VIVA... MAŁŻONEK :))
Urodziny dziś ma!
Nieważne które, nie będę mu DZIŚ wypominać. Mam gest, stać mnie DZIŚ na niego, za jutro nie ręczę, bo pewnie troszeńkę faceta podręczę, a co ;)
No to żeby "uświęcić" TEN dzień, troszkę się wysiliłam i zrobiłam obiad włoski.
Najlepsze jest to że jutro też będzie włoski - specjalność Osobistego bowiem skonsumujemy rodzinnie o pięknej, smakowitej wielce nazwie: spaghetti carbonara. A w miniony poniedziałek też było po włosku, i równie smakowicie, choć domowo - pizzowo:). I taki prawie tydzień włoski nam się udał.
Bo my lubimy Włochy, bardzo!
Dzieci lubią jak dotąd tylko kulinarnie, ale zawsze to COŚ. Bo gdy już TAM pojedziemy rodzinnie (bo pojedziemy na pewno... kiedyś), to przynajmniej do kuchni nie będą uprzedzone:)))
Od poniedziałku korzystamy z tych nielicznych chwil które możemy spędzić razem.
Oboje z mężem urlop mamy (ten zaległy, za rok ubiegły...), więc dziatwa nam się domowo patałęta tu i ówdzie, my razem z nią tam i siam... i tak czas mija strasznie szybko na tym "tam-sianiu".
A skoro już tak sobie "czcimy" TEN dzień to, postanowiliśmy uczcić go całkowicie, i zabraliśmy dzieciaki w miejsce magiczne;). Sami zobaczcie:
Jezioro, od strony jeziora:)
Janek od strony pomostu, bo dlaczego iść prostą drogą, skoro można sobie zejście "uprzyjemnić"...
czyli "Jan mistrz kombinowania w akcji"
A Tosia sobie jeździ...
... choć Jan nadal kombinuje...
Tosia ciągle jeździ, z przerwami na malownicze pozowanie w stylu:
"na całych jeziorach Ty..."
a Janek nadal kombinuje...
gdy Jan chce juz zaprzestać kombinowania, na drodze zawsze COŚ stanie mu na przeszkodzie,
czyli "Emi przeszła do natarcia":)
Rodzina na jeziora lodach :)
tego właśnie jeziora :)
Magia polega na tym że latem można w TU sobie miło popływać, a zimą można równie miło sobie pojeździć, co też uczyniliśmy. MAGIA :) Właściwie to dzieci uczyniły, bo my, starcy, łyżew nie posiadamy. A szkoda:> Może w przyszłym roku jaki Mikołaj się zlituje?
I nieważne że to dzieciaki mają bardziej uczczony TEN dzień. Ważne że spędziliśmy go razem :)
Dobra, wracając do makaroni - pampaloni.
Makaron ów zrobiłam z przepisu jednej pani co do Włoch po miłość pojechała i tam już została.Rozumiecie, z tą Miłością zamieszkała :) Najpierw w Wenecji, a potem na Sycylii i jeszcze gdzieś, ale tej książki jeszcze nie czytałam. Pani tej Marlena na imię, De Blasi po mężu się nazywa, a przepis pochodzi z książki pt: Tysiąc dni w Wenecji".
Makaron się nazywa dokładnie i po włosku, szalenie romansowo, zobaczcie same, a potem spróbujcie powiedzieć to głośno z włoskim akcentem :) Bajka! Normalnie od razu śródziemnomorskim latem powiało :)
Tagliatelle con salsa di noci arrostite
czyli
Świeży makaron z sosem z prażonych orzechów włoskich
A przepis brzmi:
Ugotować pół kilograma świeżego tagliatelle, fettucine albo innego wstążkowego makaronu w dużej ilości wody, posolonej solą morską:)
Gdy makaron będzie al dente, odcedzić, przełożyć do miski i wlej do niego półtorej szklanki sosu.
Wymieszaj potrząsając.
SOS (wychodzi ok 2 szklanek)
1/2 kg łuskanych orzechów włoskich, lekko uprażonych
1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
szczypta gałki muszkatołowej
sól morska, pieprz do smaku
1/4 szklanki oliwy z oliwek
1/4 szklanki tłustej śmietany
1/4 szkalnki wina białego
(np; wino santo - cokolwiek to znaczy, lub, moscato - to wiem co znaczy :)
W misce robota kuchennego,zmielić orzechy - ja mam taką sprytną maszynkę wieloczynnościową, więc "sama" mi zmieliła i nie nabrudziła:)
ORZECHY NIE MOGĄ BYĆ ZMIELONE NA MĄKĘ!!! Lubimy czuć ich chrupiący smaczek!
Dodać cynamon, gałkę, pieprz i sól. Zakręcić robotem żeby się połączyły przyprawy z orzechami.
Nie wyłączając robota wlać mieszaninę oliwy, śmietany i wina, i kręcić aż pasta nabierze konsystencji kremu.
Posmakować i ewentualnie dosmaczyć solą i pieprzem.
Wystarcza na cztery porcje.
Resztą posmarujcie chlebek, najlepiej ten własnego wypieku.
A jeszcze lepiej zróbcie sobie wieczór włoski. Zapalcie świece.
Przygotujcie na tacy różne sery,oliwę z czosnkiem, pomidory z mocarellą i bazylią, pieczywo tostowe (stostowane), które polejecie przygotowaną oliwą z czosnkiem, i TEN sos też wykorzystajcie do pieczywka, a wszystko popijcie ulubionym winkiem - gwarantuję miły wieczór, nie tylko małżeński :)))
Zastanawiam się tylko czemu mój sos bardziej pastę przypomina w konsystencji?
Gęsty wyszedł. A Pani Pisarka napisała że jej Włoch Romansowy chleb sobie w nim MOCZYŁ!
Gdzieś popełniłam błąd. Pytanie tylko gdzie???
Ale generalnie polecam sosik, szczególnie jeśli jest się fanem orzechów, takim jak ja:)
A na koniec kota pokażę. Kota o niezwykle nietypowym zachowaniu, i finezyjnej mimice kociej "twarzy". Oraz ptaki pokażę, o niezwykle silnym poczuciu bezpieczeństwa, choć jak dla mnie to raczej kamikadze. Przyjrzyjcie się dokładnie:
Rzecz się dzieje za oknem (zdjęcia przez szybę). Kot sobie siedzi na parapecie, a sikory na "dzieciowym" karmniku. Czy jest to jakaś forma koegzystencji rasowej? Czy też charakter... pacyfisty? A może poczucie "wyższości" ptasiej - wszak kot nie poleci :)))
I tą anegdotką kończę. Idę dalej "czcić" mężowski DZIEŃ :)))
Pozdrawiam ciepło.