W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





31 sierpnia 2010

Lubię:)


Nowa zabawa blogowa do której zostałam zaproszona przez Atę:)))
Zasady już zapewne większości osób znane, jednak na wszelki wypadek przybliżę, otóż:

Należy:

1.napisać kto zaprosił cię do zabawy
2. wymienić 10 rzeczy które lubisz
3. zaprosić kolejne 10 osób i poinformować je w komentarzach

LUBIĘ:

- swoją rodzinę, a nawet więcej niż lubię, nawet wtedy gdy się na nich czubię to i tak ich K-lubię:)))
- swój dom, jego otoczenie i wszystko co w nim robimy:)))
- BARDZO, BARDZO LUBIĘ czytać, i muzyki posłuchać też lubię, nawet tej wietrznej z ptakami w tle:)
- poznawać ludzi, nawet w zaskakujący sposób (na spacerze, w pociągu, przez bloga:)
- słońce, ciepło, morze, góry, ciepły wiatr, ciepły deszcz i TĘCZĘ bardzo lubię, i mgły snujące się latem nad    polami tez lubię!
- smakować: potrawy, życie, nawet gotować w tym życiu te potrawy:)
- życie lubię, z tym całym jego szaleństwem i bałaganem
- czuć się kochaną i potrzebną
- podróże wszelakie, zwiedzać, poznawać...
- robić COŚ, uwielbiam wręcz, robić COŚ, nawet z niczego:))) a jeszcze jak wyjdzie...oj:)

EXTRA czyli BONUS :-D
- bardzo, ale to bardzo lubię mieć prawo jazdy:))) Wbrew pozorom to nie nowość, mam je od 18 lat!!! I ciągle mnie fakt jego posiadania cieszy niezmiernie :DDD Dla mnie to wolność i niezależność :DDD
i na koniec UWIELBIAM ODETCHNĄĆ PEŁNĄ PIERSIĄ PO SKOŃCZONEJ PRACY i UŚCISKAĆ SWOJE SZALONE DZIECI :DDD



Ha, i teraz najtrudniejsze, trzeba kogoś zaprosić, zatem spieszę się, coby mi towarzystwo nie zostało zabawione przez innych :)))
Zapraszam:

Cyryllę
Matkę Anitę
MaJu
Asię z Mojej Chwili
Ivonnę
Oazową Agę
Gajową od Nadwornego co ma piękną Potwornicką
Tukarę
Zjawiskową Kasię
i Jolę bym zaprosiła chętnie, już ONA wie że to ONA - masz Kobieto MOTYWACJĘ i ZACHĘTĘ wiesz na co :)))

I wystarczy tego uzewnętrzniania się. Trochę lubienia zostawiłam sobie na inny raz i okoliczność:))))

29 sierpnia 2010

Szybka

relacja z poczynań międzyczasowych.
Nie jest to jeszcze obiecana relacja z działań urlopowych, raczej jakby około urlopowych:)
Między wyjazdem jednej rodzinki a przyjazdem kolejnej:)))
Najpierw wczasowała się u nas moja mama z  bratanicą.
Potem przyjechał brat mamy ze swoją córką, a moją kuzynką:)))
Fajnie było, nareszcie nagrałam się w swoją ulubioną kanastę. Tylko w wakacje udaje mi się zebrać odpowiednią liczbę graczy, no i jeszcze ten czas...jest go zwyczajnie więcej:)) Ależ to były wieczory:)))
Dziś chciałam tak szybciutko pokazać że jestem, bo już mam sygnały świadczące o lekkim zaniepokojeniu moją nieobecnością, ale rozumiecie, ta kanasta... zwyczajnie nie mogłam się oprzeć, więc proszę o wyrozumiałość:))))

Pochwalę się swoimi ostatnimi przeróbkami.
Dawno, dawno temu, rok temu w sumie już będzie, zakupiłam cztery półki, wyglądały sobie tak (to jedna z nich, różnią się tylko wielkością):


Właściwie te półki to był zakup trochę nieprzemyślany. Ale miniony i dłuuugi czas, sprawił że się wreszcie namyśliłam i wreszcie wykorzystałam je należycie, a mianowicie zrobiłam jednej z nich TO:


I podoba mi się wielce co jej uczyniłam:) To półka do łazienki, w której wygląda na razie TAK:

