W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





19 marca 2010

Gość:)

Wiłam wianki...i nie wrzucałam ich do wody, nie, nie:)

Bazę, czyli koła z gałązek różnych: wierzbina, brzoza, dereń  i coś nierozpoznawalnego jeszcze przeze mnie, skręciłam, uformowałam et voila, takie sobie kółecki trzy powstały. I leżały...
Leżały, bo chciałam wianków, a Wena mi wzięła i poszła do czorta, przecież nie będę za nią latać i szukać,chciała to polazła, wolna droga... A wianki leżały, bo co miały zrobić.
Duże są, te kółki,  bo nad kominkiem jeden wian (w tej sytuacji:), miał zawisnąć radosnie, a że nie wiedziałam który będzie pasował to ochronnie, 2 kółki są naprawdę duuuuże, a jedno takie więcej średniawe, powiedziałabym:).

A oto co mi się przydarzyło wczora z wieczora (bardziej niecierpliwych zapraszam na koniec tej pisaniny, będą kolorowe zdjęcia:).

Wczorajszą porą wieczorową zastukał ktoś do mych drzwi. Zaniepokoiłam się lekko, albowiem sama wieczory ostatnio w domu spędzam gdyż mąż na robotach do późnych godzin przebywa. Niewyraźnie mi było, ale dobrze mnie wychowano, więc podchodzę do drzwi i pytam nieśmiało: Kto tam???
Odpowiedziała mi niepokojąca cisza. Pytam raz jeszcze głosem donośniejszym. I nic. No to pomału jęłam odryglowywac te wszystkie zamki i zameczki coby podejrzeć kto to stuka po nocy - jednak ciekawość kobieca nie zna granic odwagi... I ujrzałam.
Malutką, skuloną, patrzacą na mnie przepraszającym wzrokiem, tą co mnie opuściła, tak nagle, bez ostrzeżenia i pożegnania nawet,WENĘ!
Kucała w kątku i patrzyła, ja stałam i też patrzyłam i tak byśmy sobie jeszcze długo kuco-stały i patrzyły, gdyby nie moje westchnienie ulgi, jakie wydobyło się ze mnie, naprawdę (przyrzekam!!!) zupełnie mimowolnie.
No i Wena jak kucała, to podskoczyła, przytuliła się, a ja nie miałam siły gniewać się dłużej. Usłyszałam jeszcze jej szept: Tęskniłam. I w objęciach weszłyśmy do domu:)))

Tak więc wespół zespół, zasiadłyśmy w milczeniu do pracy i powstały takie właśnie "wiana", późną nocną porą:)



Lubię jak Wena wraca, lubię z nią pracować, lubię jej ciszę i lubię jej chichot gdy coś jej się spodoba (albo zrobi mi kawał:)).
Cieszę się że wróciła i jednak nie opuściła mnie tak na zawsze, wraz z nią wróciły kolory:))
Witaj Weno - i już nie łaź po świecie, u mnie będzie ci dobrze:))

4 komentarze:

  1. Oj jak dobrze, że mimo strachu ciekawość wygrała i wpuściłaś wenę do siebie :-)
    Wianki wyszły Ci przeurocze!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne wianeczki! Świeże, wiosenne... Widać, że Wenę wiosna przypchała :) Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń