W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





30 maja 2011

Zgotowałam:)

bo nie powiem, gotowałam trzy dni prawie.
Wspominałam w poprzednim poście że działać zamierzam rabarbarowo.
Jakoś mnie naszło na rabarbar, pewnie dlatego że w ubiegłym roku odczułam jego brak dotkliwie, zapomniałam o nim, a zimą tęsknota mnie za tym specyficznym smaczkiem ogarnęła ogromna...
Tym razem pamiętałam. I zgotowałam:)
Mam kilka słoiczków konfitury rabarbarowej. A żeby było bardziej szlachetnie i fikuśnie dorzuciłam jeszcze truskawki. Co będę gadać po próżnicy, przez ekran nie posmakujecie przecież, koniecznie zróbcie - polecam:)
Wygląda tak - jeszcze ciepły:)
A robi się tak:

Konfitura rabarbarowo - truskawkowa na miodzie:)
1/2 kg obranego rabarbaru, 1/2 kg truskawek, 1/2 kg cukru 2 łyżki rumu, 3 łyżki miodu.

Rabarbar obrać i pokroić na małe kawałeczki, zasypać cukrem - połową, zalać rumem i odstawić na 2 godziny aby puścił sok. Truskawki umyć, usunąć szypułki, zasypać cukrem - resztą, odstawić na 2 godz. aż puszczą sok.
Po upływie podanego czasu, owoce wymieszać, zagotować mieszając od czasu do czasu i na małym ogniu. Odstawić na kilka minut. W tym czasie można przygotować słoiczki.
Owoce ponownie zagotować na małym ogniu, często mieszając i odszumowując przez ok. 30 min. Gdy masa zgęstnieje dodać miód, jeszcze przez chwilę smażyć całość.
Przełożyć do wyparzonych słoiczków, zakręcić, spasteryzować krótko i odstawić do góry dnem.
i to wszystko, smacznego :)))
U mnie mimo długotrwałego podgotowywania masa nie specjalnie chciała zgęstnieć, więc dziś wymieszałam ja z żelfiksem :> Na smaku nie straciły, na pewno na wyglądzie, bo pewnie gdyby były krócej gotowane, konfitura była by mniej ciemna, znaczy bardziej fotogeniczna :))
Nie mniej smakuje wybornie, spokojnie mogę polecić:)
(przepis kiedyś wynaleziony na necie, przepraszam ale nie pomnę gdzie...)
Oto kolejne w tym sezonie potwory do piwniczki.
Bo sezon na przetworzenie rozpoczęłam w tym roku nietypowo, jeszcze w styczniu (lutym?), gdy skusiłam się wreszcie na wykorzystanie od lat posiadanego przepisu na konfiturę cebulową. Nie zrobiłabym tego, gdyby nie Jagoda z Chaty Magoda, dzięki której przypomniałam sobie o swoim przepisie i po lekkich modyfikacjach zgotowałam:)
Ten cebulowy "wytwór" również polecam, ponieważ jest nieskomplikowany w wykonaniu, a niezwykle smaczny. I przydatny jako samodzielne smarowidełko na pieczywo tudzież jako doskonały dodatek do mięs z grilla :) Jeśli ktos jest zainteresowany służę przepisem:)
Na koniec mój stale tworzony ogród. Zauważyłam że praktycznie wcale o nim w tym roku nie wspominam.
Młody jest, stale dopieszczany, z ciągle dosadzanymi nowymi roślinkami.
Dziś, dla przypomnienia że posiadam i stale zakładam pokazuję niektóre z wciąż nielicznych roślinek w nim kwitnących:





A te maleńtasy wyrosły sobie w szparach kamienia granitowego, jakim jest wyłożone "przednie" podwórko - to bardziej reprezentacyjne... choć do reprezentowania wciąż mu jeszcze daleko :>

 



Te kwiatuszki są naprawdę MINI MINI :)
I lawenda w marcu nabywana się ładnie przyjęła - jedna krzewinka na minusie bo mi ją psinka cholernica wtranżoliła - oddech jej się niestety nie zmienił, za to ja mam brak na klombie :< Dobrze że tylko jedną:>
Warzywa powschodziły, część niestety musiałam dosiewać ponownie - zimno było... ale o warzywniaku być może wkrótce opowiem więcej:)

