W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





28 lipca 2010

Konstans

znaczy stała:)
Stała czyli ciągła, niezmienna, a niezmienne jest to że się u mnie stale, niezmiennie, ciągle dzieje:))) No, KONSTANS zwyczajnie:))))
Żeby nie było że u wszystkich coś, a u mnie NIC;)
A dzieje się dużo. Dlatego dziś długi post będzie - ostatnio oszczędzałam Was moi Kochani Czytacze, dziś nadrabiam zaległości i spieszę donieść co u nas:))

Po pierwsze - MAM URLOP!!! :DDD
A co za tym idzie - "udaję" że mam niekończące się wakacje. Udaję na potrzeby dzieci:) W sumie to takie udawanie męczące jest i skomplikowane, nieziemskiej wprost kreatywności wymaga. Jako że okresowo kreatywna bywam to wymyśliłam:
1. - będziemy gościć gości. W teorii wszyscy (czyt. goście, my i dzieci) szczęśliwi będą. Teoria teorią, a w praktyce okazało się:
- szczęście to pojęcie o niezwykle szerokim znaczeniu. We mnie i koleżance zalęgło się w związku z tym całkowicie nowe odczucie owego SZCZĘŚCIA - my je osiągnęłyśmy, dzieci? momentami...;)
Fotorelacji nie będzie - z nadmiaru szczęścia:)))
Goście juz pojechali. Wracamy pomału na stałe tory życia naszej domowej kolejki wąskotorowej. Mknie znowu w swoim stałym tempie, choć nie zwalnia, nie, nie:)), tak więc:

2. rękoczynię:) - znaczy konstans:) na razie tylko zajawki, o takie:


jak widać, młodsze dziecko też musi zarobić na chleb i omastę do niego;)))
A ile radości przy tym:)))
Dalsze prace w tej kwestii się toczą:)

Tu jak widać, kosz wiklinowy w stanie rozkładu niemalże:P
naprawiam, rekonstruuję, upiększam:)
ciag dalszy nastąpi...
dalszy ciąg dalszy fotorelacji wkrótce:) Wiem, wiem, obiecuję od dawna, powtarzam jak mantrę. Ale mimo ciągłej pracy nad różnymi mymi "dziełami" ciągle jeszcze nie mam jak tego wszystkiego ogarnąć, w efekcie zaprezentować;>

3. nudzę się:) czyli...
ponownie wpadłam w zaprawy:) Znaczy wekuję co natura stworzy, w tym przypadku sałatkę ogórkową co to zimową porą jak znalazł do obiadu zapodam:)


Przepisik??? A służę uprzejmie:

2 kg ogórków gruntowych umyć i pokroić w plasterki (ze skórką). Przyrządzić zalewę: 5 szklanek wody, 2 szklanki cukru, 1 szklanka octu, płaska łyżeczka chili (ja dałam papryczki peperonchino - kilka) - zagotować. W międzyczasie, lub nawet we wcześniejszym międzyczasie (wieczór wcześniej):) pokroić w cieniutkie plasterki z 5-6 główek czosnku. Czosnek ów podsmażyć na rumiano w niewielkiej ilości oliwy.
Do wymytych słoików wkładać pokrojone ogóreczki, zalać zalewą a na wierzch położyć 1 płaską łyzkę usmażonego czosnku. Zakręcić i pasteryzować małą chwilkę:))) I koniec.
Po tygodniu można dokonać degustacji. Jednak odradzam, bo z sałatkowych zapasów czynionych na zimową porę nie zostanie nic. Oczywiście, wolna wola:))))
Nie mniej polecam gorąco, ja już mlaskam smakowicie:)))


4. przesyłki odbieram:)
Przesyłki po przejściach. Zakupiłam na pchełkach tkaninki. W czerwcu jeszcze chyba i za sprawą mojego gapiostwa, zapominalstwa i okresowego życia w innym wymiarze rzeczywistości, materiały dotarły do mnie tydzień temu bodajże... bez komentarza, pochwalę się jeno wyglądem ich słodkim:



Śliczne, nieprawdaż??? Pojęcia nie macie jak bardzo wyczekane, a jaki plan na nie posiadam:))) Ha, nie zdradzę, jeszcze przez chwilkę nie zdradzę:)))

