Stała czyli ciągła, niezmienna, a niezmienne jest to że się u mnie stale, niezmiennie, ciągle dzieje:))) No, KONSTANS zwyczajnie:))))
Żeby nie było że u wszystkich coś, a u mnie NIC;)
A dzieje się dużo. Dlatego dziś długi post będzie - ostatnio oszczędzałam Was moi Kochani Czytacze, dziś nadrabiam zaległości i spieszę donieść co u nas:))
Po pierwsze - MAM URLOP!!! :DDD
A co za tym idzie - "udaję" że mam niekończące się wakacje. Udaję na potrzeby dzieci:) W sumie to takie udawanie męczące jest i skomplikowane, nieziemskiej wprost kreatywności wymaga. Jako że okresowo kreatywna bywam to wymyśliłam:
1. - będziemy gościć gości. W teorii wszyscy (czyt. goście, my i dzieci) szczęśliwi będą. Teoria teorią, a w praktyce okazało się:
- szczęście to pojęcie o niezwykle szerokim znaczeniu. We mnie i koleżance zalęgło się w związku z tym całkowicie nowe odczucie owego SZCZĘŚCIA - my je osiągnęłyśmy, dzieci? momentami...;)
Fotorelacji nie będzie - z nadmiaru szczęścia:)))
Goście juz pojechali. Wracamy pomału na stałe tory życia naszej domowej kolejki wąskotorowej. Mknie znowu w swoim stałym tempie, choć nie zwalnia, nie, nie:)), tak więc:
2. rękoczynię:) - znaczy konstans:) na razie tylko zajawki, o takie:
jak widać, młodsze dziecko też musi zarobić na chleb i omastę do niego;)))
A ile radości przy tym:)))
Dalsze prace w tej kwestii się toczą:)
Tu jak widać, kosz wiklinowy w stanie rozkładu niemalże:P
naprawiam, rekonstruuję, upiększam:)
ciag dalszy nastąpi...
dalszy ciąg dalszy fotorelacji wkrótce:) Wiem, wiem, obiecuję od dawna, powtarzam jak mantrę. Ale mimo ciągłej pracy nad różnymi mymi "dziełami" ciągle jeszcze nie mam jak tego wszystkiego ogarnąć, w efekcie zaprezentować;>3. nudzę się:) czyli...
ponownie wpadłam w zaprawy:) Znaczy wekuję co natura stworzy, w tym przypadku sałatkę ogórkową co to zimową porą jak znalazł do obiadu zapodam:)
Przepisik??? A służę uprzejmie:
2 kg ogórków gruntowych umyć i pokroić w plasterki (ze skórką). Przyrządzić zalewę: 5 szklanek wody, 2 szklanki cukru, 1 szklanka octu, płaska łyżeczka chili (ja dałam papryczki peperonchino - kilka) - zagotować. W międzyczasie, lub nawet we wcześniejszym międzyczasie (wieczór wcześniej):) pokroić w cieniutkie plasterki z 5-6 główek czosnku. Czosnek ów podsmażyć na rumiano w niewielkiej ilości oliwy.
Do wymytych słoików wkładać pokrojone ogóreczki, zalać zalewą a na wierzch położyć 1 płaską łyzkę usmażonego czosnku. Zakręcić i pasteryzować małą chwilkę:))) I koniec.
