W szafie zmieści się prawie wszystko. Pojemna jest i pękata.
W mej szafie stoi kufer pełen wspomnień.

Szafę mogę zamknąć na klucz i zapomnieć. A potem znów otworzyć i uśmiechnąć się.
Jeśli czasem zapłaczę, to z szafy wyciągnę błękitne chusteczki, wytrę łzy i w końcu przebaczę.

W mojej szafie mogę się schować, zniknąć.
Szafę mogę przemalować i zapełnić miłością, nadzieją i szczęściem.
W szafie zawsze mogę wszystko od nowa poukładać.
Zatem zapraszam - właśnie otwieram swoją ciągle jeszcze niepoukładaną:
Szafę malowaną





8 czerwca 2010

Było

i minęło...
Czas wolny i długi, miało być pracowicie, a wyszło... leniwie. Czas spędzony z rodziną i dla rodziny.
Też dobrze, trzeba nam było tego po tej ciągłej gonitwie:)))
Boże Ciało - procesja wokół naszej wsi, piekna uroczystość, "uświetniona" dodatkowo przez uczestnictwo w niej mojej Tosi - kwiecie dziewczę sypało, aż miło było patrzeć. Janek też ukradkiem kilka płatków upuścił, niby to przypadkowym przypadkiem:) i niechcący zupełnie. Parcie miał synu na sypanie kwiatków nieziemskie wręcz, to się babcia złamali kilka razów i "upuścił" synu zielę na drogę i chwałę Pana:)) No nie dało sie inaczej, a dziewczynki z niego nie zrobię:P, na noszenie chorągwi za mały, choć muskuły posiada że hoho, co ostatnio wszystkim naocznie chce udowadniać i pokazywać:D,  wstęgi od chorągwi pozajmowane były, i nikt zamienić się jakoś z dzieckiem nie chciał...Może nie dostrzegli muskułów??:D


Piątek porządki, wreszcie!. Dom zaniedbany, jakiś taki nieogarnięty, niedosprzątany ostatnio:> Wstyd i hańba dla gospodyni - marnej jak stwierdzam wielce:> Nadrobiłam, troszkę tylko, chatka ogarnięta na tyle że pozwoliłam sobie na sobotnią labę:)))
Przy okazji, anegdotkę wspomnę:)
Otóż w piątek wpadła do nas na pobyt weekendowy moja mama. Sprzątam sobie domostwo, a po chwili słyszę od Janka obserwującego moje poczynania: Mama po co spsątas?
Ja: no, żeby czysto było i babcia przyjeżdża... Jaś: mama, daj spokój, babcia pospsąta, pseciez lubi:D
Mądra dziecina :D.
Ach, i najważniejsze! "Krzesny" Janka przyjechał ze świata:) Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, krótko, zbyt krótko niestety. Od kilku lat zbyt rzadko się widujemy, zbyt krótkie te nasze "widzenia", a tyle rzeczy do opowiedzenia, pokazania...Szkoda i żal wielki, choć i radość, że parę tych chwil wyrwanych z tego czasu ograniczonego znalazło się i dla nas. Janek przeszczęśliwy, jeszcze przez dwie godziny po położeniu się do łóżka przychodził do salonu bo przypomniał sobie że jeszcze chce coś powiedzieć wujkowi, a może wierszyk jakiś powie, a to piosenkę zaśpiewa. Syna nie poznawałam, on raczej nie z tych popisujących się, a wtedy...zupełnie nie do opanowania:))))
"Krzesnego" z małżonką (śliczną ciocią Olą - jak zauważyła Tonia uwrażliwiona na piękno:D) pozdrawiamy serdecznie, odezwijcie się czasem:)))
A w sobotę pojechaliśmy nad zatokę:))





Cudnie było! Słonecznie, upalnie i bezwietrznie prawie. Wybyczyliśmy się na zapas, na miesiąc z hakiem malutkim.
Taka się atmosfera wakacyjna niemalże zrobiła, że ze zdziwieniem dotarło do mnie późnym popołudniem że czas wracać w domowe pielesze...  Ciężko było, oj ciężko:>
Dzieciakom jeszcze gorzej, pożegnanie z największą piaskownicą na "całym świecie" było okropne:P
Pomogły dopiero obietnice ponownego przyjazdu, może nawet na dłużej, choć w tym roku nie planujemy jakiś specjalnych wakacyjnych wojaży, ale może namiot i krótki wypad weekendowy uda się nam zorganizować. Zobaczymy.
I tak minął weekend, miał być długi, z przeznaczeniem na podgonienie z niektórymi pracami ogrodniczymi.
I na tym froncie zupełnie poległam. Nie zdziałałam nic. Zupełnie!
Choć przy okazji sobotniej wycieczki materiału niezbędnego na dokończenie pewnego projektu przybyło:)
Ponadto zrobiłam rekonesans w pobliskim tartaku i niebawem zakupione zostaną pale na huśtawki dla dzieci. Najbardziej nie mogę się ich doczekać ja sama:D.
Bo to nieładnie trochę w stosunku do dziatwy naszej. Dzieci wszak mamy, ogród też, miejsce na piaskownicę wydzielone i... piachu w piaskownicy prawie nie ma, a ogród, mimo że duży to bez najważniejszych atrubutów dzieciństwa - w tym przypadku, nawet podstawy, czyli hustawki! Skandal normalnie i zaniedbanie! Ale niebawem zostanie to naprawione. Wszak dzieci huśtać się muszą! Ja to uwielbiałam! One też uwielbiają, Tochna godzinami może sie "kiwać" na bujawkach:)