5. bawię się, będąc w ciągłym kurcgalopku, bo w skupieniu i bezruchu się nie daje:) bawimy się z dziećmi w INDIAN. Zabawa przednia, wymagająca czasowo i rękoczynowo: tipi trzeba rozstawiać, życie indiańskich plemion przybliżyć, stroje i najważniejsze gadżety indiańskie wykonać. Potem to już z górki, zdobywamy kolejne "orle pióra" bawiąc się w tropicieli bizonów, ćwiczymy w strzelaniu z łuków, gotujemy strawy w kociołku" na sposób indiański podając w liściach, tańcząc w kręgu prosimy Wielkiego Monitou o wszystko co można wymyślić aby tylko Wielki dał. Fajki nie palimy:D Fajna zabawa, a ja, tępota skasowałam zdjęcia:PP Teraz czekamy tęsknie na słoneczko aby ponowić zabawę, i uzupełnić dzisiejszą relację zdjęciami:D

6. Kończę- wszystko co opisane wyżej i nieco więcej, a co się cięgnie za mną jak przysłowiowy smrodek wcale nie pedagogiczny:P Jak ukończę to się pochwalę:)

I tak na koniec. Trochę przemyśleń w stylu matki Polki Lękliwej.
Sprawa która od roku prawie spędza mi sen z powiek. Dzieci:P
Dzieci me kocham miłością czasem nawet odwzajemnioną ;D.
O dzieci swe, jak każda matka dbam, i bywa że martwię się. Normalka znaczy.
Dzieci me mają pewną "przywarę", w sumie to nawet, jeśli pomyśli się o konsekwencjach, przywarę dość niemiłą. Mianowicie ufność i wiarę niezłomną w dobroć i dobrą wolę człeka każdego, ze szczególnym uwzględnieniem człowieka obcego, całkiem nieznanego. Konsekwencje owej ufności każda matka umie sobie wyobrazić, nie mnie jednej spędzają one sen z powiek. Historia ta zaczęła się jak wspomniałam, rok temu.
Zaczęła się niewinnie, nie obfitowała na szczęście w żadne niemiłe konsekwencje, aczkolwiek zmusiła do podjęcia pewnych działań.
Otóż we wrześniu dzieteczki me słodkie przyjęły "słodyczki" od obcego człowieka. Nie powiem, wykazały sie przy tym niemałą wiedzą z zakresu znajomości zasad dobrego wychowania miło dziękując owemu panu za "wspaniałości" jakimi je obdarzył.
Jednak wcale mnie to nie pocieszyło albowiem dla mnie najważniejszy był fakt iż W OGÓLE te "słodyczki" dziecia me przyjęły. Bo czyż nie wpajałam im do główek rzetelnej wiedzy: OD OBCYCH NIC NIE BIERZEMY, Z OBCYMI NIE ROZMAWIAMY, Z OBCYMI NIGDZIE CHODZIMY!!!!
Trzy podstawowe zasady z którymi urodzone w dwudziestym pierwszym wieku dzieci zapoznają już w kołysce. I co? I wszystko o kancik...
Wzięły, połknęły, mlasnęły i jeszcze sobie miło pokonwersowały!!!!
Po zapoznaniu się ze szczegółami owej przygody, po namyśle i konsultacjach z Osobistym postanowiliśmy wprowadzić w życie NAUKI.
Nauki z zakresu życia w społeczeństwie RÓŻNYM. Z oczywistych względów z naciskiem na RÓŻNYM. Przebiegało to mniej więcej tak:
Dzieci, NIE WOLNO przyjmować żadnych słodyczy od OBCYCH ludzi! (MY)
- ale ten pan nie był obcy! (Jaś)
Skąd to wiecie?
- bo stał koło nas!(Jaś)
Ale on mógł być złym człowiekiem!
- nieprawda, on był miły!!! (TOŚ)
Skąd to wiecie???
- bo się do nas usmiechał! (Toś)
Ale ten pan mógł wam zrobić krzywdę!
- nie, bo ja jestem silny i ja bym go popchnął! (Jaś)
Dzieci, nie poradzicie sobie z dorosłym człowiekiem!
- damy radę, ja go popchnę! (Jaś)
- a ja kopnę (Toś)
Osobisty nie wytrzymał, znienacka zamarkował popchnięcie Janka. Jaś sie oczywiście mocno przestraszył, po czym skomentował zapłakany i rozżalony: "tata tak nie moze, a pana i tak bym kopnął!"
Nie widząc możliwości rozwiązania tego problemu przy pomocy tłumaczenia i rozmów sięgnęliśmy dna pedagogicznych metod i zagroziliśmy zastosowaniem kar jeśli w przyszłości dzieci nadal będą brały/ rozmawiały/odchodziły itp. Starałam sie nie myśleć że w ostatecznym "starciu" kary na nic się zdadzą, nie mniej stanowić miały jakąś barierę dla naszych ufnych i głupiutkich jak sie okazało dzieci.
Nauki te ponawialiśmy wielokrotnie. Problem ten poruszany był niejednokrotnie w przedszkolu dzieci. Edukacja trwała, ze skutkiem mizernym. Ja także ciągle spokoju nie zyskiwałam. No bo jakby tu przekazać to co ważne i najbardziej istotne w kwestii bezpieczeństwa, ale też w taki sposób co by dziecięcia oba jednak całkowicie nie straciły wiary w drugiego człowieka, tak by jednak nie wystraszyły się całkowicie. Bo wiadomo że nie każdy człek złym jest, jednostki jeno...aczkolwiek zło czaić może się wszędzie i pod różną postacią. Błędne koło:>
Dziś stałam sie przypadkowym świadkiem dyskusji moich dzieci dotyczących "bezpiecznych zasad" jak to ujęła Tosia. Przytoczę to co udało mi się spamiętać:
- nie wolno wybiegać na ulicę ( Jaś miewał z tym problemy, twierdził bowiem że zdąży uciec przed autem!);
- nie wolno zjadać zatrutych owoców w lesie!
- nie wolno iść z obcym złym panem. Nawet jak się śmieje, bo może to być zły czarnoksiężnik.  (Tosia)
- Panie też mogę być wredne! I otrute! (:)) (Jaś)
- nie wolno jeść słodycków od obcych (Jaś)
- tseba uwazać na slimaki zeby nie zabić(pomysł Jasia - empatyczne dziecko:))
- nie gadamy z obcymi ludźmi!
- trzeba głośno krzyczeć jak ktoś obcy weźmie za rękę i wyrywać się.