Dziś kończę i pozdrawiam ciepło:)

26 maja 2011

Najbardziej

na świecie ze słodyczy to ja lubię...
SCHABOWE :)))
Tak mawiała moja polonistka, i ja się pod tym zdaniem podpisuję obiema rękoma :)
Nie ma to jak konkret na talerzu.
Oj, no lubię ciasta i inne słodkości, ale od czasu do czasu. Tym samym nie mam potrzeby pieczenia ciast i ciasteczek na weekendy, ba!, nawet moje dzieci specjalnie się nie napraszają o słodkie wypieki! Wyłom w tej teorii stanowią muffiny, które lubię piec bo zawsze mi wychodzą, a dzieci za nimi przepadają, no i nie ma co kryć, przede wszystkim robi się je błyskawicznie :)
Dziś jednak zrobiłam wyjątek. Wyjątkowo bowiem upiekłam ciasto. Okazja wiadoma i znana wszystkim, a że dodatkowo (i znowu) okazyjnie stałam się posiadaczką pewnego ciekawego warzywa, to upiekłam, bo co się miało zmarnować:)


Zatem oficjalnie prezentuję wszem i wobec CIASTO RABARBAROWE.
Co w nim takiego rewelacyjnego że aż poświęcam mu post??? Otóż, moi Drodzy, jak dla mnie kuchty od konkretów, ciasto owo robi się rewelacyjnie szybko!!! Jest szalenie proste i za wyjątkiem rabarbaru, robi się je z tego co się ma pod ręką - a trzeba naprawdę niewiele:)
Rabarbar tez można zastąpić jakimiś innymi dostępnymi owocami.
Przepis znalazłam jakiś czas temu gdzieś w necie, spodobała mi się jego prostota i wykorzystałam:) I proszę, jak niewiele do szczęścia potrzeba, troszkę mąki, cukru jajek i łala, pachnie, smakuje i jeszcze się człek cieszy jak dziki :)))
Przepisik? Proszę uprzejmie ;)

Ciasto rabarbarowe
300 g rabarbaru, 115 g cukru - rabarbar obrać, pokroić w plasterki, zasypać cukrem i odstawić na godzinę, od czasu do czasu przemieszać.

185 g miękkiego masła, 230 g cukru, 1/2 łyżeczki ekstraktu wanilii (ja dałam 2 łyżeczki cukru wanil.), 3 jajka, 90 g mąki,3/4 łyżeczki proszku do pieczenia, 1 łyżka cukru, cukier puder do posypania.

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni.
Formę o wymiarach 30x40 cm wyłożyć papierem do pieczenia.
Mikserem utrzeć ciasto z cukrem i wanilią na puszysta masę. Po czym dodawać pojedynczo jajka, po wbiciu każdego dokładnie wymieszać masę. Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia, wsypać do ubitej masy, delikatnie wymieszać i przełożyć do przygotowanej formy.
Na ciasto układać dokładnie odsączony rabarbar (sok jaki pozostał z odsączenia możemy wykorzystać do zrobienia kompotu, o ile mamy więcej rabarbaru), posypać jedną łyżka cukru.
Piec 25 - 30 minut do aż się ładnie zrumieni. Po ostudzeniu pociąć w kwadraty.
Ciasto jest doskonałe posypane lekko cukrem pudrem, ale tez wyśmienite z bitą śmietaną (jak szarlotka), co więcej, bardzo mi odpowiada jeszcze ciepłe, rozpływa się w ustach:)
Jak dla mnie doskonałość w każdym calu: szybko, niedrogo i smacznie:) POLECAM GORĄCO:)
a na jutro uwarzyłam jeszcze kompocik rabarbarowo - jabłkowy. 
Ha, i jeszcze mam obiecany rabarbar, więc przymierzam się do kolejnego eksperymentu kucharskiego, jakiego, o tym mam nadzieje wkrótce:)

Żegnam smacznie:)

23 maja 2011

Gość

W niedzielę do nas zawitał niespodziewanie. I na razie zamieszka z nami.
Powód prosty, trza gościa nauczyć latać, jeść...


Wypadła ptaszyna z gniazda nad pokojem dzieci.  Szczęściem, Janko akurat wyglądał przez okno i dojrzał maleństwo wśród trawy. Drobniutki i maleńki z gatunku wróblowatych, na razie mamy problem ze wskazaniem z której dokładnie ptasiej rodzinki gość pochodzi :)
Prezentuje się uroczo, co widać na zamieszczonych zdjęciach:


 Konwersuje aż miło. Od brzasku, ledwo słonko zza horyzontu wylezie... Dziś będzie nocował w łazience, mowy nie ma na powtórkę z pobudki świtem bladym:>
Mamy nadzieję że szybciutko powróci do natury, choć raczej nie ma szans wielkich na powrót do gniazda rodzinnego :(
Tymczasem zachwyceni niespodziewaną bliskością z "dziką naturą" podglądamy, podpatrujemy i uczymy się :)

Pozdrawiamy ciepło:)

19 maja 2011

Retrospektywnie cz.II

 Zmieniając temat, i poprawiając sobie nastrój przedstawiam dalszy ciąg szaleństw na gruncie rodzinnym.

Druga i ostatnia część retrospekcji z pobytu rodziny.
Tydzień ponad temu już nazad, zabrałam dziatwę na mszę do pobliskiego Gietrzwałdu. Wieś położona niezwykle malowniczo pośród pagórków wysokich, łąk malowniczych...
Zdjęcie jedno :> Drugi aparat, którym cykałam ześwirował, i zdjęcia mocno takie sobie :>


 A żeby dziecka zająć czymś na dłużej wymyśliłam wycieczkę do Olsztyneckiego Skansenu. Po mszy żeśmy pojechali.
Akuratnie (jak mawiają niektórzy :) ), w czasie owym "Targi ludowe" się tam odbywały. Atrakcja nad atrakcjami, zważywszy iż pogoda nawet dopisywała. Radość z odkrywania miejsc wiejsko - sielskich niebywała:) I te chatynki przycupnięte przy drodze, te ich okiennice błękitne, czy wystawy umeblowania, sprzętów domowych i zabawek dzieckowych!!! Bajka, cudo, i ile radochy za grosze!
Moje dzieci służyły za przewodników (były już w owym cud przybytku), stale dopominając się wejścia do wiatraków. Przy okazji w glinie się wszystkie cztery ubabrały, bo nie tylko "święci garnki lepią" :))) Polecam wszystkim będącym w pobliżu - sześć godzin zabawy, dodatkowo świetna lekcja historii :)





















Działo się również, skromnie, ale zawsze, w dziedzinie tfórczości mej prywatnej. Na potrzeby siostrzenicy pływanie basenowe uwielbiającej, powstała torebeczka, na wzór własnocórkowej -wiadomo bowiem - sroczenie wspólne jest dla wszystkich dziewczątek:)
 I obrazki miłe dla oka też powstały, ale przed obfoceniem pojechały:> Zapomniałam z rwetesu wielkiego obfocić. Może kiedyś nadrobię brak? Tymczasem torebeczka:



Na koniec, kto zgadnie co najbardziej utkwiło dzieciom w pamięci z prawie sześciotygodniowego wspólnego pobytu, nader intensywnego we wrażenia???

Po pierwsze byki!!!
Często komunikowana była chęć powrotu na pastwiska w celu wiadomym... nawet przygotowanie niezbędnego coridowego elementu zaczepnego omawiane było dokładnie przez chłopaków... kiedy cóż... rozsądne dziewczęta skutecznie przegłosowały owe dzikie "chłopakowe" zapędy :)))
Co jeszcze?
Po drugie krótki pobyt w szpitalu najstarszego siostrzeńca. I wcale nie traumatyczny w przeżycia, wręcz euforycznie wspominany bywa przez głównego zainteresowanego :)))

To tyle.
Takie były nasze dni, wypełnione po brzegi, intensywne niezwykle, obfitujące w wydarzenia różnej rangi.
Fajne wspomnienia mamy:)))
A ja zabieram się do zrealizowania swoich planów. Szarpie mi się po głowie mnóstwo różności, sama nie wiem za co się łapać.
Chyba najsampierw zasiądę z kartką i długopisem, zanotuję co głowa czuje, a potem dopiero przystąpię do realizacji... chyba muszę poukładać sobie wszystko, bo inaczej... klops!