A w warzywniaku pomidory kwiaty mają:) Szczypior sobie rośnie i mężnieje obok marchewki karotki, co to sobie grzecznie czeka (czyt. dorasta) na przerywanie. Pierwsza "tura" rukoli zakończona:> Druga wyrasta, trzecia posiana.
Uwielbiam rukolę! Część sałat ślimaki pożarły. Jakoś nie mogę zdobyć się na zastosowanie bardziej drastycznych metod walki z nimi, i tylko je przerzucam przez siatkę, więc nic dziwnego że cholery wracają jak bumerang - tyle smakowitości przecież im nasadziłam. I wcale nie wolno powracają, tempo sportowe wręcz wykazują! Groszek też mi wtryniły! Musiałam wsadzić nowy! Może ten się uchowa??? Jaś twierdzi że to on je trenuje w biegach... Chyba zaczynam mu wierzyć:P
No i czekam na ogórki. Posiane 16.05 - czyli jak nakazane po wszystkich zimnych świętych, i nic:P Zupełnie nic nie wschodzi. Może jeszcze coś wylezie, jeszcze daję im szansę w tym tygodniu, ale potem to się zdenerwuję i kupię wyrośnięte gotowce! O! Może groźby poskutkują, bo prośby i błagania nic nie dają, poszły ogórasy w zaparte i nie wychodzą!
I tyle, pogadałam sobie o warzywkach, pokazać jeszcze nie chcę co działam, ostatnio wolno niezwykle, w kwestii otoczenia mego warzywniaka leniwego. No ale teraz to się juz postaram i mam nadzieję że wreszcie uda mi się coś niebawem pokazać na forum publicznym.

Informacja dla pewnej mocno zainteresowanej jak mniemam- TO CO MIAŁO SIĘ UKORZENIĆ, TO SIĘ UKORZENIA. Na razie ładnie nawet, i nic nie więdnie, więc rokowania dobre są:DD .Więcej nie powiem żeby nie zapeszyć.

I tym, prawie optymistycznym akcentem kończę moje dzisiejsze blablanie:)
Bo tym blablaniem zaznaczyć chciałam tylko moją obecność na swoim i waszych blogach. Bywam, zaglądam, czuwam - choć ze względu na mój byle jaki net ostatnio nie bardzo mogłam komentować, przeciążenie jakieś czy co?
Właściwie to nic do pokazania nie mam, więc rozumiem jeśli ktoś czuje się rozczarowany, lecz mimo wszystko zapraszam, wpadajcie do mnie, z czasem znowu się rozkręcę:))))
Chyba...

7 komentarzy:

  1. Rozczarowana???
    Chyba żartujesz!
    Tyle się u Ciebie dzieje!
    Dobrze, że wypoczęłaś - należało Ci się :-)
    I nie dziwię się dzieciom, że nie chciały wracać do domu - mam to samo jak wracam znad morza...
    Ogórasami się nie przejmuj - mój mąż też zasiał i też jeszcze nie były uprzejme wykiełkować.
    Ja przeżyłam chwile załamania nad mieczykami!
    Tkwiły w glebie jak zaklęte. I w końcu się zdecydowały wyleźć na wierz :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. o matko, ale Ty masz gadane :)
    normalnie zdążyłam zjeść całe śniadanie, czytając tylko Twój wpis :)

    zazdroszczę wielkiej piaskownicy, bo moi marudzą że chcą na plażę

    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadamy, wpadamy. Super się Ciebie czyta ;-)
    Podziwiam zapał ogródkowy, mi niestety przeszło.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, dzieje się u Ciebie, dzieje. Co tam ogród.Ważne ,ze dziecka szczęśliwe..
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. no jak miło,że się oddzywasz! wypoczęta i do dzieła :P trzymam kciuki za ogrodnictw-nie poddawaj się :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Witajcie:)
    Nie poddaję się, jakoś się dzisiaj zagoniłam do roboty, i wypieliłam warzywaniak. I wiecie co??? Szczęsliwa jestem że mam warzywniak, ale jeszcze wieksza radość mnie rozpiera że to "leniwy warzywaniak":)))) Pół godziny i po krzyku. Co więcej grochu dosiałam, rukoli nowy rządek, wywaliłam rzodkiewy przerosnięte. I wcale się nie spracowałam:))) Tak lubię:))))
    Jutro wracam do przodoogródka. Muszę jeszcze w jednym miejscu zrobić maleńkie "przemeblowanie" roslinek. Oby tylko pogoda dopisała.

    Jeżeli chodzi o pisanie - dzięki za wszelakie komplementa. Sama nie wiem skąd mi się "TO" bierze, w życiu raczej "normalnie" gadam:DDD

    Ata, już się nie martwię. Jak tylko wspomniałam na blogu że mi nasturcje nie wylazły, zaraz po opublikowaniu posta w którym sie na to użalałam wzeszły cholery, a jeszcze Ty mnie pocieszałaś:) Więc po Twoich dzisiejszych słowach jestem spokojniejsza:))))
    W chowanego się chyba ogóreczki z nami bawią cy cóś:)))

    Dziecka szczęśliwe bardzo nawet. W niedzielę słyszałam jak się namawiały od kiedy znowu mają się "starać" a do kiedy mogą sobie pozwolić na brojenie. Wymyśliły sobie jakiś termin (kosmiczny) po którym MUSZĄ być super grzeczne to znowu pojadą na morze:DD Cwaniaki niemożliwe:DDD
    Już się boję co wymyślą żeby odegrać się za miniony tydzień "dobrych uczynków" co by ta wycieczka doszła do skutku...

    Kasiu - faktycznie, daleko macie, no chyba że o błędowską zahaczycie?:)

    Zaglądajcie, zapraszam serdecznie:D

    OdpowiedzUsuń
  7. No to zobaczymy jak tym razem będzie ;-)

    OdpowiedzUsuń