne!
Wpadłam w dziką rozpacz, marzenie poszło precz, w tempie promu kosmicznego, pooooszło i zniknęło za ciemnym horyzontem :P
Ale zostały te czorty spękane...
Zmarnować nie zmarnuję przecież, bo kolorek nadal cudny, wyjęłam to wciąż niespełnione marzenie na sito, wydusiłam wszystkie soki i te inne owocowe flaki, i tak przetarmoszone (zemsta wcale ukojenia nie dała), przełożyłam do gara z sokiem po onych.
Dałam cukru dla smaku.
I mam.
Słoiki z konfiturą rajską, z delikatną nutą miętową.
Spaprałam...
Ha, ale i wybrnęłam, bo smaczne toto jest, nie powiem że nie ;)))
I tak sobie myślę że będą doskonałym dodatkiem do mięs, deserów, i jeszcze na kanapeczkę z serkiem śmietankowym - dzieciaki już dorwały się do słoika i wcinają oblizując paluchy, znakiem musi być naprawdę niezłe ;)
Jednakowoż nadal za mną chodzą jabłuszka kandyzowane -  ma ktosik owocki???
Chce się może podzielić??? Bym sobie z rozkoszą ZNOWU skandyzowała ;)

Na zdjęciu efekty ostatnich prac przerobowych ;)
Dynia z dodatkami i nieszczęsne jabłuszka.

Prześladuje mnie kuchnia ostatnimi czasy dość szczególnie.
Ciągle w niej siedzę i coś przetwarzam. Ostatnio najczęściej były to grzyby, w każdej możliwej postaci.
Zresztą cały ubiegły tydzień upłynął nam pod znakiem grzybów: sos grzybowo-śmietanowy, karkówka w sosie grzybowym, zgrzybiałe placki, tarta z grzybami, grzyby smażone, zupa grzybowa, i grzyby suszone - zwariować można! Tym bardziej że Janko pomimo wielkiego zamiłowania do grzybów zbierania (jest nawet lepszy ode mnie i dziadka!), zjada je mocno przez zęby, okresowo wręcz odmawiając ich konsumpcji :P
Wczoraj było risotto, z grzybami oczywiście;)
Na szczęście, był mały przerywnik. Dyniowy. Nie macie pojęcia jaka to ulga dla podniebienia i oczu :))))
Przerobiłam dynię na kosteczki i na mus, zamroziłam, co nieco wykorzystałam do ciasta i na zupę dyniową z przepisu deZeal (PYCHA!), resztę zamroziłam, na zimę :). Mam też dżemik dyniowo-jabłkowy (również pycha).
I to chyba koniec moich działań przetwórczych, na chwilę obecną. No chyba że ktoś rzeczywiście podzieli się ze mną rajem...
Pogoda się pogorszyła, wraz z nią skończą się grzyby. A nam pozostanie piwniczka i zamrażarka z całą smakowitą zawartością:) Miła to świadomość niezwykle:)

Miłego weekendu życzę - ja odpoczywam bimbając, zajadając się szarlotką pod bezą ;)))

To pa !

24 października 2012

Mam i ja ;)

cudną chustę, wygraną w jesiennym candy organizowanym przez Qrkę :)
Zdolne raczki Beatki wydziergały cudo! Mam wielkie szczęście że to właśnie ja mogę się cieszyć tym przepieknym dziełem:) Kolor chusty jest obłędny, ciepły, w sam raz na jesienno-zimowe wieczory :).
Dodatek w postaci katalogu IKEA idealny, bowiem jeszcze nie posiadałam nowego wydania:)
I jeszcze katalog kuchenny, który znów rozpalił mój apetyt na wymianę kuchni...


!

