Wszyscy którzy mnie znają, wiedzą że mam lekkiego fisia.
Fiś mój jest raczej nieszkodliwy, czasem tylko odbija się na zdrowiu, przeważnie moim na szczęście, niemniej jest, trwa sobie przy mnie i odzywa się co jakiś czas. I nie pozostaje bez wpływu na resztę rodziny :)
Osobisty twierdzi w takich razach że zamieniam się w samolot;)
Ja uważam że jest to "chodzony" bardziej. Jak zwał tak zwał, jedno jest pewne, fiś mój jest niegroźny!
Bo ja fisia mam na punkcie TURYSTYKI.
Zresztą, nie bez przyczyny jednym z moich zawodów jest (ostrzegam, długa nazwa!): operator ruchu turystycznego. Nigdy nie przepracowany, no może za wyjątkiem obecnej pracy gdy przygotowuję jakieś wycieczki dla dzieciaków z gminy, a nabyte wcześniej umiejętności przydają się. Ale to drobiazg, bez znaczenia.
Znaczenie ma to co tu i teraz:) Bo ja mam znowu plany:)
Zaplanowałam bowiem kolejny wyjazd. Potrzebne mi będą tylko wolne dni, wystarczy siedem, dobrze by było więcej, ale nie wiem czy się uda, na razie nie zdradzę szczegółów żeby nie zapeszyć. Bo z tym pechem to też trzy światy mam:P
Pamiętacie jak wspominałam że wybieramy się na rodzinny spływ kajakowy??? A pamiętacie że zrezygnowaliśmy ze względu na pogodę, a dokładniej na ryzyko jej braku ??? Wreszcie, widzieliście co się działo przez ostatni tydzień?????
Osobiście uważam że było fajnie bo przypadała owa PIĘKNA pogoda na czas naszego niezwykle krótkiego urlopu. Jednak gdzieś w głowie kłębiły się od czasu do czasu straszliwe inwektywy pod adresem tejże zdradzieckiej, bo jednak ten spływ... Ech, taki nasz pech... Zresztą, kiedyś również pisałam o naszym pechu pogodowym, nie będę się zatem powtarzała, jest to przypadłość która jest typowa szczególnie dla nas. Zauważyłam jednak że pojawia się ona głównie wtedy gdy wakacje spędzić mamy sami, bez osób uatrakcyjniających pobyt w postaci naszych dobrych znajomych z przychówkiem (to ta atrakcja, rozumiecie przychówek + przychówek = prawie święty spokój :)))
Noooo i oczywiście, a właściwie NA SZCZĘŚCIE !!! Pogoda była jak marzenie, można było podjąć ryzyko spływu, czego jak wiadomo nie zaryzykowaliśmy. Pluć sobie w brodę nie pluję, co to to nie. W sumie, w ogólnym bilansie wypadliśmy całkiem nieźle. W dodatku byliśmy SAMI, bez tych dodatkowych atrakcji ;))
Mało że pogoda świetna, to z czystym sumieniem mogę polecać miejsce w którym spędziliśmy razem te kilka dni, a dokładniej kwaterę którą okupowaliśmy:)))
Jak wiadomo, ponownie wakacje spędziliśmy nad morzem. Tylko tym razem nad tym prawdziwym, nie zatokowym:)
Byliśmy w Jastrzębiej Górze.
Sama Jastrzębia to typowa nadmorska wieś letniskowa, kto był ten wie, żadne cudo. Dla nas ma niezaprzeczalny walor, jest stosunkowo blisko, a wokół sporo atrakcji turystycznych:)
Bawiliśmy się świetnie, moje zapędy turystyczne również mogły zostać zrealizowane. Rodzina zadowolona, czas spędzony ciekawie, intensywnie i RODZINNIE, było naprawdę fajnie.
Było fajnie i w Jastrzębiej, i na Helu, nawet na statku którym pływaliśmy, choć większą furorę wzbudziło muzeum Obrony Wybrzeża. Ach te czołgi, armaty, karabiny, miny, bomby i rakiety, te wszystkie żołnierskie pamiątki :))) A plaże Juraty czy Jastarni!!! Bajka!
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Gdynię, a tam najważniejsze ( i niestety popularne niezwykle), SUPERSTATKI i akwarium. Dzieciska przeszczęśliwe.
Choć przyznać trzeba iż Janko mierzył swe szczęście własną miarą: od atrakcji o atrakcji. Pomiędzy pojawiały się zgrzyty w postaci niemożności Jankowego samookreślenia się, a polegające na ciągłym i donośnym (!) rozpatrywaniu kwestii: "ale ja chcę" po czym zazwyczaj natychmiast następował nagły zwrot o 180 stopni: "ale ja nie chcę"!!! Zaznaczyć muszę że podobne dylematy towarzyszyły Jankowi podczas całego naszego wakacyjnego pobytu, i nigdy nie zostało dokładnie określone czego to Janko NIE CHCE lub CO CHCE, bowiem wszystkie atrakcje turystyczne były przyjmowane z niezwykłym entuzjazmem i ciekawością, no i morze - najfajniejszy basen świata :)))) A owo chcenie i niechcenie to temat ciągle jeszcze niezrozumiały i nieodkryty, zarówno dla nas jak i samego Janka ;))
TO chyba mija??? Mam taką nadzieję :P
Zanim przejdę do clou dzisiejszego wpisu, podzielę sie pewnym wspomnieniem.
