Tydzień był... nawet nie potrafię znaleźć dobrego określenia na posumowanie...
Szalony, to chyba będzie najbardziej adekwatne do tego co się działo.
Z jednodniowego zastępstwa w zerówce, zrobiły się trzy dni. Piątek który mam zazwyczaj wolniejszy do popołudnia, też nie był najłatwiejszy. A wszystko zaczęło się od opisywanej wcześniej poniedziałkowej nieprzespanej nocy :P
Jak dobrze że to już koniec!
Teraz mam nadzieję na spokojne przygotowanie się do świąt, tak całkowicie i w pełni, również w aspekcie religijnym. Liczę że będzie spokojniej, choć wcale nie mniej pracowicie, dużo mam jeszcze do ogarnięcia. Ale to już pomału, byle do przodu :)
Tymczasem zakończyłam pracę nad zamówionymi jakiś czas temu:
Te czerwone do zaaprobowania, mam nadzieję że obu zamawiającym przypadną do gustu :)
I jeszcze naszyjnik na lince, tym razem czarny, na życzenie:
Dziś niedziela palmowa, o naszych palmach pisałam wczoraj.
Dziś mieliśmy z Osobistym zamiar wywieźć nasze pociechy do Łysych, na kurpiowską Niedzielę Palmową. Niestety, pogoda skutecznie pokrzyżowała nam plany.
Mamy zwyczaj w drodze powrotnej z Łysych zatrzymania się w pewnym zajeździe, serwującym pyszne, chłopskie jadło. Świetne zupy, chlebek prosto z pieca (chlebowego!) ze smalczykiem jako poczekalnik, wspaniałe sękacze, czy moje ulubione podpłomyki na cieście chlebowym:) Gdzieś nawet miałam kiedyś tamtejsze menu na dużej karcie stanowiącej również podkładkę na stół, ale się zawieruszyło.
Bardzo lubię te nasze wypady świąteczne w tamte rejony Polski, a tu taki pogodowy klops. Bo dziś na przykład widok z okna podziałał na mnie mało budująco - na całych połaciach śnieg! Jeszcze gdzie nie gdzie się uchował! Niewiele myśląc poprosiłam Osobistego o wyrobienie ciasta chlebowego i zrobiłam sobie sama:
PODPŁOMYCZKI :))) I wcale nie były gorsze niż zajazdowe, dzięki kamieniowi od Ivonny miałam namiastkę podpłomyków z pieca chlebowego. Zrobiłam takie jakie lubię najbardziej: z boczkiem i cebulką, i na osłodę z żurawiną i jabłkiem, powiem tylko PYCHA :))) Małe "zamiast", aczkolwiek niezwykle udane :) Dzieciaki opychały się aż miło było patrzeć:) I jeszcze znajomi się załapali ;)
Na koniec jedno zdjątko które się załapało, to Janek w towarzystwie panów "wojaków" pruskich zresztą. To rekonstruktorzy. wspominałam kilka postów o ubiegło sobotnim oderwaniu się od prac remontowych? Byliśmy na Napoleoniadzie, a panowie niezwykle chętnie pozowali z naszym "malczikiem" - mało że rekonstruktorzy w mundurach wojsk pruskich, to jeszcze z Rosji ;)))) Tylko Jaś był dziwnie onieśmielony:)
Warto, mimo codziennej gonitwy znaleźć czas na niewielkie przyjemności. Cieszę się, że mimo mojego tygodniowego kurcgalopku udało mi się wykrzesać z siebie tyle sił i chęci żeby coś jeszcze podziałać z dzieciakami. Nie było to łatwe, jednak tego warte:)
Żegnam się miło, z niesłabnącą nadzieją na CIEPLEJSZE!
o kurcze,ale wysyp prac!!! Świetne!A tych ostatnich zdjęć nie przeżyję :(
OdpowiedzUsuńZ miesiąc robione, z miesiąc...
UsuńDzięki i ściskam ciepło ;)))
zeżarłabym wszystko(oprócz wojaków) a kwiatkami okwieciłabym się dookoła- są cudne!:)
OdpowiedzUsuńUff, juz się zmartwiłam że i filcaki byś pożarła ;))) Już jeden taki, niepełnoletni próbował, a potem pluł mi wszędzie kłakami ;P Dziękuję serdecznie ;)))
UsuńAleż u Ciebie to się dzieje!! I jedzeniowo, i artystycznie , i w ogóle fajnie jest!
OdpowiedzUsuńAguś, dziękuję, się dzieje choć wolałabym żeby przez chwilę spokojniej było:P Może choć przez święta będzie wolniej...
UsuńHej
OdpowiedzUsuńAleż z ciebie płodna artystka. Świetne prace.
Uwielbiam chlebek ze smalcem pożarłabym każdą ilość
mniam.
Pozdrawiam
Taaa, chlebek ze smalcem coś w sobie ma, niestety... ;))) Pozdrawiam ciepło ;))
OdpowiedzUsuń