Na razie, bowiem pustawo wokół niej, ale to niebawem nadrobię. Właśnie usilnie namyślam się coby na tę ściankę jeszcze dodać, aby zwielokrotnić efekt i urodę mej łazienki, hahaha:))))
Cieszę się z niej i efektu ostatecznych przeróbek. Gdyby ktoś nie zauważył, dorobiłam SAMA! malutką półeczkę. Oryginał takiej nie ma:))  Sama wyrżnęłam półeczkę, SAMA! :DDDD
Oczywiście widać też brak haczyka w kolorze stare złoto. Zgubił mi się, zapodział w klamotach i znaleźć nie mogę, ale gdy tylko znajdę zaraz jego brak uzupełnię:)))
Półka jest na wzór wiszącej już w mojej łazience, a jako ozdobniki wykorzystałam resztki kamyczków którymi zwieńczona jest moja glazura łazienkowa:)



Są jeszcze dwie mniejsze półeczki, i wiszą sobie w sypialni. I właściwie TYLKO sobie wiszą, no, może nawet dekorują trochę.
 
No bo niby co miałabym na nich postawić??? Świecznik? Ok:) To może jeszcze wianuszek jarzębinowy? Ok:) I... potem pomyślę. Dziś mówiłam że szybko będzie:)))

 Została mi jeszcze jedna (ta niepomalowana), i z tą to już naprawdę pojęcia nie mam co zrobić...

 Ha! I wreszcie dorobiłam się także szafeczek wokół których chodzę już od ok roku:) Znalazłam je w swoim ulubionym sklepie, były różne, narożne, prostokątne, bardziej ozdobne i mniej, i wyższe i niższe. Do wyboru, do koloru. Niedawno wystąpiły w niezwykle korzystniej odsłonie cenowej:)) No i mam:


Zobaczyłam je dawno temu, i tak sobie wymyśliłam że będą mi bardzo pasowały do sypialni jako stoliki nocne. I proszę bardzo, dzięki niezwykłej uprzejmości Osobistego zaposiadłam je, i przemalowałam, i teraz są takie O! :






Szikownie, nieprawdaż???:))))
Zadowolona jestem niezwykle, nie tyle z siebie, co z pomysłów na wykorzystanie tego co już posiadałam, i tego co sobie wymarzyłam by zaposiąść. W sumie efekt mnie zadowala, a chyba o to w tym chodzi:)
A tak wyglądają sobie w komplecie z półeczkami:)

Zbyt skromnie??? To część "męska", co można powiesić facetowi, prócz budzika ewentualnie, no i może rameczki ze zdjątkiem motywującym, chili: z podobiznami ukochanej rodziny - taki miły akcent, otwiera Osobisty zaspane oczęta i widzi... po kiego musi wstać z łózia i zasuwać do roboty ;)))))

Kobieca strona wygląda na razie tak.

 Również jeszcze bez zdjątka motywującego (adekwatnie do powyższego:)), ale bez przesady, nie od razu Kraków zbudowano... a dziś się prawie już sypie, hehehe :)
(Sorki, taki mam dziś nastrój nieco figlarny, Kraków uwielbiam pasjami:))
I tyle tego mojego przerabiania, fajna, lekka, miła praca. Choć w sumie przez to przecieranie, w celu uzyskania efektu shabby mam od wczoraj katar. Alergia się znowu odezwała co to ją nabyłam w kwiecie wieku, czyli lat 20 - stu, ech... to były czasy ;P

