W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





25 czerwca 2012

Refleksja.

Dziś będzie refleksyjnie za sprawą jednej z blogerek. Pewnie będzie też ckliwie. Mam w związku z tym dylemat czy puścić to w świat. Do specjalnie ckliwych nie należę, ale czuję że coś nie tak jest z tym światem, coś się nieodwracalnie zmieniło i wciąż zmienia, a zmiany akurat TE nie są według mnie dobre...

Wspomnienia...
Moje wspomnienia najpiękniejszych chwil dotyczą dzieciństwa.
W szczególności czasu jaki miałam szczęście spędzać na wakacjach u mojej babci. Idealizuję tamten okres w pamięci, często do niego wracam w myślach, opowiadaniach serwowanych dzieciom, a także podczas własnych prac kuchennych.
To podglądając babcię podczas zwykłych prac domowych uczyłam się, zapamiętywałam co potrzebne, czego nie wolno, a nawet co może polepszyć smak przygotowywanej potrawy. To pod wpływem jej opowieści zrobiłam pierwsze winko chabrowe o cudownej barwie. To ona pokazała mi że można zrobić ser topiony, którego nie znosiłam, bo posypany był straszliwą ilością kminku ;)), i do dziś wspominam kawę zbożową gotowaną w specjalnym dzbanku... Również ona pokazała mi, że warto mieć spiżarnię pełną własnych, smakowitych wyrobów i  że można korzystać z doświadczenia innych osób. Babcia lubiła doświadczenia kulinarne, lubiła podjąć ryzyko związane z nowym smakiem. Do dziś mam na języku smak jej ogórków konserwowych z dodatkiem ostrej papryki - niegdyś ewenement i rzadkość. Pamiętam jak wymieniała się przepisami z koleżankami, a potem starała się je, prędzej lub później wykorzystać we własnej kuchni.Nie kto inny tylko ona nauczyła mnie pracowitości i zaradności - hodowała świnkę na niewielkiej, pracowniczej działce, kury, gęsi, warzywa i owoce. Do tego pracowała i samotnie, po śmierci dziadka wychowywała trójkę dzieci. To ona nauczyła mnie szyć -  umiejętność wcale nie popularna w dzisiejszych czasach! Do dziś pamiętam panią, która pewnego dnia przyszła do mnie bym podwinęła ręcznie spódniczkę jej córki, bo jestem, jak to określiła "manualna", a ona szyć nie cierpi - notabene dziś ja uczę córki tej pani szyć ;))
Moja babcia była dzielna, niezwykle ciepła ale i bardzo uparta:)))
Wspominałam już kiedyś na łamach tego bloga o mojej babci. I nadal z upływem lat bardzo mi jej brakuje.
Czerwiec to miesiąc w którym szczególnie odzywa się moja tęsknota za tamtymi sielskimi czasami, za osobą babci.
Dziś wspomnienia tamtych dni powróciły do mnie w sposób szczególny.
Od lat sama staram się robić przetwory, takie tradycyjne, niezbyt wyszukane i wykwintne, ale pamiętam o szczypcie papryki dodanej do ogórków, a nawet zamierzam zrobić ser topiony, tylko już bez kminku ;). Dziś, sama wymieniam się z koleżankami przepisami kulinarnymi, nawet jeśli są "nowoczesne" w składzie i smaku - nie boję się jak moja babcia eksperymentów, choć preferuję przepisy i zwyczaje podyktowane przez tradycję.
Dziś również staram się przekazać własnym dzieciom wartości zaczerpnięte niegdyś od mojej babci. Udowodnić że praca nad sobą, dążenie do wytyczonego celu ma sens i jest wartością samą w sobie. Ciągle pracuję nad sobą, przełamuję własne ograniczenia związane chociażby z lenistwem czy coraz bardziej pogłębiającym się brakiem zorganizowania, a nawet angażowania się w życie społeczności w której przyszło mi żyć.
Nie mogę przecież poddawać się w dążeniu do bycia lepszą!
Jestem nieodrodną wnuczką swojej babci, córką jej córki, nie zmienię tego co wpisane jest w moją naturę, charakter i wychowanie.
To moja refleksja na temat poruszany w ostatnim poście Asi z Green Cannoe. Fakt, że Asia pisze w nim o naturalnej żywności, i wspomnieniach związanych z przysłowiową marchewą prosto z ogródka, wyzwolił i u nie mnóstwo wspomnień związanych ze smakami, świeżością i naturą w całej swej okazałości i znaczeniu.
Dla mnie właśnie czas spędzany u babci, wcale nie mieszkającej na wsi z prawdziwego zdarzenia, był czasem w którym mogłam się zetknąć z prawdziwymi smakami, zapachami i prawdziwie zdrową kuchnią. Jak ja nie znosiłam babcinego rosołu z pływającymi wielkimi okami tłuszczu, gotowanego na kurze jej chowu - a jak teraz za tym tęsknię! ale jajecznica czy ciasta przygotowane z jaj kurek babcinych to była sympozja smaku i aromatu :))) Do dziś pamiętam jak pociągami przewoziliśmy specjały przygotowane specjalnie dla nas: jajka, mięsa, cudowne jabłka zimowe, o których marzę jesienią, a tej odmiany już nie ma!
To wszystko już nie wróci. Było, przeminęło.
Dziś kupuję jajka prosto od kury, założyłam mikro warzywniak, posadziłam nawet kilka młodziutkich drzew owocowych...
Staram się piec z małżonkiem własny chleb na zakwasie. Mam tez mnóstwo radości z corocznego planowania rozsad, a jeszcze więcej satysfakcji, gdy posiane rośliny wschodzą i dają plony:)))
Myślę że moje dzieci będą pamiętały jak zbierałam warzywa i owoce by przygotować z nich przetwory., nawet jeśli w tym roku nie robię truskawek, bo zaprzyjaźnieni "naturalni" hodowcy mają w tym roku zbyt młodziutkie sadzonki. Wierzę że dzieci zapamiętają nasze wyprawy po jagody, grzyby, kwiat czarnego bzu czy kwiat róży. Liczę że będą chciały "bawić się" w potworzenie warzyw i owoców, bo lubią choćby ogórki małosolne które im robię, i zapamiętają że ich matka takie im przygotowywała.
Marzę, by stały się nieodrodnymi prawnukami swej prababci, wnukami swojej babci i równie upartymi dziećmi moimi, matki nieco szalonej.
Ale ciągle zastanawiam się czy będą mogły to robić, czy będą w stanie to kontynuować, gdy świat który znamy pędzi ku samozagładzie. Gdy świat sam unicestwia ważne niegdyś wartości szczególnie te rodzinne. Co z naszymi dziećmi, jeśli już teraz są miasta gdzie najbezpieczniej jest oddychać przez maseczkę... Co ze zdrowiem na talerzu? Jaka przyszłość czeka nasze własne dzieci w świecie który umiera?
To my jesteśmy światem. My jesteśmy światem naszych dzieci, jego częścią którą stworzyliśmy i już zaniedbaliśmy, zniszczyliśmy, nie poszanowaliśmy. To my zostawiamy dziś taki posag naszym dzieciom. Oby nie okazał się zbyt wielkim ciężarem. Oby nas własne dzieci nie przeklęły.
Jestem wdzięczna mojej babci za wszystkie wspomnienia dzięki którym jestem jaka jestem. Byłam przez nią  kochana i dostawałam miłość w każdej jej postaci, począwszy od mnóstwa czułości, uwagi, zainteresowania, na zawartości podawanego talerza skończywszy.
Czy oddam tę miłość moim dzieciom? Czy będą miały wspomnienia? Marzę by miały co wspominać!
Moje marzenie jest być może banalne może i proste. Jednak jego spełnienie stanowi dla mnie problem związany z realizacją. Bo ja mam śmiałość marzyć o tym by moje dzieci miały wspomnienia - takie jak moje, pełne miłości, radości, cudnych obrazów, zapachów, skojarzeń, pełne serwowanych im niegdyś smakowitości.
Wspomnienia prawdziwe. Takie które dziś mam ja, o których mogę gadać godzinami.
Te wspomnienia to moja siła i moja nadzieja.
Moim marzeniem jest zapewnienie wspomnień i zdrowej przyszłości moich dzieci.
Tylko tyle.
I aż tyle.


Ot, taka refleksja mnie naszła...
I głód babcinych ogórków.

8 komentarzy:

  1. Piękny post napisałaś Kochana, ja w pracy siedzę i płakać mi sie chce, co by sie nie rozczulać udaję,że to alergiczny katar mnie dopadł.
    To prawda, ze modyfikowany genetycznie świat pędzi do samozagłady.
    Brak mi babcinego mleka prosto od krowy, chleba posypanego cukrem ( boże jaki to był rarytas i jak to smakowało...)
    To dobrze, ze mamy co wspominać, za czym tęsknić.
    Chciałabym , zeby i moje dzieci miły takie wspomnienia.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Iwonko,aż mi świeczki w oczach stanęły!!!Jak Ty to pięknie napisałas!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana dobiłaś mnie dzisiaj tym postem. Nawet udawać nie mogę, że to katar alergiczny, bo ryczę na całego. To kropelka, która przelała mój dzisiejszy kielich...cudnie to napisałaś!
    Buziaki, jak się pozbieram to zadzwonię...

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziecięce smaki i zapachy pamięta się całe życie. Ciepły, kochający dom tworzysz i piękne wspomnienia zostawiasz swoim dzieciom:)Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. ZAPACHY,POTRAWY...KOLORY...EMOCJE...TO NASZE WSPOMNIENIA:))...JESTEM PRZEKONANA,ŻE TWOJE DZIECI BĘDĄ MIEĆ WSPANIAŁE....

    OdpowiedzUsuń
  6. O zesz w piętkę-miałam Ci napisać, ze dla mnie się zawsze uśmiechasz-ale po lekturze to tak mi się nostalgicznie zrobiło.

    Chmmmm-myślę niunia, że będzie dobrze, ze to taki strach każdego z pokoleń.
    Że te nasze dzieciaki coś takiego wymyślą ze w tych maseczkach po mieście nie trzeba będzie chodzić.
    No bo kto, jak nie nasze Dzidziole.
    Buziole w ogórka

    OdpowiedzUsuń
  7. mnie też wspomnienia naszły... :)

    OdpowiedzUsuń