W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





30 czerwca 2013

Truskawki w natraciu, dzieci w amoku, gość na dachu i pięciu w chałupie - czyli wciąż SIĘ DZIEJE :)

Oj dzieje...
Rąk mi pilnie trza dodatkowych.
Znowu nie wyrabiam na zakrętach. Dziś zerknęłam na komputer tylko dlatego że muszę na nim popracować, to i przy okazji skrobnę co nieco, dając znaka zaniepokojonym że mimo wszystko żyję i miewam się okresowo nieźle nawet :)
Pracuję zawodowo intensywnie. Już jest przygotowany plan wypoczynku wakacyjnego dla podopiecznych dziecisków. Stosowne rezerwacje poczynione, inne w trakcie realizacji. Znów będzie szaleństwo...Oj będzie :P
Wokół rodzinnego obejścia równie szaleńczo mknie czas.
Nacieszyliśmy się upałami, czekamy na dalsze - lato musi być gorące!
Basen wreszcie napełniony wodą jako bufor i nadzieja na odciągnięcie szalejącego ogrodniczo Janka od MOICH własnych upraw :)
Taaa, bo Janko odkrył uroki ogrodnictwa i z zapamiętaniem UPRAWIA :) Rzodkiewkę w piaskownicy - WZESZŁA, ale przesadzania już nie wytrzymała... Dynię pośród krzaków poziomek - wciąż jeszcze rośnie, cebulę wysianą pod siatką - pilnie obserwowaną i wyczekiwaną, pomidory w doniczkach - wzrastają ku radości pielęgnującego i buraki wraz z jakimiś "krzaczkami" w podarowanej przez matkę drewnianej skrzynce - wzeszły i rosną "na chłodnik" :))) Plany synu ma większe, ale chyba się matce udało przetłumaczyć żeby realizacja owych odbyła się za rok, ufff :)
Matka plany swoje (bo tyż takie ma), realizuje pomału.
Na ten przykład porządki z Osobistym działa wokół domowe, bo wstyd przed ludźmi okolicznymi i gośćmi przyjezdnymi. Zresztą, matka jak to matka pomysłów ma milion na minutę, szczęściem dla rodziny większość przelatuje jeno przez jej łeb nie zdążywszy się nawet umościć jak należy. TYYYYLE tego wszystkiego się chce, i trzeba, i należy! Ale jak już sobie przypomni... Oj :)
Przecież musi się wreszcie zacząć dziać, za długa ta przerwa była.
Matka wreszcie pozbyła się (liczy że na zawsze) choróbska które ją skutecznie odrywało od prac różnych. Prawie miesiąc trzymało ją wstrętne zapalenie gardła, pomógł dopiero drugi, znacznie silniejszy antybiotyk. Mankamentem jego spożycia było utrzymujące się przez kilka dni znaczne osłabienie, tym samym wspomniane prace różne  poszły mocno w zapomnienie. Za to teraz matka nadrabia, aż zad dymi i boli .
Truskawki przerobione, znaczna ich ilość również pochłonięta przez zachwyconą rodzinę. Matka mniej zachwycona, bo to ona przetwarzała. Matce jednak też się coś dostało, małe co nieco na naleweczkę :) Na zimę jak znalazł, bo chwilowo patrzeć na to małe czerwone już nie może. Ale za pół roku będzie w sam raz, wszelkie antypatie przejdą po pierwszym łyku :P
Letni AMOK dzieci osiągnął apogeum w ubiegłym tygodniu, kiedy to nadeszła całkowicie niespodziewana niespodzianka, mianowicie TRAMPOLINA :) teraz tylko matka musi się wykazać bystrością coby w porę zareagować na zakazane (choć niesłychanie emocjonujące) ewolucje. Biedne jest życie matki reagującej!