Żegnam się ciepło:)

17 maja 2011

Obiektywnie???

Nurtuje mnie ostatnio pewna sprawa.
I chodzę z tym od kilku miesięcy. Chodzę myślę (bo zdarza mi się:>), i zupełnie nie łapię tematu.
Co to znaczy OBIEKTYWNIE???
Znam definicję słowa jako takiego. Nie mniej nie bardzo pasują mi do niego cechy dla niego właściwe a  przypisywane przez niektórych ludzi.

Zacznę od kiedyś.
Kiedyś, daaawno już temu pewna osoba podczas sprzeczki dotyczącej spraw mieszkaniowych, zarzuciła mi że jestem złośliwa bowiem nie wyrażam zgody na obejrzenie zajmowanego mieszkania przez obce mi osoby potencjalnych najemców. Dowiedziałam się wówczas o sobie wielu rzeczy. Decyzja moja była wielce niepopularna, co więcej, usłyszałam iż cytuję :"wszyscy których pytałam uważają że jesteś złośliwa i wredna, robisz mi na złość, sama masz tyle, a ja nie mam nic, nawet ludzie z mojego forum też tak uważają..." itp, przez kilka kolejnych dni.
Na moje dociekania czy aby omawiana sprawa została przedstawiona OBIEKTYWNIE padło SOLENNE potwierdzenie.
Jakiś czas później byłam świadkiem kolejnej rozmowy na swój temat, podczas której ponownie była maglowana TA sprawa. Posłuchałam (dodam że niezauważona i to był mój błąd) ponownie ciekawych inwektyw na swój temat. Ponownie też usłyszałam prawdę jedyną i OBIEKTYWNĄ, co było podkreślane podczas tej rozmowy. Jednak ani razu nie padły w niej argumenty użyte wcześniej przeze mnie.
I tu powstaje me pytanie o rzeczony obiektywizm. Bowiem ani razu nie było w tych deliberacjach o głównych wspominanych przeze mnie powodach odmowy "współpracy", czyli :
- po pierwsze fakt iż jednak nadal tam mieszkaliśmy, a prośba (jak się później okazało jednak nie była to prośba!) dotyczyła tej właśnie chwili, tu i teraz, natychmiast, podczas mojej nieobecności w domu! ( a jakby nie patrzeć ciągle jeszcze zamieszkiwanym przeze mnie).
- po drugie, dla mnie wówczas fakt nie mniej ważny, ogólny rozgardiasz panujący w domu w którym trwały przygotowania do wyprowadzki, oraz z przeproszeniem niezbyt pokazowe gacie wiszące na kaloryferze, jakoś nie nastrajały mnie pozytywnie. Wolałabym mieć jednak więcej czasu na przygotowanie, usunięcie wspomnianych gaci, czy poukrywanie zawartości pootwieranych kartonów. Zwyczajnie, lepiej bym się z tym czuła, ale kogo to obchodziło?
Cóż. Przepadło. Nie dałam szansy. Wyszłam na wredną i złośliwą małpę specjalnie podkładającą kłody pod nogi wszystkim mi tak bardzo przecież życzliwym ludziom...
Obiektywne???