Po tygodniu można dokonać degustacji. Jednak odradzam, bo z sałatkowych zapasów czynionych na zimową porę nie zostanie nic. Oczywiście, wolna wola:))))
Nie mniej polecam gorąco, ja już mlaskam smakowicie:)))
4. przesyłki odbieram:)
Przesyłki po przejściach. Zakupiłam na pchełkach tkaninki. W czerwcu jeszcze chyba i za sprawą mojego gapiostwa, zapominalstwa i okresowego życia w innym wymiarze rzeczywistości, materiały dotarły do mnie tydzień temu bodajże... bez komentarza, pochwalę się jeno wyglądem ich słodkim:
Śliczne, nieprawdaż??? Pojęcia nie macie jak bardzo wyczekane, a jaki plan na nie posiadam:))) Ha, nie zdradzę, jeszcze przez chwilkę nie zdradzę:)))
5. bawię się, będąc w ciągłym kurcgalopku, bo w skupieniu i bezruchu się nie daje:) bawimy się z dziećmi w INDIAN. Zabawa przednia, wymagająca czasowo i rękoczynowo: tipi trzeba rozstawiać, życie indiańskich plemion przybliżyć, stroje i najważniejsze gadżety indiańskie wykonać. Potem to już z górki, zdobywamy kolejne "orle pióra" bawiąc się w tropicieli bizonów, ćwiczymy w strzelaniu z łuków, gotujemy strawy w kociołku" na sposób indiański podając w liściach, tańcząc w kręgu prosimy Wielkiego Monitou o wszystko co można wymyślić aby tylko Wielki dał. Fajki nie palimy:D Fajna zabawa, a ja, tępota skasowałam zdjęcia:PP Teraz czekamy tęsknie na słoneczko aby ponowić zabawę, i uzupełnić dzisiejszą relację zdjęciami:D
6. Kończę- wszystko co opisane wyżej i nieco więcej, a co się cięgnie za mną jak przysłowiowy smrodek wcale nie pedagogiczny:P Jak ukończę to się pochwalę:)
I tak na koniec. Trochę przemyśleń w stylu matki Polki Lękliwej.
Sprawa która od roku prawie spędza mi sen z powiek. Dzieci:P
Dzieci me kocham miłością czasem nawet odwzajemnioną ;D.
O dzieci swe, jak każda matka dbam, i bywa że martwię się. Normalka znaczy.
Dzieci me mają pewną "przywarę", w sumie to nawet, jeśli pomyśli się o konsekwencjach, przywarę dość niemiłą. Mianowicie ufność i wiarę niezłomną w dobroć i dobrą wolę człeka każdego, ze szczególnym uwzględnieniem człowieka obcego, całkiem nieznanego. Konsekwencje owej ufności każda matka umie sobie wyobrazić, nie mnie jednej spędzają one sen z powiek. Historia ta zaczęła się jak wspomniałam, rok temu.
Zaczęła się niewinnie, nie obfitowała na szczęście w żadne niemiłe konsekwencje, aczkolwiek zmusiła do podjęcia pewnych działań.
Otóż we wrześniu dzieteczki me słodkie przyjęły "słodyczki" od obcego człowieka. Nie powiem, wykazały sie przy tym niemałą wiedzą z zakresu znajomości zasad dobrego wychowania miło dziękując owemu panu za "wspaniałości" jakimi je obdarzył.
Jednak wcale mnie to nie pocieszyło albowiem dla mnie najważniejszy był fakt iż W OGÓLE te "słodyczki" dziecia me przyjęły. Bo czyż nie wpajałam im do główek rzetelnej wiedzy: OD OBCYCH NIC NIE BIERZEMY, Z OBCYMI NIE ROZMAWIAMY, Z OBCYMI NIGDZIE CHODZIMY!!!!
Trzy podstawowe zasady z którymi urodzone w dwudziestym pierwszym wieku dzieci zapoznają już w kołysce. I co? I wszystko o kancik...
Wzięły, połknęły, mlasnęły i jeszcze sobie miło pokonwersowały!!!!
Po zapoznaniu się ze szczegółami owej przygody, po namyśle i konsultacjach z Osobistym postanowiliśmy wprowadzić w życie NAUKI.
Nauki z zakresu życia w społeczeństwie RÓŻNYM. Z oczywistych względów z naciskiem na RÓŻNYM. Przebiegało to mniej więcej tak:
Dzieci, NIE WOLNO przyjmować żadnych słodyczy od OBCYCH ludzi! (MY)
- ale ten pan nie był obcy! (Jaś)
Skąd to wiecie?
- bo stał koło nas!(Jaś)
Ale on mógł być złym człowiekiem!
- nieprawda, on był miły!!! (TOŚ)
Skąd to wiecie???