I GOŚCIE "tłumnie" nas nawiedzają... Tydzień temu jednego nocną porą gościliśmy na dachu. Niegrzeczny, bo się nie zapowiedział, więc nieprzygotowani byliśmy na TAKIEGO gościa. Niemniej emocji co niemiara :) Przespał noc całą, zasmarował dachówki i rankiem, skoro brzask pierwszy się pojawił poleciał gdzieś... dachówki może padający deszcz zmyje...


W poniedziałek trafił się kolejny gość, wróbel mały ale hardy. Sroki go chciały "zaopiekować", pies mój własny uraczyć niewybredną aczkolwiek żywiołową zabawą, cóż było robić, zabrałam go do domu i karmiłam pół nocy. Zaraz na drugi dzień, odwieźliśmy wróblika do odpowiedniejszego ośrodka, bo hardy niesłychanie i długo go trzeba było namawiać do konsumpcji. Ale pięknota z niego była niesłychana :) Bez fot, bo tak był roztrzęsiony że żal mi było pstrykać bidakowi po oczach, coby bardziej nie przerazić tej kupki nieszczęścia.
A piątek czterech kolejnych gości miałam...
Zaraz po zakończeniu roku szkolnego, tuż obok budynku szkoły zrobił się dziwny dziecięcy harmider.
Oczywiście dokładnie pośrodku całego zdarzenia znajdował się Janek. Jakże by inaczej :P
Po chwili podbiegł do mnie wciskając mi w dłonie malenkiego ptaszka, po drugiej chwili od pozostałych uczniów dowiedziałam się że jakaś szuja rozbiła jaskółcze gniazdo! W efekcie akcji ratunkowej w torebce prezentowej (wobec sytuacji upominek dla pani dany był z ręki - wybaczyła :), wylądowały CZTERY  młode jaskółki. I co, spytacie?
Ano ponownie pojechaliśmy do wyspecjalizowanego Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Ptaków Albatros w Bukwałdzie. I ponownie ptaszyny przygarnięto, wsadzono do INKUBATORA, nakarmiono i ogólnie zaopiekowano :)))


Musicie uwierzyć na słowo że TO są cztery jaskółki - zdjęcie wykonane przez rozemocjonowanego Janka, więc...

Przy okazji dowiedzieliśmy się że nasz hardy wróblik, do końca zachował charrrakterrrek, i gdy tylko nadarzyła się okazja, tuż przed zaobrączkowaniem NAWIAŁ - tupeciarz, wykarmił się, odchował i poooooszedł w świat bez skrupułów :)))
A potem podziwialiśmy, zwiedzaliśmy, KARMILIŚMY ptasich podopiecznych i zachwycaliśmy się bliskim spotkaniem z pierzastą ferajną :))) Sama radość i rewelacyjna lekcja. Aaaa, i jeszcze każde z dzieci po piórze bocianim zarobiło :)



Na zdjęciach głównie bociany, bo najbardziej dostępne - zresztą darzę je miłością i atencją OGROMNĄ :) A inne zdjęcia robił Jan, czarne mu wyszły, więc nie publikuję :P

A teraz proszę GORĄCO i z całego SERDUCHA o jakiekolwiek wsparcie dla Ośrodka. Wiemy, że potrzebują starych ręczników, pszenicy (ziarna dla ptaków), nawet suchej karmy psiej, która po namoczeniu idealnie nadaje się do karmienia niektórych ptaków - aktualnie dla sześciu młodych łabędzi i jednego dorosłego, zresztą nawet bociany "wsuwają" psie sucharki ! Kto jest z okolic niech dowozi, kto może niech wesprze wpłacając na ich konto symboliczną złotówkę - BARDZO, BARDZO PROSZĘ bo naprawdę WARTO, niezwykli ludzie dobro czynią tym braciom naszym najmniejszym :) 
Próbowałam zamieścić link do strony Fundacji, ale cosik ostatnio jest nieaktywny, więc w najbliższym czasie postaram się dowiedzieć co się dzieje, tymczasem skorzystajcie proszę z pomocy wujka google, i poczytajcie sobie o pracy dr Ewy Rumińskiej :)

