W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





21 września 2010

Mimochodem...

... się robią różne różności - przepraszam za zapożyczenie, wiadomo KOGO :)))

OSTRZEŻENIA:
1. długo dziś będzie...
2. zdjęcia przy "kiepskiej widoczności", więc upraszam o wybaczenie



Wracając do tytułowego "mimochodu".
Otóż grzyby się robią, "prawie same", mimochodem, i w tym kontekście nawet dosłownie:)
Mimo sobie chodząc po okolicznych lasach, zbieramy z Jankiem grzybki.
Znowu ususzonych kilkadziesiąt sztuków, znowu zamrożonych pozostałych kilkadziesiąt.
Najbardziej istotny w tym grzybowym zbieractwie jest fakt iż nie czynię TEGO sama, bowiem synu intensywnie mi pomaga... I bardzo dba aby kosz był pełen przed powrotem do domu... Inaczej nie może być.
Nawet się z tego cieszę, choć lubię grzyby zbierać, jakoś nie specjalnie ostatnio lubię się po nie schylać, szczególnie jeśli czynność ową, rozpoczętą w jednym miejscu, kontynuować muszę co pół centymetra :> . Tak więc od schylania się jest mój syn, który to sam orzekł iż ON lepiej widzi, a ja jestem "mocno starsa" więc i tak nie zobaczę... Jak dla mnie może być, polemizować na ten temat jeszcze nie zamierzam :D.


Również mimochodem wykonałam plan cyklu dwuletniego:) Czyli koniec (a przynajmniej taką mam nadzieję), mego przetwórstwa, które osiągnęło rozmiary cokolwiek przekraczające zdrowy rozsądek :)
Na zakończenie szaleństwa ładowania w słoiki  wszystkiego o czym pomyślę, tudzież uważam za niezbędne posiadać w piwniczce, zrobiłam takie oto coś:


Sos Salsa się to nazywa.
Smaczny jest i wszechstronny w zastosowaniu.
Można go dodać do podsmażonej i pokrojonej w paseczki piersi kurczaka, i wówczas zapodawać z ryżem .Można podać jako danie wegetariańskie z tuńczykiem jeno, na makaronie. Można też, po doprawieniu podać jako sos do mięs grillowanych.I co sobie jeszcze wymyślicie, byle pasowało:)
Ja lubię, rodzina moja też, znajomi doceniają za wszechstronność zastosowań i SMAK, rzecz jasna też:)))
Teraz sobie stoi w piwnicy i czeka, na odpowiedni moment, który nadejdzie bez wątpienia niebawem.
Przepis dla ciągle przetworowo zaciętych ? A proszę bardzo:D

Zalewa: 2 l. wody, pół szklanki octu, pół kg cukru, 5 łyżek soli. Przyprawy: ziele angielskie, listki laurowe, 3 goździki.

Na wrzącą zalewę wrzucić pokrojone, tudzież starkowane składniki, najpierw zacząć od marchewki.
Gotować ok. godziny. Na koniec doprawić: pieprzem, chili, bazylią (ja nie daję), koncentratem pomidorowym oraz dwoma łyżkami maki ziemniaczanej rozprowadzonymi w zimnej wodzie. Chwilę podgotować. Przełożyć gorące do słoików, pasteryzować - ja ok. 5 minut, zacięci mogą dłużej.

Składniki: 1 kg marchwi, 1 kg cebuli, 1 kg papryki, 1 kg pomidorów, 1 kg gruszek, 1 kg sliwek węgierek, 1 kg kabaczka lub cukinii, 1 kg jabłek.
Z podanej ilości wychodzi około 22-23 słoików 330 ml. Ja zrobiłam z ilości o połowę większej, duuuuuużooo mam, w różnych słoikach, nawet litrowych. Polecam, bardzo smaczne, w efekcie macie szybkie danie zimowa porą:))))


Przepis zaczerpniety kiedyś, dawno temu z internetu, nie pomnę niestety strony :>

No i jeszcze jedną rzecz będę działać, którą można dokleić do przetwórstwa. Wino to będzie mianowicie, wino winogronowe, gdyż obdarowani gronami winnymi zostaniemy niebawem - po uprzednim ich samodzielnym zerwaniu. Właściwie to Osobisty wyżywać się będzie winiarsko, niezły jest w te klocki, ja jestem od tej "lepszej", brudniejszej roboty. Hm, się będzie działo :>
Ale to już na pewno koniec!

Również mimochodem, rękodzielniczo w dodatku i pod osłoną nocy powstawało takie coś:)


Owo  "COŚ" winno było sobie powstać już na wiosnę, ale jakoś nie zdążyło, więc powstaje teraz.
To prototyp. Taki TYP ;D. co to zamieszka sobie na tarasie, którego ciągle nie ma:(
A PAN który już był, wymiar tarasu sobie wziął i zabrał, i przepadł, na amen. Więc czekam aż się pojawi, i rzeknie coś miłego w kwestii projektu, tudzież kosztorysu, co bym wiedziała jak TO ostatecznie wyglądać ma, i ewentualne popraweczki nanieść. I se czekam, bo co mam robić ?
Tak więc dla zabicia czasu marzę i tęsknym okiem spozieram przez okno ogrodowe, tarasowym już zwane, choć wiadomo że nieco na wyrost, zważywszy na brak tego tarasu...
Smętnie spoglądam przez okno - się powtarzam nieco... - i umyśliwuję, jak to wiosnę pięknie powitam na swoim tarasie, i kombinuję już co mi "przydasię", żeby czas "tarasowy" przepojony był radością, romantyzmem i wygodą:)))
Dumam tylko, bo co mi innego pozostało???
No, może jeszcze PLAN, żeby z prototypu KWINTESENCJĘ wykonać. Tymczasem jest jak jest.
Właściwie to zabrałam się do tej pracy od ... strony. Przycięłam sobie te wszystkie deseczki i deszczułki, ale zamiast je najpierw pomalować, dzięki czemu lampion zyskał by nieco na estetyce, to zabrałam się za siatki mocowanie. A trza było najpierw przemyśleć wsio, a nie jak zwykle... Cóż, prototyp...
Więc prototyp przedstawiony wszem i wobec, teraz zabieram się do wykonania wersji ostatecznej i powalającej urodą. To będzie doskonałość, na miłe, długie i romantyczne wieczory tarasowe:D


Już na koniec, pokazać pragnę cóż uczyniłam, również mimochodem, również mocno wieczorową porą, a inspirując się dziełami nieocenionej w tym zakresie Ili:




Łatwo się takie cuda robi, łatwo i szybko. Wdzięczne są niesłychanie, i jesiennie wybarwione. Wprowadziłam sobie do domu trochę słoneczka jesiennego. Bardzo mi słońca juz brakuje, bardzo...
I juz zupełnie na końcowy koniec muszę pochwalić dziatki swe, te własne, osobiste.
Właściwie to troszkę "samochwalenie się", będzie, nazywać trza rzeczy po imieniu. Otóż w minioną niedzielę byliśmy w pobliskim mieście wojewódzkim. W mieście tym istnieje od lat WIEEEEEELLLLLLLUUUUUU już bardzo, Zespół Pieśni i Tańca "Warmia":)))


 A moje dziatki "przeszły" rekrutację :)) Można więc pokusić się o stwierdzenie iż "tancerzami" zostaną. Przynajmniej na czas jakiś, choć ciągle jeszcze nieokreślony, aczkolwiek na dzień dzisiejszy oczekiwany przez OBOJE z radością niezwykle intensywną:)))
Po wyjściu z rozmowy kwalifikacyjnej, podczas której dzieci miały popisać się znajomością jakiejkolwiek piosenki usłyszałam pełne entuzjazmu Jankowe podsumowanie spotkania: "mamo ale tu jest fajnie, a ten pan jest taki miły!!! Ale się ciesę ze będę chodził na Warmię"!
Po dłuższej chwili zachwytów dowiedzieliśmy się wreszcie jakie to piosenki dzieci zaprezentowały...
Tosia pisnęła piosneczkę przedszkolną na nutę hiphop...
A Janek... wyłgał się od śpiewania prosząc żeby pan: " dał mi sansę, ja się nauce piosenki, ale teraz nie umiem"...
Komentarz? Jesteśmy rodziną śpiewającą, każda podróż, spotkanie, ognisko okraszone jest pieniami "na różne tematy". Jankowa prośba o "sansę" wprawiła nas niejako w zakłopotanie, zważywszy na fakt, iż ów PAN, uczył jeszcze tańca ojca dzieci, a mojego męża :>
A Janek śpiewa z pamięci nawet takie piosenki:

http://www.youtube.com/watch?v=z_ZRuThJGT4&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=NaRnTDUPiYg