Otóż, dwukrotnie w swoim życiu byłam w Wiedniu. Przy okazji "chodzonego", aczkolwiek był wówczas ON zorganizowany :) Prócz zwiedzania tego co w Wiedniu najważniejsze, dodatkową atrakcją był słynny Prater, a tam ogromny lunapark. Co jest najbardziej widoczne na Praterze? Oczywiście Diabelskie Koło. Jest przeogromne, nigdy nie miałam odwagi skorzystać z tej atrakcji, mam lęk wysokości. Samoleczony zresztą w górach :) Niemniej w drodze na Hel, przejeżdżając przez Władysławowo ujrzałam Diabelskie Koło!!! W związku z żalem niespełnienia, towarzyszącym mi za każdym razem gdy wspomniałam owo wiedeńskie diabelstwo, postanowiłam w drodze powrotnej wleźć na to władysławowskie ustrojstwo i wreszcie spełnić swe marzenie, mimo tych wszystkich wieloletnich obaw.
I wlazłam, i pooooooojechałam do góry, w dodatku sama z dziećmi, bo się Osobisty zbiesił i zaparł że on to nie, bo już gdzieś w świecie był na takim czymś, i wcale mu się nie podobało.
Drżąc o dzieci, drżąc od własnych obaw, nie rozglądając się zbytnio no bo ten lęk, i pilnie stosując się do rad własnych dzieci: NIE PATRZ MAMA W DÓŁ, znalazłam się na górze. I nie mogłam się doczekać żeby zjechać na dół:))) No, byłam, zobaczyłam i już nie muszę TAM bywać:)
Dzieci chciałyby jeszcze, ale noc już była (NA SZCZĘŚCIE!), więc odpuściły, szczególnie że miały w perspektywie gofry (UFFFF!) :))))
Ja BYŁAM!
Teraz wspomniane CLOU wpisu.
Zdjęcia, wykonane przy okazji naszych wakacyjnych eskapad:)
Teraz okropnie żałuję że nie wykonałam reportażu z tego Jankowego "chcenianiechcenia ", byłby świetny materiał, na pamiątkę i doskonałe wypominanki w przyszłości:))))
I koniec, wróciliśmy, na razie pobędziemy w domu, co dalej przyszłość pokaże :)))
Jeszcze "chodzony" nie zaparkował ostatecznie :))))
Pozdrawiam ciepło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ojej, ale zazdroszczę - kocham morze, kocham nasze plaże, kocham Jastarnię - nie mogę doczekać się 13 września (bo wtedy mamy tam znów wylądować, co by dalej oswajać deskę). Piękny mieliście wypad, a fiś znany mi skądinąd. Czyżby krewniak mojego ;-D
OdpowiedzUsuńbędą miały dzieciaki ( te małe i duże) co wspominać:)
OdpowiedzUsuńZapraszam po wyróżnienie.
OdpowiedzUsuńAle piękne wakacje.Nie dziwię się że tak lubisz podróżować,sama radość,pozdrawiam:))
OdpowiedzUsuńSylwia - aaaa, faktycznie tamci oswajałaś deseczkę wcześniej - "małe morze" akuratne w tym celu:))) Jak miło krewniaków poznawać:))))
OdpowiedzUsuńOlu - mamy taką nadzieję:)
Madziu - dziękuję:
Aga - by radość była, warunek spełniony musi być: dobra pogoda i dobre humory, inaczej klapa;)
Dziękuję za pozostawione słowo:)
po pierwsze gratuluję wlezienia na diabelski młyn - mi się od samego patrzenia na niego robi niedobrze ;)
OdpowiedzUsuńco do chceniainiechcenia - to w przypadku mojego Kuby nasila się z wiekiem niestety :(
np na hasło- dzieci wychodzimy- to maluchy już gotowe stoją pod drzwiami, a Kuba - po co, na co, dlaczego, ja nie chcę itd, a potem jak trza wracać do domu jest to samo- nie dogodzisz
ale on tak zawsze miał :D
wakacje nad morzem intensywnie spędziliście :)
fajne te morskie fotki
buziaki szwędaczku
Ty to jednak szczęściara jesteś! Udało Ci się wstrzelić w piękną pogodę. I co , że spływu nie było, co się odwlecze to...
OdpowiedzUsuńNadmorskich atrakcji moc będziecie długo wspominać i ten Diabelski Młyn... no szacun.
Ciekawe gdzie jeszcze macie zamiar wyruszyć.
Jeżeli tym razem na południe to zapraszam :)
Pozdrawiam serdecznie:)
Kasiu - NIGDY więcej! Rany, czyżbyś sugerowała że to na stałe te humorki??? Idę się napić waleriany zatem...
OdpowiedzUsuńIwonko - wstrzeliłam się, wstrzeliłam :))) Chyba dzieci szczęście mają:) Mimo wszystko trochę żałuję kajakowej PRZYGODY. Miało być południe, miało :))) Chyba musimy się wstrzymać, ale jeszcze nic nie przesądzone:)
Buziaki:)