Międzyczas spędziłam też na przetworzeniu:> Dzięki Acie i przy czynnym udziale Osobistego stałam się posiadaczką kilku słoików przecieru pomidorowego. Dlaczego???
A dlatego iż Szanowna Wielce Ata  zapytała mnie słodko czy nie posiadam jakiegoś babcino-mamowego przepisu na przecierane pomidory. Nie posiadam niestety, wici na te okoliczność rozsiałam po wsi i tu też jakoś bez echa i zainteresowania nawet. Takie czasy, ludzie gotowce kupują...
Tymczasem Osobisty  zaopatrzył rodzinę w sporą ilość pomidorków targowych, zapominając jednakże iż na pożarcie (z apetytem wielkim zresztą:) czekają nasze własne, z przydomowej hodowli tomaty.
No i się zapomidorowałam. Trzeba było przetworzyć bo co się miały zmarnować.
Usiadłam bezczelnie do kompa, poczytałam, doedukowałam się troszkę w kwestii przetwórstwa pomidorowego i tak sobie "przetarłam" parę kilo.Po swojemu zaznaczam. Nie spracowałam się, co to to nie. Jestem wielką zwolenniczką wszelkiego ustrojstwa mechanicznego a wspomagającego urobione (leniwe też;)) gospodynie domowe. Sparzyłam tylko pomidorki, obrałam ze skórek, poćwiartowałam i wrzuciłam do wielkiego gara. Pyrkotałam na małym "gazie" kilka godzin, wraz z drobno pokrojoną dużą cebulą. Wcześniej niedbale je zblenderowałam - to ta pomoc mechaniczna, wielce pożyteczna:). Po tym dłuższym pyrkotaniu, gdy ujrzałam gęstniejącą masę zblenderowałam dokładniej, dodałam przypraw trochę: 3 ząbki czosnku z praski, sól i pieprz - do smaku. Nie wygłupiałam się już z przecieraniem przez sito. Noc i ranek bym chyba zarwała bo sitko mam małe, wyrywna też specjalnie nie jestem do takiej roboty. Zresztą co komu pestki szkodzą, no co??? Pomidory świeże się wsuwa z pestkami, i smakiem to i przecier zblenderowany nie przetarty też się wsunie. I to z apetytem!
Na koniec prac kulinarnych, gorący jeszcze przecier przełożyłam do słoików różnego rozmiaru, albowiem na różne okazje przeznaczone będą, jak nie sosy, to zupy, jak nie zupy to inne delicje. Pasteryzowałam z pięć minutek. I gotowe.
Zdjęć nie będzie, przecier nie przetarty a zmechanizowany,  grzecznie już sobie stoi na półce w piwniczce, kto nie wierzy może sobie sprawdzić:)
Dzięki Atuś za natchnienie ;)))
AAAA!!!!!  I jeszcze naleweczkę jeżynową nastawiłam! Jaki piękny kolorek będzie:) O smaku nie wspominając:) Przepisik? Robiłam tak jak wiśniową, cukrem zasypałam i poczekałam aż się rozpuści a sok się.. puści:))). Potem wódki dolałam i znowu czekam, mieszając od czasu do czasu:) Już się nie mogę doczekać. I już wkrótce przelewać będę nalewkę z owoców róży. Po degustacji mogę zapewnić: PYCHA!
Pamiętacie jeszcze gdy pisałam o syropie z owoców róży? Dawno to było,ale sobie właśnie przypomniałam. Z tych owoców po syropie zrobiłam konfiturkę - kremik. Drugi gatunek wyszedł w sumie, bo już nie tak aromatyczna jak konfitura z pierwszego "tłoczenia", ale żal mi było nie wykorzystać ( ciągle ten Zawzięty ze Skąpcem mi towarzyszą...), więc... zblenderowałam prawie na krem, dosypałam cukru i gorące wrzuciłam do słoiczków. Jako masa kremowa do smarowania wafelków w sam raz, nieprawdaż? :D
To by było na tyle. Mówiłam że dziś szybciorem będzie:) I prawie wyszło ;).
Zmykam, dziś niedziela imprezowa, szaleństwo normalnie :))

Pozdrawiam serdecznie i miło, mimo końca tego najlepsiejszego czasu letniego laby pełnego:))))

19 sierpnia 2010

Jeszcze mi mało:)

Potworzę, ciągle, z niesłabnącym (nie rozumiem czemu?!?!) entuzjazmem potworzę.
Wciąż szukam nowych przepisów, inspiracji, i w międzyczasie (gości mam chałupę pełną, na szczęście rodzina najbliższa:)), potworzę. Zapycham słoje, słoiki i słoiczki wszystkimi kolorami obecnie dostępnymi. Wszystkimi smakami ulubionymi przez mła i familię. Miącham, smakuję, pasteryzuję i nieźle się z tym czuję:)
Dziwne...
Wtorek. Ranek spędziłam na ryneczku gdzie zaopatrzyłam się w warzywka.
Wiem, mam ogródek, no, ale mówiłam też że przecież nie mam w nim "hodowli zimowej":) No, teraz rozumiecie skąd ta ksywka mojego warzywniaka: "ogródek leniwej gospodyni" :D.
Nie powiem pomidory latoś obrodziły, pięknie i dorodnie nawet:)


I ogóreczki startują, co to je siałam DWA razy!!!