W tym miejscu serdecznie dziękuję JOLI, buziole oficjalnie Ci ślę,  Ty już dobrze wiesz czemu:))))

Tak przy okazji tańca przypomniała  mi się rozmowa jaką zainicjowałam z Jankiem na temat taneczny. Otóż w ubiegłym roku synu strasznie chciał chodzić na tańce w przedszkolu, z niewiadomych tak naprawdę przyczyn nie zapisałam go na nie. Cały rok wiercił mi dziurę w brzuchu żeby w tym roku już nie zapomnieć.
Jednak w tym roku NIE CHCE i już!
Więc tak naprawdę jechaliśmy na wspominaną rekrutację tylko z Tosią. Jednak wielkie było moje zdziwienie, gdy na moje stwierdzenie że: My z Jankiem poczekamy tu w parku, a tata pójdzie z Tosią na rozmowy, Janek zareagował wielkim oburzeniem, machając mi przed oczyma rękami: Mama, pseciez ci tłumacyłem, ja nie kce chodzić na tańce w psedskolu!!! Na Warmie będe chodził i juz!!!
Cóż na taki argument mogliśmy zareagować tylko w jeden sposób :DDD
Teraz z niecierpliwością czekamy na  rozpoczęcie nowego etapu w życiu naszej rodziny, na razie jest bardzo wyczekiwany, co będzie potem? Się okaże:D
I tyle.
Spokojne życie wiodę ostatnimi czasy, choć też zadziała się rzecz niesłychana.
Właściwie niesłychanie miła, i ciesząca me serce, ale o TYM wkrótce:))))
Tymczasem pozdrowienia jesienne ślę, papapa:D

14 komentarzy:

  1. o matulu, ale epopeja ;P

    gdyby nie zdjęciowe przerywniki, to nie dobrnęłabym do końca bez robienia przerw, hehe ;)

    Fajno, że dzieciaki będą tańcowały, moi na razie nie przejawiają takich potrzeb.

    Zrobiłam wczoraj Twój keczup - jest zajebisty.
    W sobotę poczynię salsę - bo uwielbiamy takie sosy do makaronów :)

    Buziole mimochodem ślę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu, dziekuję.
    Nawet nie masz pojęcia że przepis na ketchup historyczny mocno. Ma lat ze 30 lub cos koło tego :)) Powstał w czasach uboższych półek sklepowych. Cieszę się że smakuje:)))
    Salsę koniecznie wypróbuj, my ją bardzo lubimy, szczególnie ja, gdy nic kulinarnie do głowy mi nie przychodzi:)))
    Epopeja! No wiesz :D Ostrzegałam przecież na wstępie... mimochodem... :DDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie u Ciebie! Ciągle coś się dzieje i to dobrego (i smacznego!).
    Salsy nie zrobię! BO NIE!! O matko... A może jednak...

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdyby nie ten remont mój nieszczęsny, to bym już dawno przy garach stała, bo u Ciebie tyle dobrości! A tak będę tylko w długie zimowe wieczory lizać monitor na Twoim blogu;)

    no i gratulacje dla dzieciaków! Moje też ma inklinacje taneczne, więc może za parę lat i je się da tak folklorystycznie ukierunkować?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ata -dzięki, a salsę zrób, nie pożałujesz. Pomyśl, teraz sie troszke napracujesz - choc naprawde niewiele, ważne zeby duzy gar mieć - ja szukałam po wsi, bo zapomniałam skąd poprzednio miałam:) I ciagle sobie obiecuję że kupię...

    Pat - masz wytłumaczenie, ja przy remoncie kuchni w ogóle bym nie chciała tykać.
    Folklorystycznie nie trzeba ukierunkowywać, ten kierunek ma to do siebie że wychodzi, tak zwyczajnie:) Więcej pracy jest przy towarzyskim, ale przyjaźnie najlepsze w ludowym, dzieciaki bawią się tańcem i sobą. W towarzyskim jest duża konkurencja i dziwne ambicje - choć piękny jest na wizus :)))

    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj
    Po dzisiejszych dżemach z żurawiny, postanowiłam pas.
    A u Ciebie -salsa.
    I znów jutro jade po warzywa i znów stoję przy garach.
    Prosze się czuć współodpowiedzialną!!!
    znów będzie przy kuchni stać.
    Gratuluję uzdolnionych dzieciaczków.
    Lampion wyszedł Ci swietny.
    Czy dotarła już do Ciebie przesyłka?
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiniu - właśnie brałam się pisanie majla - tak doszła:))) Dziękuję, szczegóły wkrótce:))
    Jedź na ryneczek, jedź -nie pożałujesz. Ja też już ostatkiem sił robiłam, i mam nadzieję na PAS:)))Jesli ma Cię to pocieszyć to czuję się współodpowiedzialna:DDD
    Dziękuję za dobre słowo:)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Ależ się u Ciebie dzieje kobietko! Na tę salsę narobiłas mi straszliwie ochoty.Bardzo intrygujący przepis! Tylko czasu muszę trochę na to znależć. I sił, bo jakieś choróbsko mnie dopadło i trzyma.
    Super ,że dzieciaczki chcą "tańcować".Ja chciałam moich zapisać na jakieś tańce a oni nie chcą.
    A lampion już jest ,więc i taras też będzie!
    Buziaki przesyłam

    OdpowiedzUsuń
  9. A jednak u Ciebie tarasowe przygotowania idą pełna parą. Latarenka już jest, muza też, nawet na żywo w wykonaniu latorośli, z możliwością przeplatania hołupcami:))) Będzie bosssko, zobaczysz! A że pan tarasowy zamilkł... taka ich milcząca natura!:)Moi wykonawcy też coś milczą jak zaklęci!
    Ivo, postaram się zrobić twoją salsę. Podobną robiłam w zeszłym roku, ale Twój przepis zaintrygował mnie obecnością śliwek i jabłek. To nie może być złe!:)
    Pozdrówka:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie! Ratunku! Miał być koniec przetworów. Ale ta salsa tak mniamuśnie wygląda... i w razie czego obiad na czarną godzinę... O matko i córko znowu weekend przy garach?! Jak tak dalej pójdzie to nie doczekasz się na przesyłkę ode mnie. Ale tym razem to Twoja zasługa;)
    Pozdrawiam serdecznie.

    A... latarenka rewelacja a tańcujące dzieciaki WIELKA REWELACJA :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziewczęta, bardzo dziękuję:))))

    Salsę polecam wszystkim nieodmiennie - właśnie przede wszystkim że obiad na czarną(i szybką:)) godzinę:) Wbrew opisowi nie jest skomplikowana:)
    I nie wątpię że tarasowo będzie BOSKO, kiedyś... :DDD

    Pozdrowionka ślę

    OdpowiedzUsuń
  12. Gratuluje zdolnych dzieci! Zdolnych i pomocnych! Jak to dobrze, ze to juz ostateczne z ostatnuch Twoich przetworow, bo czerwienie sie ze wstydu, ze ja tylko 1 salateczke do sloikow upchalam!
    Lampionik pieknej urody! Ja lubie taki surowy...zobaczymy jak bedzie wygladac po dopieszczeniu!? Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  13. I ja podpisuje sie pod komentarzem Asi , ze Twoje dzieciaczki sa zdolne i pomocne.
    Przetwory robisz rewelacyjne spizarka juz chyba zapełniona po brzegi. Sok z czrnego bzu wyszedl mi wg. Twojego przepisu rewelacja. Widze ze tez nie mozesz usiedziec na miejscu i muszisz zawsze cos robic,tworzyc, dekorowac. Bardzo fajnie bo u Ciebie tak ciepło i domowo.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. Asiu, MaJu - Bardzo dziękuję:DDDDD

    OdpowiedzUsuń