23 lutego 2010
Chleb się chlebie...
Tak śpiewała kiedyś Wolna Grupa Bukowina (bodajże?).
U mnie właśnie się upiekł chlebek, co go mąż osobisty miesza, doprawia i piecze.
Dzisiejszy jest ciemny, bo coś małżonek wziął i dosypnął,:)) Ale to jego tajemnica, sza.
Właśnie stygnie i zaraz zabieram się do konsumpcji, pachnie tak że żołądek zwinął mi się w supełek...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj zapachniało! I to jak!! Aż u mnie czuć :-))
OdpowiedzUsuńHa, Ty też pieczesz chlebek ino nie na słodko :)
OdpowiedzUsuńZjadłabym takiego, ale ostatnio zawiesiłam własny wyrób pieczywa, bo nie mam czasu :(
Pozdrawiam i życzę smacznego :)
Były czasy (zamierzchłe, hehe), ze własnymi ręcami miąchałam chleb, ała:)
OdpowiedzUsuńKtóregos razu poprosiłam o wyrękę męża osobistego i załapał:)) Scfanił się jednak i któregoś roku Mikołaja namówił coby mu maszynkę przyniósł do wypiekania. Teraz maszynka miącha, a małżon sobie siedzi:)))
Maszynka tylko miącha- resztę czyni mąłżonek sam - dosypuje, przekłada, wymyśla, no i czeka coby chlebuś ładnie wyrósł przed pieczeniem itd. Dla każdego coś miłego:))