Kabaczki i cukinie też są dla nas łaskawe:

I sałaty udane, tu rokietta. Rukola namiętnie pożerana , podobnie jak lodowa - choć w jej przypadku to niezwykle wierni "psyjaciele" Janka chętnie pomagali w jej znikaniu z grządek:)  (ślimaki znaczy)


Lubimy warzywka, bardzo, dzięki czemu nie dziwne u nas takie obiadki...


w postaci takiej warzywnej zapiekaneczki, co to ją zapodałam w ubiegłym tygodniu:)
Ziemniaczki pokroić w plasterki, krótko podsmażyć na patelni, przełożyć do naczynia żaroodpornego i dodać np.: cukinię w półtalarkach, pomidorki koktajlowe, cebulkę w piórka skrojoną, ziółka wszelakie: prowansalskie na przykład, i świeże z ogródka: tymianek i rozmaryn, i soli troszkę i pieprzu. A potem można zalać śmietanką z jajeczkiem i do piekarnika. Pod przykryciem ze 35 minut w temp. 180 stopni (z termoobiegiem), a potem jeszcze można sypnąć serkiem żółtym starkowanym. Pycha, która nie zapycha :DDD

A potwory w słoikach? Ot, takie skromne i smaczne wielce:)

Koreczki ogórkowe, co to u mnie w ogóle nie koreczkowe są. Bo ja  na mniejsze :elementy" ogórki kroję, znaczy cieńsze plasterki. Wbrew opisowi, szybko się robi, i smaczne są bardzo:)
Przepis: 4 kg ogórków, 3 papryki (czerwone i żółte), 1 korzeń selera, 1 duża cebula.
Ogórki w grube plastry skroić, paprykę w paseczki, cebulę w piórka i seler w paseczki cieniutkie, wymieszać.
Zalać wszystko solanką: 1 szklanka soli kamiennej, 10 szklanek wody - zostawić w niej warzywa na 3 godziny. W tym czasie można umyć słoiki i obiad ugotować, aaaa, i jeszcze zalewę do koreczków przygotować: 2 szklanki octu, 3 szklanki cukru, 4 szklanki wody, 1 łyżka ziela angielskiego :))). Następnie, warzywka odcedzić, przełożyć do słoików,zalać zalewą i pasteryzować 5 min. I już, uwierzcie, niekłopotliwe w przygotowaniu, i smaczne szalenie:))


Ładne, kolorowe i smaczne:)))
Wspominałam że jesień nadciąga.Oto kolejny dowód:


Zdjęcie zrobiłam gdy wracałam któregoś wieczora od koleżanki, stąd mgły, szczególnie że wcześniej deszczyk też popadał.
W międzyczasie ubiegłego tygodnia dziatwę do pracy zagoniłam:)


Choć Janka gonić specjalnie nie musiałam. Zachęcać też, sam mi deseczkę wyrywał i szlifowaniem się zajął. Wieczorową porą deseczkę huśtaną wreszcie zrobiłam wespół zespół z synem, a gładziutko pod pupami po Jankowym szlifowaniu! :). Nareszcie jest też sprawiedliwie, i dwie DOROSŁE huśtawki wiszą! Wcześniej była jedna "dziecięca", z oparciem. Teraz nareszcie oba nasze potomki zadowolone, i wyścigi sobie robią kto szybciej się rozbuja, lub kto wyżej "huśtnie" (nowy słowotwór Johna).
Chociaż... niby nie wypada, ale dla sprawiedliwości dodać trzeba, iż Toś nasz raczej wykazuje cechy dziewczęcia w niedzielę urodzonego:)
Gdy młodszy brat pracował, ona oddawała się:


Z radością wielką pływała sobie z ojcem swym w basenie przydomowym :)
A huśtawka sobie wisi :D
Zresztą, igraszki wodne towarzyszą nam od początku tych wakacji. Jak nie basen, to jezioro:



W którym dzieci uskuteczniają naukę pływania, skakania do wody z pomostu, oraz denerwowania matki nurkowaniem...
Podobnie dzieje się nad morzem. Ponownie odwiedziliśmy w minioną niedzielę Jantar, gdzie:





I to chyba były ostatnie tak ciepłe dni:( Od wczoraj bowiem deszcz u nas, dziś wręcz co chwila leci woda z nieba. Słońca nie widać, ponuro się zrobiło:(
I tyle. Nie mam czasu żeby rękodzielniczo podziałać. Dużo się dzieje, i grzyby sie pojawiają w okolicznych lasach, a ja maniaczką grzybową jestem, i oprzeć się nie mogę, to i leżą odłogiem moje prace napoczęte Stoją i czekają na lepszy czas. A, i na jeżyny trzeba jeszcze wyskoczyć...
Jakoś to będzie:)))
Pozdrawiam cieplutko:D

13 sierpnia 2010

Potwory

... O! Przetwory, przepraszam :P
Znowu narobiłam, i jeszcze dorabiać będę. Ale o tym "jeszcze" kiedy indziej, jak zrobię:)
Tą razą przedstawiam konfitury z owoców róży, co to już o nich pisałam. Teraz sobie leżą grzecznie w słoiczkach i na razie ... wyglądają:) A zapewniam, wyglądają apetycznie:)


Na zdjęciu wszystko co do wczoraj zrobiłam z owoców różanych. Czyli od lewej: syrop leczniczy (się sprawdzi czy pomocniczy w choróbskach:P); naleweczka - wg przepisu również lecznicza :D; i rzeczone konfitury:)
Przepisy? Służę, co mi tam, choć korzystałam, jak wspominałam już we wcześniejszych postach z niezwykłej strony, poświęconej właśnie przepisom na przetworzenie owoców róży w jej wszelakiej postaci, przypomnę: cuda z róży:).
Na konfiturę, przepis rodzinny juz podawałam:) Mogę tylko uzupełnić przepisem na ciasteczka z zastosowaniem tejże :D



SYROP Z OWOCÓW RÓŻY

1 kg owoców róży - juz bez nasion, 1 kg cukru, 6 szklanek wody.
Oczyszczone z pestek owoce opłukać, zmielić w mikserze. W garnku zagotować wodę, dodać cukier i zmielone owoce. Gotować na maleńkim ogniu ok. 30 minut. Przecedzić i jeszcze gorące przelać do butelek. Szczelnie zamknąć i chwilkę pasteryzować.

Działanie: jako lek wzmacniający, przywracający siły po chorobie, pomaga w leczeniu kaszlu, poprawia przyswajanie żelaza, w przemianie materii, wzmacnia wydolność nerek.

Ale! Co zrobić z pozostałymi z syropu zmielonymi owocami??? 
Wpadłam na taki pomysł: zalałam je wczoraj 2 litrami przegotowanej wody, i dziś mam schłodzony kompot różany:) Myślę że ugotowane owoce można też zmielić w malakserze dokładniej, i po dodaniu odrobiny cukru, doprawieniu sokiem z cytryny, można przełożyć do słoików - gorące. Otrzymamy doskonałą masa do przekładania wafli, ciast i na chlebek:) Tak myślę...

NALEWKA Z OWOCÓW RÓŻY

0,5 kg owoców róży, 1 szklanka cukru, 1 butelka wina czerwonego lub wódki - przelać/przełożyć do słoja.
Pozostawić w ciepłym miejscu przez ok. tydzień, po czym przelać do butelek.
Zastosowanie: pić 2 razy dziennie, po kieliszku przy anemii, awitaminozie, bezsenności (SIC! :DDD), nerwicach.
Hmmmm, no i zastosowanie kiepsko widzę... No bo niby jak to wprowadzić w czyn? Kiedy ten kieliszek golnąć, przed wyjazdem do pracy, w pracy? Jak tu funkcjonować "pod wpływem", policjant, nawet ten wyrozumiały, nie zrozumie przecież że to w calach leczniczych ten promil się w wydychanym pojawił... Taki dylemacik mnie gnębi, przecież na bezsenność, anemię i nerwicę zwolnień nie dają? A może ja o czymś nie wiem??? ;D

Przepraszam za jakość zdjęcia :P Nijak nie chciało ostre wyjść:P
To zapomniany mus truskawkowy z nutką różaną. Skoro post dziś wybitnie różany (znowu...), to przypomniałam sobie że podczas moich szleństw płatkowych zrobiłam taki oto musik.
Powstał z truskawek i płatków róży co to je gotowałam na potrzeby uczynienia soku truskawkowo - różanego (przepis też na tej magicznej, wspominanej wyżej stronie). Co się miały truskawy zmarnować? Za dużo było żeby tak na raz pochłonąć, choć rodzina możliwości posiada, nie powiem. Zawsze twierdziłam że skąpa jestem :P. Nie dałam na pożarcie bezpośrednie. Wstrzymali się nie bez bólu, ale teraz raczą się długodystansowo:D. A zadowoleni jacy ;DD