Beatko, bardzo, bardzo dziękuję:)

Teraz idę do garderoby, trza wybrać odpowiedni strój do pracy, bowiem dziś chusta będzie jego główną ozdobą :)))
Ależ się cieszę:)))))

18 października 2012

W pędzie

gdzieś między odkurzaniem, smażeniem placuszków i gotowaniem lecza na kolejne dni, odbieraniem dzieci z placówki edukacyjnej, w tempie przyspieszonym powstały stworki ;)))
Żeby było do pary, dwa, w dodatku miały być urocze i miłe dla oka - mam zatem nadzieję że zostaną docenione i staną się miłymi towarzyszkami zabaw dwóch miłych dziewczynek dla których zostały stworzone :)

Oto MYSZY - kto strachliwy niech nie patrzy:)

Jeszcze przyszła monarchini:)


Wyjątkowa myszka, dla wyjątkowej Królewny nazywającej siebie Myszką ;)


Niekoronowana rozpoczęła już daleką podróż do swej nowej, maleńkiej właścicielki:)
Koronowana czeka na jeszcze dłuższą wyprawę, a będzie daleka i skomplikowana, bo zamorska:)
Pozostaje mieć nadzieję że przypadną nowym właścicielkom do serc :)

Pozdrawim ciepło:)

16 października 2012

Wydziergałam sobie ;)

już czas jakiś temu.
Na chwilę obecną pochłaniają mnie inne obowiązki, których przez nowe uzależnienie troszkę się już namnożyło :P
Jednak odkryłam sama coś, co odkryła niejedna dziergająca przede mną. I pogrążyłam się w zachwycie na ten rodzaj uzależnienia, ponieważ jest mimo wszystko, bardzo praktyczny - żadne inne rękodzielnictwo jakie dotąd zajmowało moją głowę i ręce, nie było tak mało skomplikowane w zastosowaniu:) Sznurek i szydełko, ewentualnie mini nożyczki zmieszczę zawsze w swojej torebce - nawet tej niewielkiej. Dzięki czemu miałam niewątpliwą przyjemność dziergać ostatnio w poczekalni lekarskiej czy podczas wizyty koleżanki. Fajna sprawa, korzyść dodatkowa: gdy już obrobię się z wszystkimi zaległościami domowymi, ten sposób (czyt. dzierganki), relaksu i działania, z czasem nie spowoduje większych strat i zawirowań w gospodarstwie domowym :)
Tak a propos czasu na rękączynienie przypomniałam sobie właśnie ambitny plan nadrobienia zaległości rękodzielniczych powstałych kilka lat temu...
Kiedyś, dawno już temu zabrałam na wakacje swój zestaw do dekupażu - osoby dekupażujące wiedzą że niemało TEGO jest, te wszystkie farby, kleje, primery, papiery, serwetki, lakiery... najbardziej skomplikowane pod względem upchnięcia w samochodzie osobowym, zapakowanym na wywczasy z dwójką małoletnich. Jednak jak się potem okazało, był to bardzo trafiony pomysł, ponieważ podczas jednego z deszczowych dni dekupażowałam wraz z koleżanką i naszymi dzieciakami:) Świetne wspomnienia, w efekcie również piękne pamiątki:)
Wracam do tytułowych dziergadeł:)
Nic skomplikowanego, tylko róże, które znalazły zastosowanie między innymi:




Dziergane róże znalazły także zastosowanie w woreczkach z lawendą:

 Jednak żeby nie było zbyt nudno powstały jeszcze woreczki które ozdobiłam trochę inaczej:

 Jak widać, pojawiły się nawet anioły ;)))


Na koniec jeszcze inne wianki, bardziej tradycyjne, które zrobiłam jeszcze w pierwszych dniach września.
Odłożone czekały na prezentację - ciągle "czegoś" im brakowało. Teraz są takie:


 Ten na kole styropianowym, w sam raz dla uroczej dziewuszki :))

To tyle, do następnego :))) Bo z dziergadłami jeszcze nie skończyłam, już mam kolejny pomysł ;)))

Pozdrawiam ciepło:)