Dużo tego było i długo. Nie powiem żeby jakoś specjalnie mnie ta rozmowa uspokoiła, nie mam pewności na ile w sytuacji krytycznej "wiedza" moich dzieci znalazłaby zastosowanie, czy przestrzegałyby tych zasad. Nie mniej ucieszyłam sie w duchu że jednak coś tam dociera pomalutku do tych łepetynek, coś nawet w nich zostaje i podlega przemyśleniu, a w efekcie "dyskusji".
Nie chcę wychowywać swych dzieci w strachu przed drugim człowiekiem. Nie chcę by bały się wszystkich i wszystkiego na tak zwany wszelki wypadek. Chcę tylko by wiedziały że bywa różnie, że ludzie mogą być różni, tak jak różne ich słowa i zachowanie mogą mieć intencje.
I najważniejsze; ciagle mam nadzieję że wszystko to o czym piszę nigdy nie będzie miało miejsca, ja tylko proszę o ostrożność przecież, i ostrzegam na wszelki nigdy i niedokonany...

I tak się niewesoło zrobiło:>
Z nadzieją jednak na przyszłość...

Nie mniej żegnam się cieplutko ciagle z nadzieją na... wszystko :)) Teraz przede wszystkim na słoneczko coby ponownie zza wielkiej chmury wyszło:))))

Papapa

17 lipca 2010

Przed

Dostałam:)
Takie fajne rameczki, wyglądają sobie na razie tak:

Na tym zdjęciu widać fragment "tego" co usiłuję przemalować od dłuższego czasu:P

Ramki absolutnie do przemalowania. Właśnie od kilku dni usiłuję to zrobić:P Ale ten rozkoszny upalik jakoś mnie  demotywuje. Basen kusi, "chłód" domu również, praca absorbuje , i dzieci własne... Fajną zabawę wymyśliliśmy. Od kilku dni uskuteczniamy ją z niesłychanym powodzeniem:) Relacja wkrótce.
Dziś jeszcze ramkami się napawam:D. Polowałam na takie od dłuższego czasu. I przez przypadek mam:) Tylko dlatego że osoba która dostała je jako pierwsza zupełnie nie miała na nie pomysłu. Cóż, takie cuda zmarnować się nie mogą przecież, tym bardziej że pomysł na nie mam, a jakże:DDD


W dodatku tak wdzięcznie pozują do zdjęć w plenerze:) Zachodzące słoneczko, jaskry kolorowe - bajka:)


