Jakis czas temu miałam to zamieścić, ale jakoś zapomniałam, pamięć mi ostatnio szwankuje, starość, czy inne licho?
Otóż dzieciecia me chorują już drugi tydzień, jako że mocno zaczynały juz świrować w domowych pieleszach, w minioną niedzielę postanowiliśmy udać się z nimi do MIASTA ( nie byle jaka atrakcja, hehe:), jako że wydobrzały nieco, więc heja i w drogę. Po zaparkowaniu naszego pojazdu i wygramoleniu się całej rodziny, spacerowym krokiem udaliśmy się na starówkę do ciastkarni.
Jak wszystkim wiadomo, niedziela upływała pod znakiem serc wszelakiej maści, rozmiarów i rodzajów, my takze postanowiliśmy to uczcić stąd nasza eskapada.
Jakoś tak niemal u celu, małżonek mój stwierdził zaaferowany wielce że chyba auto niezamknione stoi, więc kurcgalopkiem cofnął się aby rzecz ustalić i ewentualnie naprawić.
Ja z dziećmi krążyłam po starówce czekając na małżonka a dzieci rozglądały się ciekawie dookoła.
I oczywiście komentowały... Choć głównym komentatorem był Janko oczywiście, Tosia tylko wywracała oczyma słysząc co jej brat ma do powiedzenia:)
Jaś: Mamo, bo ja głodny jestem...
Ja: zaraz przyjdzie tata i pójdziemy na ciacha
Jaś: Ale ja głodny jestem na obiad (obiad dziecię zjadło w domu),
Ja: Przyjdzie tata, pomyślimy
Jaś:Głośno (a głos ma że hoho) Mamo, tu jeść dają!!!! Idziemy!!!!
(nie wspomnę uśmiechów i komentarzy mijających nas ludzi:)
Ja: Synku, poczekamy na tatę,
Jaś: (smętnie) No dobra...Ale pić mozes kupić!
Ja: (twardo) czekamy!
Jaś: Mamo!!!!! Tu jest PICIOWNIA!!!!
Ja: ogłupiałam na sekund kilka...
Jaś: no to kup picie!!!
Ja: No nie, bo czekamy przecież
Po chwili
Jaś: Mamo tu jest lodownia, ciastkownia i piciownia, wchodzimy!!!
Ja: No dobrze ( właśnie nadchodził mąż z którym bądź co bądź również mieliśmy spędzić walentynki:)
Oczywiście wszystkie potrzeby dzieci były zaspokojone, łącznie z obiadem - poszliśmy na naleśniki, najfajniejsze z naleśników były zabawki (Jaś: Mamo tu jest jak u wujka Mc Donalda!)
W minioną środę Jaś wpada do mnie do kuchni zaaferowany:
Mamo, musis psyjść do nas do pokoju i zobacyć jaki dom dla lalek zbudowałem!
To jest świetne, mamo, zobacys, to EKSCYTUJĄCE!!!!
Pojęcia nie mam gdzie dorwał TO słowo! Nie mniej w ustach niespełna czterolatka brzmi nieźle.
W sobotni poranek schodzę z sypialni, Jaśko się strasznie ucieszył, przybiega do mnie z taką oto informacją:
Mamo, ja zrobiłem bąka z kleksem i tata powiedział że jestem chory!!!
Ja, ojej, a na jaką to chorobę?
Jas: Chorobę ocną, mamo!
A Tosia spytacie?
Tonia wchodzi do pokoiku który dzieli z bratem i stwierdza autorytatywnym tonem:
- moj boże, a coś ty tu dziecko nadziałał?
albo
- Jaś, sil do ciebie już nie mam, a język do pasa;
lub
-dziecko ty nie świruj bo to się kiepsko dla ciebie zakończy, a nos będziesz miał płaski
Potrafi też przyjśc do mnie, gdziekolwiek sie wtedy znajduję, i STRASZNIE umęczonym głosem stwierdzić:
-Wiesz mamo, ten twój syn to ma TAKIE pomysły, że ja już normalnie wysiadam...
Czy ja naprawdę tak mówię?????!!!!!!
Tym optymistycznym akcentem żegnam sie do niedzieli. PAPA:)))
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Normalnie wysiadłam ze śmiechu! Dzieci są fantastyczne!!
OdpowiedzUsuń