- bo się do nas usmiechał! (Toś)
Ale ten pan mógł wam zrobić krzywdę!
- nie, bo ja jestem silny i ja bym go popchnął! (Jaś)
Dzieci, nie poradzicie sobie z dorosłym człowiekiem!
- damy radę, ja go popchnę! (Jaś)
- a ja kopnę (Toś)
Osobisty nie wytrzymał, znienacka zamarkował popchnięcie Janka. Jaś sie oczywiście mocno przestraszył, po czym skomentował zapłakany i rozżalony: "tata tak nie moze, a pana i tak bym kopnął!"
Nie widząc możliwości rozwiązania tego problemu przy pomocy tłumaczenia i rozmów sięgnęliśmy dna pedagogicznych metod i zagroziliśmy zastosowaniem kar jeśli w przyszłości dzieci nadal będą brały/ rozmawiały/odchodziły itp. Starałam sie nie myśleć że w ostatecznym "starciu" kary na nic się zdadzą, nie mniej stanowić miały jakąś barierę dla naszych ufnych i głupiutkich jak sie okazało dzieci.
Nauki te ponawialiśmy wielokrotnie. Problem ten poruszany był niejednokrotnie w przedszkolu dzieci. Edukacja trwała, ze skutkiem mizernym. Ja także ciągle spokoju nie zyskiwałam. No bo jakby tu przekazać to co ważne i najbardziej istotne w kwestii bezpieczeństwa, ale też w taki sposób co by dziecięcia oba jednak całkowicie nie straciły wiary w drugiego człowieka, tak by jednak nie wystraszyły się całkowicie. Bo wiadomo że nie każdy człek złym jest, jednostki jeno...aczkolwiek zło czaić może się wszędzie i pod różną postacią. Błędne koło:>
Dziś stałam sie przypadkowym świadkiem dyskusji moich dzieci dotyczących "bezpiecznych zasad" jak to ujęła Tosia. Przytoczę to co udało mi się spamiętać:
- nie wolno wybiegać na ulicę ( Jaś miewał z tym problemy, twierdził bowiem że zdąży uciec przed autem!);
- nie wolno zjadać zatrutych owoców w lesie!
- nie wolno iść z obcym złym panem. Nawet jak się śmieje, bo może to być zły czarnoksiężnik. (Tosia)
- Panie też mogę być wredne! I otrute! (:)) (Jaś)
- nie wolno jeść słodycków od obcych (Jaś)
- tseba uwazać na slimaki zeby nie zabić(pomysł Jasia - empatyczne dziecko:))
- nie gadamy z obcymi ludźmi!
- trzeba głośno krzyczeć jak ktoś obcy weźmie za rękę i wyrywać się.
Dużo tego było i długo. Nie powiem żeby jakoś specjalnie mnie ta rozmowa uspokoiła, nie mam pewności na ile w sytuacji krytycznej "wiedza" moich dzieci znalazłaby zastosowanie, czy przestrzegałyby tych zasad. Nie mniej ucieszyłam sie w duchu że jednak coś tam dociera pomalutku do tych łepetynek, coś nawet w nich zostaje i podlega przemyśleniu, a w efekcie "dyskusji".
Nie chcę wychowywać swych dzieci w strachu przed drugim człowiekiem. Nie chcę by bały się wszystkich i wszystkiego na tak zwany wszelki wypadek. Chcę tylko by wiedziały że bywa różnie, że ludzie mogą być różni, tak jak różne ich słowa i zachowanie mogą mieć intencje.
I najważniejsze; ciagle mam nadzieję że wszystko to o czym piszę nigdy nie będzie miało miejsca, ja tylko proszę o ostrożność przecież, i ostrzegam na wszelki nigdy i niedokonany...
I tak się niewesoło zrobiło:>
Z nadzieją jednak na przyszłość...
Nie mniej żegnam się cieplutko ciagle z nadzieją na... wszystko :)) Teraz przede wszystkim na słoneczko coby ponownie zza wielkiej chmury wyszło:))))
Papapa