W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





17 marca 2010

Wiosennie:)

wreszcie i u mnie, choć za oknem śnieżyca:)

Po wielkich dysputach, zadumaniach i przemysleniach, czas na posłodzenie:))

Miniona sobota upłynęła pod znakiem wycieczkowym i fal przełamywania.
Dostałam "chodzonego - wyjazdowego". Miałam tak silną potrzebę wyrwania się z domu, że normalnie mnie nosiło.
Niestety, na szybkiego obdzwonione grono najbliższych znajomych nie nadawało się ani na wspólne wycieczki ani na spotkanka - wszyscy chorzy, zasmarkani...a ja miałam chodzonego, jak na złość i wbrew dotychczas mi służącemu wiernemu charakterowi domatora:))
Co tam, zrobimy sobie sami wycieczkę - zakrzyknęłam dziarsko - pojedziemy do Ostródy, myśl przeszła w czyn - zasiedliśmy wszyscy godnie i wygodnie w autku i ruszyliśmy ze śpiewem na ustach.
Żeby nie było zbyt różowo, tematem przewodnim wyprawy były...zakupy! Tak, tak nie inaczej - w lodówce pustki, w spiżarni echo odpowiada radośnie, co robić, trza połączyć pozyteczne z przyjemnym.

I tym oto sposobem przełamuję "fale":)
Dlaczego? Już wyjaśniam.
Otóż, mam ogromną awersję do koloru RÓŻOWEGO, nie awersję, WSTRĘT wręcz olbrzymi, ciarki mnie przechodzą w sklepie w dziale ubrań dziewczęcych - moja Tosia ubóstwia ten kolor pasjami, wielbi na kolanach, całuje dostępne fragmenty wsiego różowego brokatem i cekinem poganianego. Szok w majtach! Różowych w dodatku:))) 

ALLEEE, coś się dziwnego ostatnio ze mną dzieje - myslę że to wynik pracy nade mną dziecka mego dziewczęcego, cos mnie sie stało w głowe tudzież w oczy - wstręt jakby mniejszy jest ostatnimi czasy, nie wzdragam się na wspomnienie, nie mówiąc już o widzeniu tej barwy wesołej:) Kolejny szok! Ten już bez gaci:))

Wracając jednak do meritum niniejszej wypowiedzi czyli naszej WYPRAWY - otóż, zakupy, przy czynnej "pomocy" dziatwy poczyniliśmy sprawnie nawet, bez burz i rejwachu zazwyczaj nam towarzyszącego przy takiej okazji, co wiecej,  nawet w milusiej atmosferce:), sprawunki spakowane zostały skrupulatnie do bagaznika, pod czujnym okiem towarzyszącej dziatwy. Wycieczka trwa.
Kolejnym i najważniejszym punktem programu był spacer nad ostródzkim jeziorem przy którym to uczyniono lat kilka temu wspaniałe pomosty spacerowe.Pod nimi kłębił się dziki tłum kaczków, łabądków i innego drobiu - pirza jeno fruwały:)
W atmosferze skupienia i bogobojnego zachwytu moje dziecięcia oba - wiejskiego charakteru zaznaczam, wpatrywały się w toto kwękająco-gulgoczące bractwo, z zaciekawieniem wielkim obserwując jak to towarzystwo kurkowe tam się szarogęsi, kitwasi, rozpycha, krzyczy (zaznaczam że to są dzieci wiejskie, przyzwyczajone do widoków drobiu, cielęciny, wołowiny, koniny i wieprzowiny wdzięcznie się przechadzającej w otaczajacych nas gospodarstawach), tu jakby dziecia się zacukały, przykucnęły, zadumały trochę, zacichły, w skupieniu wielkim przyglądając się temu ptasiemu zbiorowisku.
I gdyby nie mroźne podmuchy wiatru wiejącego od jeziora, stalibysmy tam pewnie do nocy, ale na NASZE szczęście dzieci pomarzły i zarządziły odwrót.

No i wreszcie dochodzimy do meritum niniejszego wywodu (kolejnego już:)). 
Wracając od jeziora, oczy me bystre ujrzały niepozornie wygladający sklepik. Nieśmiało zaproponowałam "zwiedzenie" jego zawartości, spotkało sie to z umiarkowanym aplauzem, szczególnie ze strony męża mego osobistego, ale jednak weszliśmy i... achów, ochów, cmoków i ojejów nie mogłam już zatrzymać w paszczy swej (a dziecia rączków wszystkich czterech):). Maleńki ten przybytek zawierał mnóstwo cudnych cudowności, a wiele z nich w przepysznych  RÓŻOWOŚCIACH !!!!!
Złamanych, jasniutkich, połączonych z kremami, seledynkami i beżami - no piękne to było po prostu! I takie tanie!!!


Nie opierając się długo kupiłam do domku na wiosny rozpoczęcie te wszystkie pierdółki, przyznać musicie że urocze?





Motyle - wiem ile:), te już celowo, na przełamanie różowości.



Niedużo tego uroczego, bo jednak gdzieś jeszcze mną zatrzęsło, ale jednak, powoli, pomaleńku wychodzi  na świat kobieca strona mojej natury:)
I tak pomalutku rozpoczęłam wychodzenie z traumy kolorystycznej, poczynam przepraszanie się z  różowościami, jednak ciagle jeszcze muszą się dopowiednio komponować, aby ucieszyć me oko i duszę, i w domku zagościć w ozdobnej wersji, nie tylko jako odzienie mej córy.

Azeby nie było że piniądz tylko wydaję to takie jeszcze fiki - miki poczyniłam ręcami swymi:


Jeden z wyżej z prezentowanych kwiaciolków jest jeszcze do podrasowania - dopiero to zauważyłam:)


Te w wersji arystokratycznej niemalże: koronki i "brylanty" :)

A te, to tak na koniec, zaczęłam RÓŻOWOŚCIAMI  to i zakończę uprzejmie tym samym - żeby całość w końcu jakąś spójność miała:)


Pozdrawiam cieplutko - jednak ciągle jeszcze nie różowo, wszystkimi barwami wiosennymi, a co!

3 komentarze:

  1. hahah,sama podobne dylematy miałam ostatnio :P- i co?i oswoiłam róż :) piękne pierdółki zakupiłas :)

    OdpowiedzUsuń
  2. fajne róziowe pierdółki :)
    nie wiem czemu, ale moje syny za różowym nie przepadają, chyba mam dziwne dzieci ;)

    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko, Kasiu się ciesz! Syny w różach?!! Po cichu powiem ze mój syn też chce niektóre różowe gadżety, rozumiesz, Tosia ma to i on chce, a mnie tak jakoś niewyraźnie wtedy sie robi:)))) choc wcale nie przeszkadza gdy córa autami sie bawi...hmm, dziwne:))

    Dzięki Anitko, gratuluje oswojenia, przede mną jednak daleka jeszcze droga:)))) Ale juz coś piknęło, więc... byle do przodu:)))

    OdpowiedzUsuń