Od jakiegoś czasu.
Od dłuższego już czasu spotykam się z oceną mojego życia. Ocenie podlega WSZYSTKO. I ponownie jest ona oczywiście (jakżeby inaczej!!!) OBIEKTYWNA.
Najlepsze jest w tym, iż oceniają mnie ludzie którzy tak naprawdę mają ze mną bardzo mały kontakt właściwie z własnego wyboru, ale podparci tzw. "MOCNYMI ARGUMENTAMI". To osoby których ja zaczęłam świadomie jakiś czas temu unikać, również osoby niegdyś niezwykle mi bliskie.
Był moment że szalenie zwątpiłam w siebie, w swoją wartość jako człowieka, matkę, żonę, w to co sobą reprezentuję.
Zewsząd słyszałam komunikaty: jesteś zła, niecierpliwa, krzyczysz, jesteś złośliwa, za mało robisz, za mało się starasz, etc...
Obiektywne???
Dla kogo???
Nie umiem się bronić. Moją jedyną znaną formą obrony jest atak. Niestety, na polu rozmów w których jestem bardzo krytykowana, wręcz atakowana, zwyczajnie polegam, bo nie umiem się bronić tu i teraz. Pyskuję, podnoszę głos. Staram się myśleć racjonalnie ale emocje mnie powalają. I tracę na wejściu, właściwie na własne życzenie. Tylko dlaczego tak wiele osób wokół mnie uważa że zna prawdę jedyną bo swoją? Bo co, on ma lepszy sposób na życie, to co reprezentuje jest jedyne, najbardziej właściwe, niepodważalne? Tak się zastanawiam tylko. Zresztą kto by mnie pytał o zdanie?
Przecież z góry wiadomo jestem ZŁA!

Teraz.
Od dłuższego czasu borykam się z różnorodnymi problemami samotnie. Mam dwoje dzieci. Kochanych, uwielbiam je, ale jak to dzieci potrafią dać w kość. Normalka. Jednak znowu podlegam ocenie, wszelkim formom krytyki oczywiście jak najbardziej OBIEKTYWNEJ i życzliwej dla mnie, ona ma mi przecież POMÓC!!! Tylko czemu ja tak tego nie odbieram?!
Bo czemu na przykład mam sterty nieuprasowanych ciuchów w pralni, czemu nie spędzam więcej czasu z własnymi dziećmi, czemu tak łatwo się denerwuję, czemu nie mam cierpliwości... Takich czemu jest bardzo wiele. I wszystkie negatywne w odbiorze... bo ja taka negatywna jestem.
A czemu nikt nie zauważy że sama zakładam ogród od podstaw, że sama zajmuję się dziećmi (co więcej zabieram je do pracy gdy przeziębione, a nie mam z kim ich zostawić!), że sama prowadzę dom w takim zakresie by było ugotowane, posprzątane, wyprane ( do prasowania najpierw dojrzewam), umyte, nauczone, wyrehabilitowane, wygrabione, przekopane, zasadzone, wyszlifowane, pomalowane, wykończone...
Znajduję w tym czas na hobby, czasem na krótkie spotkania towarzyskie, organizowanie czasu wolnego moim dzieciom, na pracę zawodową ( jakby nie patrzeć dydaktyczną)... Czemu to ja otrzymuję komunikaty typu: "ale ci dobrze, dzieci w przedszkolu, a ty masz luz", bo ranną rosą wpadła do mnie sąsiadka na poranną kawkę, którą nota bene popija przyglądając się jak myję okna, gotuję, prasuję (po dojrzeniu)...
Najlepsze w tym jest to że owe komunikaty przesyłają ludzie w czasie pięciominutowej (DOSŁOWNIE) wizyty !!! Oceniają mnie osoby same żyjące w zakłamaniu, pokazujące światu maskę, za wszelką cenę sprzedające swój wizerunek jako doskonały . I oczywiście WIEDZĄ najlepiej jak jest u mnie, jaka jestem, co robię, albo czego nie robię, lub też co robię ŹLE! Kamery mam w chałupie czy co?????? Bo że są tacy co podsłuchują pod drzwiami wejściowymi to wiem od dawna.
Czemu na takie komentarze pozwalają sobie osoby które same doświadczały w swoim życiu WSZELKIEJ pomocy i wsparcia, również w pracach gospodarsko-domowych; czemu teraz one same, udzielające tej pomocy (zaręczam OGROMNEJ, stałej i w każdej sytuacji) INNYM krytykują mnie, tak naprawdę zdaną na samą siebie???
Nie użalam się nad sobą, jest mi dobrze tak jak jest. No prawie, bo przecież właśnie piszę że sielankowo nie jest. Ale moja mama przypomniała mi kiedyś: "radź sobie sama, licz na siebie, nie skarż się. Miałam was troje, byłam sama (ojciec wojskowy), dałam radę! Ty też dasz" - no więc nie mogę narzekać, zawsze znajdą tacy co mają gorzej. Jednak gdy wszystkie moje starania, wszystko co osiągnęłam, nad czym pracuję i o co się staram, jest tak strasznie zjechane, to zwyczajnie chce mi się wyć.
Mąż? W pracy od rana do nocy. Jeśli nie w pracy (od grudnia mniejszy wymiar godzin - wszechobecny kryzys), przesiaduje na necie, przecież ma prawo do relaksu...
Gdzie tu OBIEKTYWIZM???
Dlaczego jestem atakowana słowami: "nawet inni ludzie to mówią" !
Jaki jest limit na ranienie??? Jaką mam szansę że kiedyś się to skończy??? Kiedy???
A może zrozumiem? Ktoś zna metodę prowadzącą do zrozumienia?
Zależy mi żeby była szybka, niezawodna i bezbolesna, bo zaczynam mieć dość.
Gdy czułam wypalenie zawodowe, gdy czułam że zamieniam się w heterę dla ludzi dla których przyszło mi pracować, którym miałam pomagać,  zmieniłam pracę. Po prostu.
Ale co mam zrobić teraz??? Zmienić życie???