Wpadła mi także w ręce taka skrzyneczka. Po owocach jak wskazuje napis. Dość masywna, ze sklejki. Szkoda tylko że dno takie "ażurowe", choć nie przeszkadza mi to jakoś zbyt mocno. Zastanawiam się tylko jak ją wykorzystać. Początkowo myślałam o skrzynce kwiatowej, teraz jakoś zagnieździł mi się w głowie pomysł aby wykorzystać ją do przechowywania resztek tkanin. Jakkolwiek by nie było, coś z niej będzie, bez dwóch zdań:). Recykling przy tym pełną gębą :DDD


Tak to wygląda PRZED przemianą, ale już po szlifowaniu. Wkrótce, mam nadzieję:P, pokażę jak wyglądają moje skarby PO przemianie:)

Tymczasem żegnam, ciągle upalnie:)))

12 lipca 2010

Trzeba

wziąć się wreszcie do roboty:P

Nie będę marudziła że gorąco, oj nie! Choć obecnie panująca aura jest męcząca, ja nie bedę narzekała.
Przede wszystkim dlatego że minione zimowo- wiosenne miesiące nieźle dały w kość chłodami, deszczami i nastrojami - bo o dobry wówczas było ciężko:)
Więc ja wbrew niektórym - CIESZĘ SIĘ NIEZMIERNIE!!!
Czuję się trochę jak na wakacjach w krajach śródziemnomorskich.
W taką pogodę lat temu kilka nazad zwiedzało się a to Coloseum, a to Watykan, czy szalało w Rimnni. Nawet październik na Lazurowym był równie upalny:) Ja to jednak lubię taka pogodę, choć dyszę jak lokomotywa i pot ze mnie spływa... Alew moim przekonaniu takie właśnie powinno być lato! Tęskniłam za nim całe dziewięć miesięcy - bo tyle wynika z moich obliczeń, dni słotnych i zimnych, błeeee, ja ich nie chcę, dla mnie takie lato może trwać jeszcze pół roku, albo ciągle z maleńką przerwą na śnieżną zimę:)))
Ale nie o tym miało być.
Otóż, donoszę że zaczynam się mobilizować do prac na rzecz domu oraz... uprzyjemniania sobie nastroju.
Maluję, choć opornie mi to idzie, jednak maluję elementy stałe mojej sypialni oraz łazienki. Trochę czasu mi to jeszcze zajmie, ale się maluje. Wolniutko, wszak po pracy dzieciom własnym też muszę czas uprzyjemnić, więc jak nie basen, to jeziorko, albo romantyczny i niezwykle... pożyteczny spacerek do lasu popołudniową porą na ... kurki. Tak więc na prace rękodzielniczo - domowe późne wieczory i noc pozostaje.
Swoją drogą jakie z tych kurek  uparte i dzielne grzybki! Poszycie w lesie suchutkie, aż trzeszczy gdy się po nim chodzi, a grzybki jak malowane! Zadziwiające! Dziś już nie pójdę na zwiady grzybowe, dzis planuję zbiory porzeczki czarnej, na pyszny sok. Ale jutro muszę się przejść, choć wątpię aby tym razem zbiory były równie udane jak wszystkie dotąd (cztery!), ze względu na panującą suszę.
Zrobiłam - uszyłam:

Mój pierwszy domeczek, z niebieskimi okiennicami! :)
Prezentowy, poszedł już do właścicielki, taki drobiażdżek, durnozwieszka:)
Ale sympatyczna, myślę:)
Poza tym, jeszcze:


Wianki są wg. mnie niezwykle wdzięcznym prezencikiem.
Ten tez powędrował do swojej nowej właścicielki. 
Taki prosty sposób na upiększenie małego kącika:)

Na koniec pochwalę się.  Jestem już po pierwszych zbiorach lawendy. Mojej osobistej, własnoręcznie wyhodowanej z maleńkich gałązeczek. Moja własna lawenda! Ależ to cieszy :D





I zakwitły wreszcie moje jaskry:) Stanowczo radują moje oczy. Już planuję w przyszłym roku dokupić cebulek. Będę miała ŁAN jaskrów. To rzeczywiście niezwykle piekne, kolorowe kwiaty.
Miałam je już kiedyś, ale nie wyrosły, do dziś nie wiem co się stało. Tym bardziej że obok nich wsadzone były i inne kwiaty cebulowe, i one pieknie wyrosły, natomiast jaskry nie:> posadziła m je w tym roku, dość późno, bez przekonania, trochę na zasadzie "a nóż widelec, a jak nie to łyżka"..:)))
No i jest, cała prawie zastawa stołowa!!! :DD



