W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





3 czerwca 2013

tROJE

Dwoję się i troję:)
Dosłownie i w przenośni. Wszystko zaczęło się w godzinach przedpołudniowych, gdy najpierw usłyszałam a potem ujrzałam ogromny rój pszczół nad moim domem. Po ostrzeżeniu sąsiadów, wyszłam i zaczęłam obserwować co się dzieje. Najpierw zobaczyłam jak owady krążą nad pobliskimi młodymi sosenkami:



a jeszcze potem zrobiło się ich mniej i ciszej... a potem...
Zaczęłam dzwonić. Szczęściem mam kolegę pszczelarza który najpierw kazał sprawdzić czy pszczoły osiadły w jednym miejscu, nazwał to "czymś w rodzaju kokonu" - jak dla mnie laika info doskonale zrozumiałe, a wykonanie zadania niezwykle przerażające! Poszłam.
Było COŚ, co z daleka wyglądało odpowiednio przerażająco, z bliska wyglądało jeszcze bardziej straszliwie. Choć nie ukrywam, równie niezwykle!



Prawie Hitchcock :P
Kolega pokierował mnie do Związku Pszczelarzy w Olsztynie. Przemiła pani która odebrała telefon szybciutko znalazła pszczelarza zainteresowanego rojem. Wkrótce dostałam wiadomość: pszczelarz przybywa z odsieczą!
Lecz zanim dotarł, poprosił o zroszenie pszczół wodą... Hmmm, jakby jeszcze bardziej ekstremalnie się zrobiło... Powiem nawet że miałam niezłego pietra. Jednak jeszcze większy strach mnie ogarniał gdy pomyślałam o dzieciach które bawią się na naszych łąkach, o psach które po nich biegają, o ludziach przechodzących pobliską drogą - naprawdę pobliską, bo ok 15 metrów ją dzieliło od pszczół, a domy nasze okoliczne jakieś 20 do 30 m.
Pan zapewniał że pszczoły TERAZ nic mi nie zrobią, bo siedzą i "myślą" co dalej, więc zupełnie nie zareagują na wodę ze zraszacza, która miała za zadanie zatrzymać je na gałęzi.
Wyłączyłam zatem własne myślenie, bo coś mi kiepsko szło, i w dodatku w kiepskim kierunku, czyli: bierz nogi za pas i kryj się pod kołdrą. Jakże mi wtedy brakowało Kubusia Puchatka, już ON by wiedział co zrobić! :)
Włożyłam chustkę na głowinę (pamiętałam Jacku ;) ), i poszłam.
I zrosiłam.
Przy okazji drżącą ręką zrobiłam kilka zdjęć. Potem emocje nieco opadły bo pszczoły faktycznie nie były agresywne. A ja mogłam je przez chwilę poobserwować - i warto było bo niezwykły przedstawiały widok.




ZNAWCA wreszcie też przyjechał, i zabrał się do dzieła, co widać na załączonych zdjęciach



tu miejsce po odciętej gałęzi - jak widać pszczoły dalej usiłowały zebrać się w tym miejscu.

I to już prawie koniec niesamowitej historii o pszczołach.
Prawie, bowiem naszły mnie różne myśli w związku z faktem niecałkowitego zakończenia sprawy :(
.
Jest już noc.
Na naszej łące pozostało jeszcze kilkaset pszczół. Część wleciała do przygotowanej przez pszczelarza "pułapki" w której miały zostać przewiezione jutro do miasta. Do pszczelarza i do swojej pszczelej rodziny.
Jednak okazało się że jest druga część która pozostała na odciętej przez pszczelarza gałęzi, tej samej na której wcześniej roiły się ich tysiące, wraz ze swoją królową. I właśnie dlatego osierocone pszczoły pozostały na gałęzi bo czuły na niej zapach mateczny, zapach swojej królowej...
I teraz chciałam podzielić się swoim rozczarowaniem. Ogromnym.
Otóż pan pszczelarz niby przybył z odsieczą, niby zebrał rój, ale zostało jeszcze mnóstwo pszczół które zdezorientowane krążyły nad drzewem.
Jednak zainteresowanie pana pozostałymi pszczołami spadło. Bo nie miał już czasu. Bo zabrał większość pszczół, co ważniejsze z królową i tyle.
Zaproponował żebym sama (!) wieczorem je "zamknęła" w przygotowanym pudełku (po moich butach), a następnie Osobisty miał mu je jutro rano przywieźć do pracy.
Byłam przygotowana aby to zrobić, wraz ze szwagierką wybierałyśmy się już na kończenie "sprawy" i zrobiłybyśmy to. Jednak gdy nasze dzieci zobaczyły pszczoły na owej odciętej gałęzi, polecenie pana cyt: strząśnie je pani z tej gałęzi w pobliżu pudełka, a potem pozbędzie się gałęzi" nieco mnie zaskoczyło.
Bo niby jak mam to zrobić? Bez zabezpieczeń, wiedzy i przygotowania? Co innego zrosić pszczoły wodą, a co innego strzepnąć je z tej nieszczęsnej gałęzi, tym samym wkurzyć i ... no właśnie: I ?!
Wiem że pan zabrał większość pszczół wraz z królową - sprawdził to. To znaczy że pozostałe pszczoły nie założą nowej rodziny, bo zwyczajnie nie są w stanie bez królowej, czyli są skazane na śmierć!
Piszę to nieco wkurzona, bowiem nie od dziś trąbi się, że pszczół jest coraz mniej a konsekwencje ich wyginięcia odczujemy wszyscy. A dziś ja mam podjąć decyzję co zrobić z pszczołami które utknęły na mojej łące... Zaryzykować własne zdrowie, strząsnąć je i zawieźć owemu panu? Czy może pozostawić na pewną śmierć?
Cóż, wspólnie ze szwagierką jesteśmy zainteresowane ich losem, i mam nadzieję że jutrzejszy poranek przyniesie lepsze wieści - tym razem od innego pszczelarza. I czekam ranka żeby sprawdzić czy pszczoły dalej będą na łące, może ktoś jednak zabierze je, wprowadzi nową królową i powstanie nowa rodzina?
Bardzo, bardzo na to liczę, oczywiście to tylko dywagacje, ponieważ nie mam pojęcia czy jest to możliwe.
Zupełnie nie znam się na pszczelarstwie, moje sformułowania i słownictwo w niniejszym tekście jest całkowicie amatorskie, polegałam na informacjach otrzymanych od zaprzyjaźnionych pszczelarzy, jednak nie byłam w stanie zapamiętać dokładnego nazewnictwa używanego przez fachowców w rozmowach ze mną, tak więc przepraszam wszystkich znawców tematu i serdecznie proszę o wyrozumiałość.
Tymczasem idę ochłonąć do wanny.