Nie jestem święta. I ja mam co nieco za uszami.
Jestem zwyczajna, jakich tysiące. Nie wyróżnia mnie nic, mam normalne życie, normalną rodzinę, normalne dzieci, normalny dom, mniej normalne zwierzaki - ale fajne ;). Tylko teraz trochę się zakałapućkałam. Czy z tego powodu jestem zła?
Napisałam to co napisałam. Nie czuję ulgi. Musiałam to z siebie wyrzucić, tak po prostu.
Nie proszę o komentarze, nie dlatego to piszę, niewielu z tu zaglądających mnie zna, więc nijak im odnosić się do mnie i moich problemów. Musiałam się tylko "wygadać".
Poza tym, przecież komentujący też nie będzie OBIEKTYWNY - bo poznał tylko moją "prawdę".
Bo czy ja sama pisząc to dziś jestem OBIEKTYWNA???
Pewnie nie.

Do jutra mi przejdzie.

Bo ja dam radę.
Jak zawsze.

Retrospektywnie cz.I

Żeby zakończyć tematy rodzinne podsumowanie robię ;)
Ku pamięci i dla zabicia tęsknoty.
Jednocześnie, mała retrospekcja z tego co było, w czasie gdy mnie nie było.
W świecie blogowym mnie nie było dodam dla wyjaśnienia, bo u siebie byłam w nadmiarze nawet.
A muszę o tym opowiedzieć, szczególnie tym co we świecie dalekiem, coby wiedzieli że świat choć piękny jest niezwykle, to i u nas równie pięknie i sielsko również :)
Najsampierw święta -bogate ludziowo, bogate zającowo i zabawowo też :)))
Sama osobiście uatrakcyjniłam owe świętowanie. Dziwna to "atrakcja" była, ale jak mawiają niektórzy "na bezrybiu..." :> Podczas rodzinnego spaceru przysiadłam sobie wdzięcznie, w malowniczej scenerii pól rozległych, wygodnie bo na młodej kępce traw. Usiadłam i siedziałam bo dobrze mi w tyłek było, miękko i wygodnie wielce... Po czym, gdy wstałam, rąsią tyłeczek otrzepałam i napotkałam maź... śmierdzącą nieco... A tak się kępce przyglądałam co by nie daj Panie nie "wdepnąć" i co?, se usiadłam, po co się ograniczać, a miejsce wybierane tak skrupulatnie, dokładniejszym być nie mogło :> Jedno co dobre w całej historii: dostarczyłam tematu do "wspomnień" na kolejne dni, hahahaha, rzeczywiście... :>
A dziewczynki kwiatki w procesji rezurekcyjnej sypały:)


A potem dzieciaki zająca szukały po krzaczkach:
a jeszcze bardziej potem w taczanie jajek grały. Szybko skończyły bo Janek jajka wszystkim potłukł z radości:>

No i biegi prawie przełajowe z jajkiem uprawiały, zaręczam, trudna to dyscyplina...

na relaksik też był czas i miejsce...