Anitko, widzisz??? Wiem że też jesteś ich fanką:)

A pamiętacie gdy narzekałam na nasturcje, co to miały wdzięcznie się piąć po moim własnoręcznie plecionym trejażu??? Otóż rzeczone nasturcje wyrosły sobie, niezbyt gęsto, kwitną sobie tak sobie, i niewiele z pnączem mają wspólnego, ale i tak je lubię:D


Na koniec przedstawiam OLEANDRA, zimował sobie w mojej sypialni, raczej nie jest jakiś specjalnie okazały, ale kwitnie całkiem miło, a przede wszystkim w moim ulubionym kolorku. Nic nie poradzę że lubię kwiaty w kolorach białym i niebieskim. Choć gdyby ktoś uważnie śledzący mojego bloga, był bardziej dociekliwy, zorientował by się że w moim "ogrodzie" jak na razie króluje ... róż :D


THE END  :D

Koniec, pokazałam co chciałam. Teraz idę podglądać co u Was:)
Pozdrawiam cieplutko.

9 lipca 2010

Nadal

nie mam nic do pokazania:P

Ale! Muszę TO opowiedzieć:DDD
Wczorajsze późne popołudnie spędziłam z dziećmi w lesie.
Godzinkę, minut trzydzieści :)
Kurczaczków szukaliśmy, tych małych, pomarańczowych, apetycznych niezwykle:)
Podczas wielkich poszukiwań dziecko me najmłodsze imieniem Jaś, dobyło z siebie głębokie, donośne westchnienie po czym rzekło, ni to do siebie, ni to do mnie, ni to w przestrzeń otaczającego nas zewsząd lasu:
- no tak, tak to jest jak się jest starym cłowiekiem, nie widzi się gzybów całkowicie...
ja (z delikatną pretensją)- a kto niby jest tym starym człowiekiem???!!!
Jan: no JA juz jestem stary!
delikatna pretensja ustąpiła miejsca wielkiemu zadziwieniu:
ja: a poczym poznaje się starego człowieka???
Jan: nooo, coś ty mamo, nie wies???!!! Stary cłowiek jest zardzewiejący!!!!

A co ma rdza do grzybów??? Tego już się nie dowiedziałam, bowiem mój stary "zardzewiejący człowiek" znalazł stado kur:DDD
Z drugiej strony OGROMNIE się cieszę że to nie było odniesienie do mnie, starowinki:DDDD

Siłą rozpędu i gnającej mnie ciekawości zapytałam Tosię, jak rozumie starość.
I usłyszałam:
Niestety:P
T: Stary człowiek, ale taki bardzo stary, nie taki jak ty mamo, bo ty będziesz taka stara za ROK (sic!), to ma sztuczne zęby, laskę i nie myśli o głupotach. Na grzyby nie chodzi, w jeziorze się nie kąpie, tylko gada i gada, tak wiesz, sam nie wie co!

I co powiecie???
Mogłam nie pytać.
Starość widziana oczyma dziecka jest przerażająca.
Jak nie rdza to głupota plus części zamienne :P

Gorąco pozdrawiam - niech słońce nam służy, a pogoda dłuży:)))

4 lipca 2010

E tam :P

nic mi się nie chce. Lenia mam straszliwego.
Pisać tez mi się nie chce...
E tam:P
Dzieci mają frajdę, pogoda dopisuje, prawie tropiki, basen w końcu wykorzystany jak należy:



Centrum integracyjno - rozrywkowe też święci swoje triumfy:)
Przynajmniej dziatwa szczęśliwa i spełniona.
Bo ja za co się wezmę to... D przysłowiowa, wołowa w dodatku:P
Nic mi jakoś nie idzie.
Płatki różane ciągle zbieram, suszę, przerabiam i tyle...
Na kurkach z dzieciami byłam.


Dwa razy byłam. W sumie kilogram kurczaczków zebrałam. Pierogi zrobiłam, i sosik śmietankowy i jajeczniczkę, i tyle...
Tyle miałam planów i potrzeb domowych. I pustka mnie jakowaś ogarnęła...
Już znikam. Mam wyrzuty że cokolwiek skrobnęłam, zamieszałam, ferment zasiałam.
Nie jest to budujące, oj nie jest:P

Nie mniej pozdrawiam serdecznie.
Obiecuję się wkrótce pozbierać.
Noooo, muszę przecież:P
Papapa