Jak w tytule, ojejku, się zaróżowiłam i zaróżowałam:)
W poniedziałek od świtu niemalże wzięłam się za przetworzenie:) Przetworzyłam otóż płatki róż, i to co już siedziało sobie w słoju od kilku dni. Siedziało, mocy nabierało.
Mowa o... płatkach róż:). Również, też:). Monotematycznie dziś będzie, ostrzegam lojalnie.
Płatki, pisałam o nich we wcześniejszym poście, mocy nabierały od kilku dni. Kolor wytrącił się z nich nieprzyzwoicie babski:). Nie powiem żebym się przy tym specjalnie spracowała. Co to to nie.
Zerwać płatki to, za przeproszeniem, każdy głupi potrafi. Syropkiem słodziutkim zalać też. Żadna to filozofia przecież. Przelać po naciągnięciu do buteleczek też żadna sztuka, ważne by celować dobrze coby się nie rozlały skarby różowe. Ewentualne dolanie procentów tez nie nastręcza większych problemów, no chyba że wieku się nie ma po temu odpowiedniego... ale to mnie nie dotyczy, więc lałam:)
Ale potem... . Potem to już się dzieje.
Dzieje się za sprawą skąpstwa. Mojego rzecz jasna, albowiem płateczki po naciągnięciu aromatu sporo jeszcze posiadają, można zatem, wręcz należy je wykorzystać, i basta! Nie wyrzucę, skoro ranną rosą zbierałam, pająki z twarzy swej ściągałam, żuczki i inne stwory różolubne z płatków eksmitowałam. I ma sie to marnować??? Nie, nie i jeszcze raz nie!
Uczyniłam to co w tej sytuacji uczynić winnam, przetworzyłam! Ba, więcej nawet, dorobiłam przetworzenia sobie jeszcze. To co w słoju to przysłowiowy już i modny szalenie pikuś, Pan Pikuś. Ja, romantyczka od siedmiu boleści, poszłam w poniedziałkowy poranek po kolejną partię płateczków. Po co spytacie??? Bom zachłanna, już nie tylko skąpa, zachłanna zachłannością skąpca!
Wymyśliłam sobie że z płatków konfiturek przetworzę. Nazbierałam płatków 3,5 litra. Bo przepis mam na litry, nie na kilogramy - NA SZCZĘŚCIE! I zaczęłam ucieranie. Początkowo z zapałem i swadą ułańską, po półgodzinie zgubiłam swadę, został jeszcze zapał, po kolejnej półgodzinie zapał też zaczął mnie opuszczać...
Dotrwałam jednak bo w międzyczasie upór wkroczył, po ułańsku:). Po 2 godzinach UTARŁAM!!! Ułan zwiał. Zachłanność zaspokojona.
Teraz już rozumiecie skąd tytułowe OJEJKU!:)))
Żeby to był koniec. Wspominałam jeszcze o siedzącym we mnie o skąpcu. Spojrzał on moimi oczyma na te płatki odcedzone z syropku, takie jeszcze aromatyczne, rozsiewające woń perfumerii wokoło. Westchnął ten ułan głuptasek, bo zajrzał właśnie do kuchni, i zapłakał bo wiedział już co go czeka. Przesypał te płatki ponownie do odstawionej już makutry, cukru dosypnął, i... ucierać zaczął, ojejku, westchnął, ała, zakwilił...
Tym razem jednak szybciorem poszło. Tylko godzina i dwadzieścia minut! Ułan nieodwołalnie zwiał. Skąpiec zadowolony usiadł na zadzie. Kawkę wypił, mlasnął i po chwili wstał i zaczął te skarby upychać do słoiczków.
Sześć sztuk mu wyszło. Skąpiec i ten drugi, Zachłanny rozczarowany troszkę był, nie powiem. TYLKO sześć słoiczków? Tyle kręcenia, chlipania i zawodzenia i tylko sześć??? Ojejku...
na to odezwał się Rozum - inni nawet sześciu nie mają! O! I to prawda najprawdziwsza! Niektórzy nawet tego nie mają i nie rozpaczają a ty człecze masz tyle i jeszcze ci mało!
Jeden słoiczek się nie zamknął. Nie chciało mi się już szukać lepszej pokrywki. Wymyśliłam sobie że wykorzystam ów niedomknięty słoiczek i bułeczek jakichś upiekę. W tygodniu, żeby tak pracowicie dnia nie kończyć. Przelałam jeszcze różane procenty do butelek (3 półlitrowe i jedna ćwierćlitrowa - niezły zbiór!:)), i poszłam do pracy.
W pracy jak to w pracy, z dziećmi pracuję to i wymyślam. Pogoda fajna to na spacer wyciągnęłam towarzystwo. Patrzę, a tu bez czarny nareszcie rozkwitł! I już się cieszę na te syropki które naprodukuję.
Jutro, postanowiłam twardo! I wróciłam do pracy.
Ale coś nie dawało mi spokoju,wiecie, ten bez. No bo on teraz tak kwitnie sobie ładnie, a jakby przyszły burze??? Albo wiatry ogromne??? Może nawet sztorm jakiś! Nigdy nic nie wiadomo przecież, mamy takie zmiany klimatyczne! Ojejku! Takie straty!
I co zrobił Zachłanny, ciągle jak się okazało, towarzyszący mi w ów poniedziałek. No co??
Poszedł po pracy bzu narwać. Siatę wielką, ogromną przytachał. I co zrobił???
Rogaliki z konfiturą płatkową co to się nie zawekowała, żeby się nie zmarnowała!!!
Fotki już człek zmarnowany nie zrobił. Pary nie starczyło, ale pięknie w chałupie mu pachniało, ojejku jak pięknie:))).
Ok. godziny 22.00, począł Zachłanny syropu bzowego warzenie. Płukał kwiaty, odliczał do trzydziestu i przekładał do kadzi kamionkowej. 120 kwiatów narwał, wcześniej wodą zagotowaną, ostudzoną i ocukrzoną z kwasem cytrynowym zalał. Brakło mu jednak tej wody słodzonej, to siedział i gotował kolejne dwa litry, i tak godzina duchów go zastała. I przyszedł duch jakiś, pochylił się nad Zachłannym i rzekł jowialnie: GŁUPEK, postukał się w czoło i zniknął...
I rację miał.
Dziś wieczór przelewam syrop bzowy do butelek.
Zaraz zacznę je myć.
Jutro przetwarzam kolejne płatki róż, właściwie to co zostało z nastawu :P. Tym razem było 50dkg płatków:P. Płatki też utrę, żeby się nie zmarnowały (zachłanny jeszcze nie odpuszcza), a syrop przeleję do buteleczek, będzie smacznie i zdrowo zimą.
Wczoraj nadgarstki i dłonie odpoczywały. Skąpiec i Zachłanny gdzieś poszli w diabły. I świetnie!
Pewnie kogoś innego nękały.
Dziś sprzątam. Wieczorem przelewam. Jutro przetwarzam i kręcę:P
Postaram się skończyć przed godziną duchów, jakoś nie lubię gdy mi ubliżają:D
P.S. No i chyba zaczynam rozumieć wielbicieli koloru PINK, serio:) Piękne są te przetworzone przetwory, apetyczne i niezwykłe:))
P.S.II - syrop bzowy rozlałam do butelek godzinę przed pracą - 22 butelki mam:))))
Po pracy za truskawki się biorę, pozazdrościłam tej Matce co się nudzi i konfiturki tudzież dżemy przetworzę:)))
Różane buziaki Wam ślę:)))
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Uffff!
OdpowiedzUsuńCzuję się, jakbym to ja w tej makutrze ucierała :-D
Mrówka jesteś i pszczółka pracowita! Co tu dużo mówić :-)
A zapach tych płatków, to nawet u mnie poczułam.
Iiiii... hihihi! Cieszę się, że koło mnie róże nie rosną! ;-DD
O! Dzięki za likwidację tych koszmarnych literek :-))
OdpowiedzUsuńSłońce! ale z ciebie pracowita pszczółka.Aż poczułam zapach tych płatków:)
OdpowiedzUsuńpięnie to wygląda wszystko :*
Ata, dla Ciebie się postarałam i zlikwidowałam:)))
OdpowiedzUsuńNie ciesz się z braku róż, żałuj raczej, teraz sie namachałam, ale potem... tylko pomyśl:)))
Anitko, Ciebie nie przebiję:)))
Buziaki
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem :) To się nazywa samozaparcie - ja jeśli chodzi o przetworowe tematy straszniściem leniwa. Chociaż dla takiego efektu WARTO powalczyć! Cudowności! Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńa ja tak w kwestii technicznej: te płatki róż to mogą być z każdej róży, czy tylko w rosa rugosa? smaka mi narobiłaś na tą nalewkę, a ja mam pod dostatkiem tylko pnące róże na działce...
OdpowiedzUsuńOch jak zazdroszczę tych płatków różanych. Kiedyś dawno temu z babcią płateczki ucierałam. W swoim ogródku taką różę nasadzić chciałam, ale jak zakwitła to okazało się, że kwiaty z tych co mało płatków mają. Później o róży zapomniałam ale po Twoim poście koniecznie muszę ponowić poszukiwania. A jutro mam w planie przetwarzanie truskawek :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie pracowita pszczółko;)
Iwonko! Normalnie na kolana padam w podzięce! ;-DD
OdpowiedzUsuńA jak kwestia poszukiwań wiadomo czego?? ;-))
Ależ miło u Ciebie. Z przyjemnością będę zaglądać!!!
OdpowiedzUsuńRhianone - rosa rugosa, zwana bodajże różą cukrową. Jesli chcesz na jutro postaram sie wkleić jej zdjęcie:)) Ja z każdych dostępnych róż robię dekorację na tortach, maluję białkiem delikatnie pędzelkiem płatki róży, nastepnie delikatnie oprószam cukrem białym lub pudrem, piękna dekoracja, i mówią że jadalna:)) Ale na przetwory to ta rugosa:))))
OdpowiedzUsuńIvonna, jesli chcesz sadzonki tej róży, to żaden problem, prześlij mi na maila namiary. Mówisz masz i wysyłka gotowa. Pamiętaj jednak że strasznie ekspansywna jest. Dlatego ja sie cieszę że u sąsiada rośnie, i póki co ja mogę korzystać;D Na razie nie planuję nasadzeń:)
A truskawki już dziś zawekowałam:))))
Elamika - witaj i zagladaj, nie omieszkam wkrótce i Ciebie odwiedzić:)))
Darsi - witaj i nie przejmuj się. Właśnie dziś przyszło mi do głowy że w kwestii przetworów działam w pewnym swoistym cyklu:)) Przetwarzam co dwa lata. W ubiegłym roku zrobiłam zapasów niewiele, w tym roku szaleję:))))
A może to zasługa założenia bloga, hehehe:))))
serdecznie pozdrawiam:)))
Atuś, na ten czas zarzuciłam poszukiwania, nerw nie mam.
OdpowiedzUsuńMoże jak ochłonę trochę i się obrobię ponownie rozpocznę. Czasu jeszcze trochę mam:)))
Głąb ślepy jestem i tyle:>>>
Pozdrawiam serdecznie
Niesamowita jesteś!!Produkcja normalnie hurtowa!!
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
Dziękuję Aagaa, dzięki Twojemu postowi spojrzałam na krzaki bzu i zobaczyłam że i u nas już kwitną. Bo u nas wszystko z opóźnieniem:))) Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńAle jesteś pracowita.
OdpowiedzUsuńJa poszłam na łatwiznę i blenderem utarłam płatki róż z cukrem\Mam jeden nalenki słoiczek.
Pozdrawiam
Kinga, kwestie swej "pracowitości" wyjaśniałam w poście wyżej:))) Totalnie leniwym leniem nie jestem, ale jednak siedzi we mnie mocno zakorzeniony:)) To zryw taki jeno:))))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:D
Je też w makutrze ucierałam, fajna praca :)
OdpowiedzUsuńleń, czy nie - kawał roboty odwaliłaś :)
Dzięki Kasiu:))) Pozdrawiam i zdrowia życzę!!!!
OdpowiedzUsuńMam ogromne trudności z wstawianiem komentarzy u Ciebie - ciagle wskazuje na błąd w połączeniu z serwerem. Wrrrrr. Będę próbować nadal.
Buziaki