Czasu wolnego spędzanie było równie intensywne, a to podwórkowo - świetlicowe zabawy, a to ogniska, a to "wyprawy odkrywców" zakończone powodzeniem ogromnym. Czemu? Nie tylko o humor chodzi. A o ŻYCIE podczas jednej z wypraw!!! Prawda najprawdziwsza, i bardziej prawdziwej nie ma! Bowiem podczas "gór" okolicznych turystycznego przemierzania, na stado byków się towarzystwo natknęło! I gdyby nie to że stały sobie w oddali (ale co to dla byczka młodego oddal taka...), i jakby nażartych mocno wrażenie sprawiały , jednakowoż gdyby nie wymienione aspekty, niechybnie odbyłaby się na łąkach wsi naszej sielskiej, rzeź niewiniątek: dwie babeczki nader subtelne w wyglądzie i szósteczka dziecisków uchachanych nie wiedzieć czemu... totalne wariactwo - bo BYKI przyglądały się nam z niezwykłą intensywnością:)))
(nie zrobiłam zdjęć bykowych. Przez prędkość uciekania, mknęłam z jedną z najmłodszych latorośli w objęciach niczym jaka elfica na skrzydłach łabędzich, a Jaś judził zwierzynę, a Jaś namawiał...)
Nasze góry, w tle zarys naszej wsi z kościołem na pierwszym planie:




 Tu zwiedzamy niewielką hutę szkła położoną w Olsztynku.
A przy okazji odbyło się również zwiedzanie zamku nidzickiego, tak z rozpędu i czasu zapełnienia:)


A tydzień temu nazad w pobliskim Olsztynku się pławiłam z towarzystwem starszodzieckowym:) Ale o tym już następnym razem, coby nie przynudzać:)

Zaklepuję tęsknotę, zagaduję coby lepiej było.
I chyba zaczyna...

Pozdrawiam cieplutko

16 maja 2011

Wiem.

Długo mnie nie było. Wiem.
I nie mam wytłumaczenia.
Dużo się w międzyczasie działo, rzeczy ważnych i tych mniej też.
Święta minęły w malowniczej scenerii mojego ogrodu, spacerów do pobliskiej stadniny a przede wszystkim w obecności mojej najbliższej rodziny - zasiadło nas do stołu w tym roku dwanaścioro! W tym sześcioro dzieci - i było fajnie:)))
Nie powiem, jestem zmęczona, nie będę słodzić. Wszystkie moje zaplanowane na wczesnowiosenny czas prace wykonywane były z doskoku, i w wielkiej tajemnicy ( tzw. pomocnicy kryli się wokół ;) ) Ha, ale ogarnęłam ile się dało, i ogarniam obecnie co się da. W sumie kto powiedział że wszystko musi być "poukładane" od A do Z??? Ja jestem obecnie gdzieś na G, czyli G mnie obchodzi co myślą inni.
Ja się rodziną cieszyłam i już. Cieszyłam dogłębnie, obgadane zostało co miało zostać obgadane, wyściskane wszystko do wyściskania, i niby jest okej. Niby, bo zawsze pozostaje niedosyt.
Dziś siostra jedzie w siną dal, otuloną mgłami i smogiem... Znowu na długie nie widzenie, jeszcze dłuższe tęsknienie...
Życie.
Ja wiem.
Nawet okresowo rozumiem. Nie mniej ciężko czasem.
Będzie mi brakowało naszych wieczorów, dni wariackich, wypraw szalonych bo czasem przez dzieci ograniczonych.
Tęsknota mnie otula...

Kto to powiedział?


Mimo wszystko pozdrawiam ciepło, pamiętacie mnie jeszcze?