Teraz matka czyni CZAS dla siebie. Matka bowiem urlop rozpoczęła - cały tydzień, ach! :P
Znaczy znowuż USIŁUJE zająć się tymi swoimi "pierdołami ręcznymi" które, ku żalowi będących w amoku, wcale nie powodują spowolnienia REAGOWANIA. Zresztą, pada, więc reagowanie przeniosło się na grunt domowy w zmienionej nieco formie, aczkolwiek równie upierdliwej dla WSZYSTKICH zainteresowanych, bo matka twarda jest ostatnio  :)))

Do następnego, wierzę że bardziej treściwego w owe pierdoły ręczne, i bardziej spokojnego w kwestii niespodziewanych gości :)

9 komentarzy:

  1. Ach te truskawki - ja jeszcze dżemy mam z zeszłego roku, ale Ata zanęciła frużeliną i chyba ulegnę, ale to dopiero na Suwalszczyźnie. A gości uroczych macie, żeby tylko te jaskółcze drobiazgi dały radę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dżemy tez mam z roku ubiegłego, dlatego też zajęłam się głównie mrożeniem, kompoceniem oraz zapodawaniem rodzinie w charakterze deserowo-obiadowym:) Dziś na ten przykład zapodałam do obiadu kompot rabarbarowo- truskawkowy :) FRUŻELINA???
      Drobiazgi radę dadzą, dupki grzeją w inkubatorku, w dziób zapodali jedzonko, i w ogóle były (wg lek.) w dobrym stanie :)) Za jakieś dwa tygodnie polecą :)

      Usuń
    2. Frużelina jest u mnie w Garkotłuku :)
      W sensie przepis ;)

      Usuń
  2. O matulu reagująca! Ileż się dzieje u Ciebie :-D
    I jak to wszystko skomentować sensownie??
    Się nie da chyba.
    Na mnie najbardziej wstrząsające wrażenie zrobił bociek na dachu - czyżby coś Wam zwiastował? ;-))
    Truskawki przerobiłam i ja. Niedużo, bo tylko 16 kg. Ale za to udało mi się wyrobić, kiedy były najpyszniejsze i najbardziej napompowane słońcem :-)
    Basen u nas jeszcze schowany, ale jak tylko zapowiedzą upały, wywędruje na trawnik ku radości młodzieży najstarszej, starszej i najmłodszej ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie komentuj, mnie znowu gardło zaczyna napirzać :P
      Bociek na dachu... cóż raczej nie zwiastuje, wystarczy szczęście które JUŻ mamy :)
      truskawek to chyba tyle samo przerobiłam. I wystarczy. Stanowczo :) I te moje też słodziuśkie, aż bordowe od słońca :) Basen się nagrzewa, wywal tyż swój coby wejście budziło mniejszy szok :)

      Usuń
    2. To może aż tak nie reaguj - stąd pewnie ten ciągły ból gardła ;)

      Usuń
  3. Ale się dzieje u Ciebie! tylko słuchaj, jak ja na początku przeczytałam, że wpadłaś na chwilę i czasu nie masz, to ja tak szybko czytałam ten post, jakby od tego zależało kiedy będziesz mogła wrócić do swych obowiazków. Dopiero w połowie się zreflektowałam o odpuściłam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. a po drugie ja w tym roku truskawki przegapiłam, a po trzecie to nie, ja nie wyglądam dobrze, mam zmarszczki, tylko na fotce nie widać!

    OdpowiedzUsuń
  5. No to się dzieje, oj dzieje u Ciebie:) 16 kg truskawek??? O matko... Do tego goście niekoniecznie proszeni, a za to wymagający;) A na gardło może płukanie wodą utlenioną? Znaczy, wodą z dodatkiem utlenionej. Na mnie działa, tylko trzeba od razu jak zaczyna boleć. Bo te specyfiki do ssania mi nie pomagają. Pozdrawiam lipcowo:)

    OdpowiedzUsuń