Przepis na zaś: Pozostałe po ugotowaniu w płatkach róży owoce truskawek, zmiksować, dodać odrobinę cukru, jeszcze gorące wkładać do słoików. Spasteryzować. Smacznego, a uwierzcie że fajnie czuć róże:)


A to już śliwki w czekoladzie. Przepis zaczerpnięty z najnowszej Werandy Country. Smaczne, bardzo polecam. Troszkę "zmodyfikowałam" przepis, dodając na koniec smażenia tej czekoladowej konfitury (tak, tak, nie pomyliłam się - CZEKOLADOWEJ!), prawdziwej, starkowanej czekolady:D Główni degustatorzy orzekli: PYSZNOŚCI :D. Warto się starać, szczególnie że to doskonały sposób na zastąpienie znanej wszystkim mamom, przeraźliwie słodkiej nutelli:) 

 

I na koniec najnowszy rękoczyn. Wdzięcznie pozujący na zdjęciach od początku dzisiejszego postu:D
Wianek z owoców jarząbu.Jarząb czyli popularna jarzębina :D, owocuje sobie wdzięcznie, wcale nie słysząc mojego cichutkiego zaklinania: poczekaj, jeszcze zbyt wcześnie na jesień, poczekaj...
 

Jak widać, zaklinanie nie pomaga, i nie mogłam się oprzeć urodzie tych czerwono - pomarańczowych korali.
Wianek sobie uplotłam, na ożywienie bieli panującej gdzieniegdzie w moim domu.
Tym sposobem doszłam do wyjaśnień i tłumaczenia się:P. Nie pokazuję wciąż obiecanych, niejednokrotnie już, zdjęć z wykańczanych podczas urlopu łazienki i sypialni. Przypomniało mi się kilka drobiazgów które muszę dodać zanim nastąpi ostateczne POKAZANIE. Wybaczcie i mocno proszę o cierpliwość.
Tymczasem żegnam się miło i ciepło, korzystając z sierpniowych, ciągle gorących promieni słonecznych.

Papapa


11 sierpnia 2010

Urlopowe działania - część I

Zacznę od tego co sprawiło najmniej kłopotu. Robiłam to z prawdziwą przyjemnością i radością:)



Ławeczka którą dostałam jako prezent urodzinowy:), ławeczka którą sobie pomalowałam i uszyłam na nią poduchę. Ławeczka o której marzyłam lat co najmniej osiem, o której wiedziałam że jak już będzie, to sobie stanie w jedynym miejscu w którym miała stanąć od samego początku - przedpokoju, szumnie zwanym holem:))) I choć ściana ciągle jeszcze niepomalowana, choć to co za jej plecami (metalowe drzwiczki) jeszcze nie ukryte, to JEST i cieszy me oko:))))
Poducha z gąbki, obszyta materiałem którego o mały włos bym nie kupiła. Tkanina owa zakupiona bowiem została w sklepie "wysokospecjalistycznym":), a występowała jako narzuta. Kupiłam, nie żałuję, szczególnie że jeszcze metka na niej dyndała radośnie! Znaczy recykling po nowemu:)))

Po drugie, również uszyte:


Bieżnik z... dziurką:))) Dziurka na dziurkę w stole, a ona na parasol ogrodowy:)
Tak patrzę na to zdjęcie i stwierdzam że mało widać, szczególnie ta dziurka zaginęła... Jutro postaram się naprawić to straszliwe niedopatrzenie...

Do kompletu bieżnikowego uszyłam 4 podkładki na stół, na ocieplince (pojedynczej), i przepikowanej po wzorach z tkaniny. Z tej samej tkaniny co obszycie poduszki ławkowej:))) TAAAAKI recykling mi się trafił:)))



Tkaninę jeszcze mam, zostało jej sporo - to była duża narzuta:) Chyba uszyję jeszcze pokrowce na poduchy na krzesła ogrodowe. I będzie ładny komplecik:)))

Przy okazji urlopu, i dzięki obecności Osobistego, któremu bez obaw i żadnej kozery powierzyć mogłam potomstwo, udałam się na malutkie zakupy:)))
Efektem owej wyprawy była prezentowana tkanina min. na bieżnik, ale także ten cudny mini komplet kawowy. Mini, bo skompletowałam sobie cztery filiżanki, do nich talerzyki, 2 duże płytkie talerze na przystawki, oraz cukiernicę i dzbanuszek na mleko. I co, ładny??? Chyba dokupię jeszcze komplet 2 filiżanek z przynależnymi im talerzykami:)))


Komplet ów zakupiony został z myślą o kawkach ogrodowych. Jak widać:)
Tu jeszcze raz chwalę się przepisem zamieszczonym w WC. No bo świetnie pasuje ten chutney do serwisu ogrodowego, przyznajcie sami:)))
Pomyślcie: letni (jeszcze) wieczór, miłe towarzystwo, dzieci pochrapujące w łóżeczkach, winko (dla aromatu), herbatka z różą w ślicznej filiżance, i ... krakersy z roztopionym żółtym serem, pomaziane chutneyem dyniowym, zagryzione świeżym pomidorkiem z własnej uprawy:))) Uwierzcie, smakowite:D I błyskawiczne!
Wyobraźcie sobie jeszcze że komarów też tam nie ma :>


No dobra, trochę oszukana ta sesja. Kawki w filiżankach brak... winka nie zapodałam - zapomniałam:>
Ale krakersiki z chutneyem... pycha. Choć przyznać muszę że sam chutney zbyt wytrawny w smaku. Za to na serach i krakersach - pychota.

Cóż, to prezentacja pierwszej części moich działań urlopowych, ta najprzyjemniejsza. Stanowiła dla mnie odskocznię od prac bardziej uciążliwych, acz niezmiernie przeze mnie pożądanych.
O tym niedługo:D
Tymczasem żegnam się ciepło i miło:)
Papapa

10 sierpnia 2010

Jeszcze

chwilka, zanim opiszę swoje remonty:>
Darujcie, ale jednak dużo się działo w tym wspominanym "międzyczasie" urlopowym. Na śmierć zapomniałam, ale aparat nie...
No to wspomnień urlopowych międzyremontowych ciąg dalszy:D

Miniony wtorek. Niebo się rozzłościło, spadł grad , ogromne kulki lodu wściekle, z niesamowitą siłą uderzały o ziemię. Osobisty martwił się o szyby w domu. Ja o roślinki. Udało się: szyby całe, roślinki też. Tych drugich jest po prostu jeszcze ciągle zbyt mało żeby coś im się mogło stać :>






Życzenie dzieci: mama, rób nam zdjęcia w chmurach!!! Takie slicne dziś są:)))



Dziś.
Sejm się zlatuje. Szykują się boćki do drogi:(  Nad naszą wsią ogromne stado bocianów szybowało, klekocząc, stale zmieniając kierunek lotu. Ciekawe co uradziły...



Tylko takie zbliżenie udało mi się zrobić - musicie uwierzyć na słowo, wiela ich tam było.
No i nasze wioskowe dwa młode boćki.

 Wkrótce odlecą. Nadchodzi jesień.

Dzisiejszy spacer, krótki, ale miły:)




















A oto efekt dzisiejszego spaceru:


Na obiad zrobiłam risotto:)

RISOTTO

Na rozgrzaną patelnię z oliwą wrzucić pokrojone grzyby ( dużo, mogą być pieczarki, ale najlepsze leśne), dodać pokrojoną w kostkę lub piórka cebulę - dużą. Udusić do miękkości. Można dodać pokrojoną w kostkę szynkę. Delikatnie przyprawić do smaku: sól, pieprz, troszkę vegety.
Gdy wszystko jest już miękkie dosypać suchy ryż (zwykły), nie może go być zbyt dużo, tak żeby nie przeważał pośród głównego dodatku. Trudno jest mi określić ile, po prostu trzeba pamiętać że ryż podwaja swoja objętość, i sypać rozważnie. W dużym naczyniu rozpuścić 2 kostki rosołowe (wrzątkiem), zalać tym bulionem ryż z dodatkami, dusić na malutkim ogniu póki ryż nie podwoi objętości i nie zmięknie (oczywiście najlepiej zamiast bulionu z kostki mamy taki prawdziwy, kurzęcy:)). Często mieszać. Gdy jest już miękki (ale nie na paćkę!) posypać starkowanym żółtym serem, przykryć pokrywą i jeszcze chwilkę dusić póki ser się nie roztopi - na maleńkim ogniu aby się nie przypaliło. Gotowe.
Podawać z surówkami z sałaty, pomidorem, świeżymi ogórkami. Można polać ketchupem - niekoniecznie.
Smacznego życzę i polecam - danie błyskawiczne:D

Pozdrawiam