aaa, dodam tylko że wkrótce postaram się wkleić filmik jak to z "naszymi" pszczołami było.

15 komentarzy:

  1. Wypisz wymaluj jak z horroru Hitchcocka.
    Ale swoją drogą na pewno niecodzienne przeżycie.
    Bałabym się ogromnie szczególnie o moje dziecko, które ma alergie na jad pszczół,
    Pozdrawiam gorąco i daj znać co się stało z resztą pszczół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Sama się bałam, i tak naprawdę to strach był motorem mojego działania - ze zgrozą myślałam o zagrożeniu jakie rój może nieść dla dzieci i zwierząt. Historia ma szansę na dobre zakończenie - dziś zadzwonił pszczelarz i wieczorem obiecał przyjechać i zabrać resztę, mam wielka nadzieję że akcja "pszczoły" uznana zostanie za pomyślnie zakończoną

      Usuń
  2. tak czytam w szuflandii i widzę te same zdjęcia az wreszcie na koniec zauważyłam że to Twoja szwagierka : przygoda niesamowita!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż mnie ciarki obeszły i stanął przed oczami "Rój". W życiu bym nie podeszła, w życiu bym nie polewała, bo uczulona jestem i na sama myśl o pszczołach puchnę. Tym bardziej szacunek dla Ciebie, odważna Kobieto. Szkoda tych pozostałych pszczółek, ale może jakoś uda się je uratować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sylwuś, dotąd miałam takie samo zdanie, ale mimo mojego BLISKIEGO przebywania pośród pszczół żadna mnie nie zaatakowała. Były dostatecznie zmęczone, ogłupiałe i zdezorientowane że atak na szczęście nie przyszedł im do główek :)
      Czekam na dzisiejszy wieczór, pan obiecał wrócić i zabrać pozostałe owady :)

      Usuń
  4. Ja bym się schowała do domu mimo, że w latach dzieciństwa nie raz było dane mi oglądać roje pszczół u dziadka, który ma ich bardzo dużo.... I zawsze był bohaterem w naszych oczach jak pszczoły trafiały do worka :) teraz pora na Ciebie bierz pudełko i idź łapać pszczoły ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pudełka rozstawione, teraz czekamy do wieczora - BARDZo liczę że akcja ratowania pszczół zakończy się pomyslnie :)

      Usuń
  5. WOW,ale rój!Nie podeszłabym ,nie polałabym wodą za nic w świecie!Szkoda,że nie wiadomo komu się wyroiły.Ciekawa jestem tego filmiku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda faktycznie, prawdę mówiąc przylecieć mogły zewsząd, szczęściem znalazł się chętny i pszczoły zyskają nowy dom. Nie ukrywam też że wolałabym aby podobne historie raczej omijały nasz dom i najbliższą okolicę z daleka :))

      Usuń
  6. Matko, ale miałaś przygodę. Chciałoby się rzec uROJONĄ, a tu sama prawda! Na pszczołach się nie znam , ale jedno Ci powiem: miód możesz spżywać z czystym sumieniem. Zasłużyłaś:))) Pozdrawiam pełna podziwu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miód spożywam w ilościach rozsądnych i głównie w potrawach. Za to moje dziatki spożywają paluchem ze słoja :P mam nadzieję że podobne "atrakcje" ominą nas już w tym roku, bo mimo wszystko zdegustowana jestem nieco postawą pszczelarza :> Nie mniej WSZYSTKIE pszczoły uratowane :)))

      Usuń
  7. nooo kochana, jak nic zasługujesz na miano POSKROMICIELKI PSZCZÓŁ :D
    zdjęcia niesamowite
    buziaki
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tiaaa, poskromicielka z gaciami pełnymi strachu :P
      Przygoda faktycznie NIEZWYKŁA z nadzieją na jednorazową :)

      Usuń
  8. o Matko, jestem w szoku, w zyciu czegos takiego nie przezyłam i nie widziałam !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń